poniedziałek, 22 grudnia 2014

?

Czasem wszystko jest takie nienadające się do analizowania i chociaż nie przywykłeś, to może to akurat słusznie.

Cudownie wieje, oczyściło powietrze hulaniem. 

A i w głowie spustoszenie. No, to módlmy się, bo ja już nie mam żadnego genialnego pomysłu. 

Dziwnie to też jakoś.

sobota, 20 grudnia 2014

spalony wstydem

Nie lubię podsumowań. Bo one są jak rozliczenia - gniotą koniecznością.
Powietrze staje się lżejsze - i w mieście i gdzieś tu w środku, ale to nie wyklucza wstydu - takie dziwne uczucie - wstydzić się przed samym sobą. Okazuje się, że można. A może okazuje się, że trzeba?

Taki moment, że już, że znów, że żaden człowiek nie będzie dla Ciebie Bogiem - nie dźwignie Ciebie, nie zniesie Twojego ja, nie umrze dla Twojego życia.

Dwie trzecie zmarnowanego czasu, czasu w plecy, częściowo nawet dosłownie. Może - pocieszasz się - to też jest po coś. Są takie miejsca na świecie, w których nowe życie rodzi się na zgliszczach. Może trzeba było dać się wypalić, żeby mogło powstać coś nowego. 

Może ciągle nie jest za późno, by dać się ponieść tej Tęsknocie, która daje się  dostrzec dopiero wtedy, gdy spłonie monstrualne ja - wpisanej w nie, jak ziarnko Prawdy.


Przyjdź co rychlej, Miłosierny!
O, Boże 
człowiek mizerny Ciebie czeka
Tobie wierny...

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Na początku była Miłość

Termometr nam się rozczłonkował i cieniutka kreseczka cieczy w środku wskazuje kilka różnych temperatur - zapewne rzeczywistą, odczuwalną i jeszcze jakąś, do pożądanej, biedak, nie dociąga. Jest bardzo wietrznie, czyli bardzo zimno, ale z odrobinę lepszym powietrzem.

To nie jest czas magiczny. Ani sielankowy. Ani idealny. Ani bezproblemowy. Niemniej rytm Adwentu bardzo mi odpowiada. 

Pierwsze śniadanie w dobrym towarzystwie, choć zupełnie nieplanowane, mam już za sobą. O kolejnym myślę w kontekście środy, szukając w swej głowie towarzysza - tego, od zaniedbanych spotkań, albo tego z codzienności, z równoczesną otwartością na tego, z którym się jeszcze nie znamy. 

Są chwile, w których wracasz do początku - do Stworzenia Świata. Do Stworzenia Stworzenia. Do chwili, gdy Ty byłeś stwarzany.

<< REW

Na początku było inaczej. 
Trzeba to zobaczyć, żeby zrozumieć. Zobaczyć wyłaniający się świat - wschodzący, jak słońce, w dłoniach Tego, Który go ukształtował. Jasno, ciepło, łagodny wiatr w twarz. Budzi się człowiek - głęboki oddech Boga. Bez cienia lęku, bez grama kłamstwa. Trwanie w nieustającym zachwycie, w podziwie bez granic - w stanie najszczerszej przyjemności, wypełnionej po brzegi pokojem. Na początku wszyscy patrzyli sobie w oczy, bo nie było spojrzeń krępujących. Pierwotna czystość - przejrzysta i prosta. Moment Stworzenia Świata - trzeba do niego powrócić, żeby wszystko odczytać raz jeszcze, bez błędów niekompetentnych tłumaczy tego, czym świat naprawdę jest, Kim Jest Stwórca i kim jestem ja sam. Bez błędów, które powielają kolejni tłumacze, wzorujący się na przekładach, zamiast na oryginale oraz na językach docelowych, zamiast na tym, co i jak powiedział Autor.

Poznać tak, jak sam zostałem poznany.   

Nie jest to czas opowiadania alternatywnych historyjek, swoich bajek i fantazji, które, choć często ładne i zgrabne, z pewnością Boga nie oczarują - tak bardzo mijają się z prawdą. To raczej czas, w którym Sam Stwórca bierze na kolana i mówi Tobie, Kim Jest i kim Ty jesteś. Jeśli zechcesz Go posłuchać. Jeżeli zechcesz Go spotkać.

Bo Adwent to czas Spotkania i czas spotkań. Czas, w którym najzwyklejszy dzień zaczyna się naprawdę od początku.


niedziela, 30 listopada 2014

w tym świętym czasie Oczekiwania

Wrocław przywitał i pożegnał hulającym zimnem. Tu też nie jest lepiej. Niewyspanie, niedojadanie, niedogrzanie, ale dziwnie siły jakieś są. Dawno nie byłam gdziekolwiek dalej, nie zrobiwszy ani pół zdjęcia. Potrzeby człowieka się zmieniają. Trochę zaskoczeń w głowie, żadnych spektakularnych odkryć, może namiasteczka pokoju (?), życia (?), nadziei (?), wolności (?). Taka mała, że aż boisz się zdmuchnąć ją, jak okruch ze stołu. Nie ma chleba, ale jest zaczyn. Nie ma płomienia, jest iskra. I niechęć wobec lęku, który gasi nadzieję. Nie ma miejsca na wielkie pytania. One wybrzmiały na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Są. Powodują drgania - tylko tyle i aż tyle. Bycie gdzieś indziej na chwilę, wśród ludzi bardziej obcych, niż bliskich, przy równoczesnym zdaniu się na czyjąś dobrą wolę, lub jej brak powoduje, że doceniasz powroty do siebie, ale też, a może przede wszystkim, że żyjesz teraz i tutaj. Trochę jakby bez jutra. Wiesz, że nadejdzie, ale nie siedzisz w nim, celebrujesz chwilę, smakujesz jej, albo po prostu pragniesz ją przetrwać z zaciśniętymi zębami. I uczysz się brać, co dają oraz zdejmować z kolan własne oczekiwania, które nieustannie się nań wdrapują. I widzisz, że całe życie jest taką właśnie chwilą przyjmowania tego, co otrzymujesz - tymczasowością, w której tkwisz, ale też, do której nie możesz się zanadto przywiązywać. Dajesz siebie, ile tylko siły jest w środku, nie przeżywasz jeszcze jutra, ale już wiesz, że o poranku zabierzesz swój bagaż i pójdziesz dalej - nie będzie tego miejsca, tych ludzi, tych okoliczności. Nie będzie ciebie tutaj.

Są takie dni, miejsca, okoliczności, które nie pachną szczególnie, nie są niezwykłym przeżyciem, nie budzą niesamowitych wrażeń i jakby się nad tym zacząć natrętnie zastanawiać, to nie wiadomo, czy w ogóle mają sens. Taki punkt, koralik, kolejny, trochę abstrakcyjny, trochę absurdalny, trochę i miły i właściwie po co, gdy można się obejść bez? 

Nie wiem. Dziecko w brzuchu matki chyba też nie wie, że akurat rosną mu palce, kształtują się oczy, uszy, rozwijają poszczególne części ciała. Nie jest świadome, że to wszystko kiedyś będzie mu bardzo potrzebne do życia. Że to wszystko jest nim samym. Ta świadomość pojawia się znacznie później. Ono po prostu jest i robi to, co do niego należy - odżywia się, rusza i "pozwala" sobie samemu rosnąć, nie wiedząc kompletnie, co je czeka. 

Bóg Jest tym, Kto karmi i tym, Kto rodzi i tym, Kto wie, po co. Rozumie, co się dzieje i do czego to potrzebne. 

Czekam. Bo Ty nie zawiedziesz.

środa, 26 listopada 2014

na wpół do kwietnia

Lawenda zimuje w kuchni. Trochę zdrzewiała, jak każdy na zimę. Staram się nie zapomnieć i podlewać. Wcześniej zajmowała miejsce na moim prywatnym parapecie. Wspomniałam komuś - prawdopodobnie była to E. (pozdrawiam ;)), że do niej (lawendy) mówię i tak dalej. I w odpowiedzi dostałam przyrównanie do Leona Zawodowca - ku zdumieniu memu i radości również mej. I dziś, choć moje relacje z roślinką uległy zdystansowaniu, zastanawiam się, ile we mnie takiego Leona... 

Bardzo lubię ludzi. Naprawdę. I ostatnio mnie nawet jakoś drastycznie nie wyprowadzają z równowagi - jeżeli, to z rzadka i nie jakoś bardzo dogłębnie. Nie mam potrzeby, aby atakować innych, jeżeli już pojawia się agresja, to raczej w obronie i nie bez powodu. 

Ale... Są takie chwile w życiu żółwia, że stałby się chętnie, jak Garfield (poza tym, że złośliwy już bywa i że już wie, że lubi lasagne, szczególnie w wydaniu O. - również pozdrawiam) - nastawiłby budzik na wpół do kwietnia i tyleście go widzieli.

Taki, ot, skrawek przemyśleń na temat tego, jak to życie, stanowiące potężną pokusę totalnej niezależności prowadzi ostatecznie do uznania, że jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. Gdzie zatem przebiega subtelna granica pomiędzy zdrową dumą, a po prostu pychą i zadufaniem?

I jeszcze coś z cyklu - człowiekiem jestem i nic, co obce, nie jest mi ludzkie - słyszałam kiedyś opowieść (ponoć opartą na faktach) o pociągu nowoczesnym w pełni zelektryfikowanym. Przywieziono go dumnie z południa i osadzono w warunkach klimatycznych nader polskich. Nastała zima. Walnęło śniegiem, potraktowało mrozem i subtelny pociąg południowy, w którym wszystko działało dzięki czułemu przyciskaniu odpowiednich guziczków i ogólnie elektryczności napędzającej niemal każdy jego mechanizm, trafił przysłowiowy szlag. I zatęskniono wówczas za składami, w których w awaryjnej sytuacji drzwi dało się nakłonić do otwarcia za pomocą klasycznej przemocy, czy tam siły - niech będzie. 

A czym jest człowiek, jeżeli nie tym, kto pozwolił się w pełni zelektryfikować i totalnie usubtelnić, podczas gdy czasem naprawdę trzeba "z kopa", czyli twardo? 

A mówi to ten, kto sam przespałby zimę. No, poza Adwentem. ;)

Sorry, taki mamy klimat?  Takie z nas pociągi elektryczne wrażliwe jak jasna cholera i niedostępne w warunkach niekorzystnych. Dlaczego? Nie do końca wiem, a jeszcze bardziej, niż nie wiem - po prostu brak mi siły do myślenia. Może słusznie.

piątek, 21 listopada 2014

fragmentów życia podglądanie

Podglądam sobie fragmenty życia innych - znajomych i obcych - na tych i innych tumblrach. Ludzie są nosicielami światła i Światła i to chyba w nich lubię najbardziej. I niektóre zakątki swojego życia też, takie podobne i takie różne od życia istot dookoła. Zimno na zewnątrz i Adwent wisi w powietrzu i spadnie niebawem - czas tak umiłowany i pożądany. Światła czas. I moje egzystowanie, lawenda i wrzos, kawa i kakao, pranie - spanie. Tego ostatniego za dużo obecnie. Zadaniowość zdecydowanie lepsza od przedumania, choć przecież jestem, więc myślę. 

O. dostała taką grę, w której tworzy się postacie, rodzinę, buduje dom i stwarza relacje. Z. patrzy na ekran komputera, od którego chwilowo O. odeszła i komentuje na głos:
- W tacie coś się zmienia. A ty, Madzia, jesteś niegrzeczna, bo rozmawiasz z mamą i tatą bez naszego pozwolenia. A mama robi przysiady...


czwartek, 20 listopada 2014

Three

Uczymy się już angielskiego, znaczy Z. już się uczy. Na stole rozłożone książki, znad stołu pada pytanie:
- Jak myślisz - jaka jest moja ulubiona liczba? Do twelve
Przyzwyczajona do pytań Z. z cyklu a jak myślisz? (Jak myślisz, jaki jest mój ulubiony kolor? Jak myślisz, mamy w klasie Piotrka, czy Bruna? oraz moje ulubione: A jak myślisz, o czym teraz myślę?) rzuciłam na odczepnego:
- Eleven. 
I oczywiście nie spodziewałam się żadnej zaskakującej odpowiedzi. Tymczasem Z. stwierdziła:
- Nie. Three. 
- A dlaczego? 
- Bo po trzech dniach Pan Bóg powrócił. 
- [zaskoczona] A skąd to wiesz?
- Mama mi opowiadała. 
- A wiesz, że Pan Bóg jest też w trzech Osobach?
- Jak to?
- Bóg Ojciec, Syn Boży, Duch Święty. Jeden Pan Bóg, ale w trzech Osobach. Trudno to zrozumieć... 


A już całkiem później pomyślało mi się, że Bóg, który jest w trzech Osobach jest prosty, w przeciwieństwie do mnie, pomimo, iż z tego, co wiem, jestem tylko jedna. (Dobra, dobra, mam to swoje ego, ale ono się nie liczy). Jemu nic nie przeszkadza w prostocie. Też tak chcę.

niedziela, 9 listopada 2014

Zegar bije

Dużo dni od ostatniego wpisu. Wiele myśli przetoczyło się przez ten czas pod czaszką. I trochę takich okołoprzemijalnych też, bo i czas taki szczególny - listopadowy. I one też przeminąć raczyły, gdyż przynajmniej części z nich już nie pamiętam. Odwiedziłam cmentarz - nie ma już mojego ulubionego grobu z dzieciństwa, tego ze śmigłem i orłem. Najwyraźniej nawet symboliczna pamięć o człowieku zostaje pogrzebana, gdy nikt nie łoży na jej utrzymanie. Zrobiło mi się przykro.

Lubię jesienią połazić trochę po cmentarzach, zwłaszcza tych starych, z zabytkowymi grobami. To wciąż takie trochę zaskakujące, że rozpanoszyliśmy się na tym świecie, niczym panowie życia i śmierci, a tymczasem życie jest bardziej kruche, niż nam się wydaje. I ta kruchość nie jest po to, aby się nią dobijać, raczej, by się na nią zgodzić i zadać sobie to pytanie - kto naprawdę jest Panem i co z tego wynika?

Czasem, szczególnie wtedy, gdy coś rozśmiesza mnie w specyficzny sposób, przychodzi mi do głowy M. i przekonanie, że kto, jak kto, ale ona zrozumiałaby istotę żartu najlepiej. Spotkamy się kiedyś, mam na to szczerą nadzieję i trochę jestem tego spotkania ciekawa. 

Z., której pani w szkole pozwoliła już pisać piórem literki w zeszycie, zapytała mnie ostatnio, czy mam jakieś pióro. 
- Mam. 
- A dasz mi?
- Nie mogę, bo go używam i bardzo je lubię. Poza tym dostałam je od mamy.
- A jak umrzesz, to mi dasz?
- (Śmiech) Musiałabym ci w testamencie zapisać.
- To jak będziesz tak za dwa tygodnie umierać, to mi daj. Albo jak będziesz umierać tak za cztery, albo dwie godziny.
- A wiesz, że gdybym umarła, to już nie przyjdę do was? Ani jutro, ani pojutrze, ani nigdy?
- Wiem. Będziesz tam, na górze, albo tam - pod ziemią. 
- Pod ziemią będą moje kości, a ja mam nadzieję, że jednak będę tam - na górze... 

Rozmowy o przemijaniu, z Sześciolatkiem. Prawie całkiem poważne. 
Do posłuchania: ZEGAR BIJE.

I jeszcze jedno - że ciągle to życie jest krzywe, jak mój kręgosłup. I że trzeba się w nim ćwiczyć tak, jak trzeba ćwiczyć kluczową część szkieletu. Codziennie. I że - w perspektywie wieczności - ileż rzeczy, zjawisk, problemów blaknie, albo zyskuje na intensywności. 

Ciągle i ciągle, nieustannie, samo zadające się pytanie: co jest czym? Tak naprawdę. 


poniedziałek, 20 października 2014

you don't want to be alone

Balkon. Popołudnie. Niedziela. Słońce. Ptaki na niebie. Ja, A. Rozmawiamy - o dziwo - poważnie. Więc jednak jeszcze jestem w stanie. O tym, że wśród ludzi brak relacji, życzliwości, wrażliwości na potrzeby drugiego. Że sąsiad to często dziś już całkiem obcy człowiek, nierzadko niemal ozięble obcy. I o Bogu trochę też. Boże, jak dobrze, że są ludzie, z którymi można Ciebie obgadać... ;)
Patrzę sobie w niebo, na błękit, na ptaki, trochę słucham, trochę łupie mnie od środka. Żeby było jak w filmie, musiałabym jeszcze palić papierosa i trzymać w dłoni naczynie z alkoholem. Tylko że to nie - nie jest film. Więc na trzeźwo łupie. 

Wieczór. Ciemno. Tramwaj. Stoję-siedzę - oparta w swoim ulubionym, najbardziej ostatnim miejscu - pod kończącą wagon szybą. Na uszach słuchawki, przeskakuję z piosenki na piosenkę - dziś się nie słucha. Jakoś tak... kijowo. Patrzę przez okno - ludzie na przystanku. W odległości kilku metrów stoi chłopak. Na głowie ma kapelusz, do kapelusza przypięty identyfikator. Ciekawe, co tam jest napisane - myślę sobie i czekam, aż odwróci się w moją stronę. Po chwili czytam: Dobrego dnia! Momentalnie uśmiecham się szeroko i on też się szeroko uśmiecha - w odpowiedzi. Pokazuję więc kciuk w górę i on także. Tramwaj rusza, a w mojej głowie myśl, że może trzeba było wysiąść i pójść z gościem na piwo? Humor taki nietęgi wszak. 

W tym zdziwaczałym świecie rzeczy, które nas pochłaniają i ogólnego dbania o własny brzuch i czubek nosa stwierdzam jednak, że największą radość przynoszą ludzie. Bo nawet, kiedy się bardzo cieszysz, to chcesz się tym właśnie z kimś podzielić. Ale szczere stwierdzenie, że bez drugiego człowieka nie da się w pełni żyć wymaga schowania sobie do kieszeni własnej, rozbuchanej dumy. Nie lada sztuka.



piątek, 10 października 2014

bezdroża

Zachwyca jesień w wydaniu obfitego słońca, błękitu nieba i zapachu podsuszonych liści pod kołami roweru, który w dni takie, jak ten, najlepszym towarzyszem jest. I jeszcze księgarnia - zatrzymujesz się przed regałem pełnym przewodników po wszelkich zakątkach świata, z ulotną myślą, że oto on - wielki świat - stoi otworem - tylko nie bać się brać. Ile razy w życiu miałeś tę pokusę, żeby zostawić wszystko i przenieść się gdzieś tam, gdzie spotkasz i poznasz samego siebie... A może raczej, by zgubić gdzieś po drodze walizki? Niepojęte jest życie, w którym, choć pragniesz stabilności i swojego kawałka podłogi, ciepłego łóżka, okna, drzwi i kilku innych rzeczy, przeczuwasz, że świętą jest gotowość do wypuszczenia z dłoni wszystkiego, co dźwigasz i w czym się zadomowiłeś - bez względu na to, czy dobre, czy złe. 




środa, 8 października 2014

Ekklesiastes

Zdaje się, że wszystko ma swój czas. Każda rzecz pod niebem. Jest więc czas pisania i przeciwnie. Czas modlitwy i czas jej usiłowania. Czas wewnętrznego spokoju i czas miotania się. Czas patrzenia i czas dostrzegania. Czas słuchania i czas usłyszenia. Czas wołania i czas nadstawiania uszu. Czas zadawania pytań i czas oczekiwania na odpowiedź. Czas umierania i czas rodzenia - umierania, aby się narodzić. 


Wszystkie myśli szlachetne ulatują w niebo, jak bańki mydlane. 
Nie ma co łapać ich.  
Wierzyć w Tego, Kto przebija każdą z nich szpilką.
Bo kiedy pęka, to się rozlewa
Jakieś dobro, niepewne, jak szczenię.

poniedziałek, 22 września 2014

raduje się serce, raduje się dusza

Ni na serio, ni żartem, ni pół. Nie chce się pisać ostatnio. Ale dziś nadmienię, że szaleniem wdzięczna za wczorajszy Mecz. Pozwoliłam sobie nawet zauważyć, że powinien istnieć jakiś hymn chorałowy na okoliczność wygranej w mistrzostwach świata w siatkówce mężczyzn. A. pozwoliła sobie z kolei podkreślić, że w średniowieczu nie było siatkówki. Na moje, proszące się samo przez się, pytanie: to jak oni żyli, odparła: krótko. A zatem - kolejna z mych uwag - jak to dobrze, że już istnieje siatkówka - można żyć dłużej. ;)

Ps. Introwertycznie radujący się policjant z ulicy S., zmuszony do pilnowania ambasady (żeby jej przypadkiem UFO nie porwało), pozostał introwertyczny w swej radości, na moje entuzjastyczne spostrzeżenie, że mamy mistrzostwo i że trzeba się cieszyć, bo to się często nie zdarza. Ale podziękował przynajmniej.

wtorek, 16 września 2014

uwolnić orkę 2

Taki film był kiedyś - uwolnić orkę. Może orkę prościej, niż życie? Swoboda, ale nie swawola. Zaufanie, ale nie bezmyślność. Spontaniczność, ale nie głupota. Bańka mydlana jest piękna, kiedy pozwolisz jej polecieć. Ściśnięta w dłoni nawet nie zaistnieje. Z życiem też - im bardziej ściskasz, tym szybciej pękasz. Nawet może bardziej Ty sam, niż Twoje życie?...

wtorek, 9 września 2014

Błogosławieni

Razem z drugim człowiekiem spływa błogosławieństwo. W różnej postaci. Błogosławiona wspólna modlitwa, błogosławiona wspólna impreza, wspólny wypad na fast food'a, jazda samochodem, czekanie na światłach, picie wina, granie w kręgle, śmiech, łzy, zakupy, spacery, rolki, słuchanie muzyki, robienie zdjęć, rozmowy, śpiew i taniec. Błogosławiony ten, kto nie jest sam i kto innym błogosławi swoją obecnością, by i oni nie byli samotni. Błogosławiony Pan - Ten, który daje nam Siebie i siebie nawzajem.  

środa, 3 września 2014

Nieskończona, najśliczniejsza

Jest w człowieku takie Wołanie... Niesamowicie głośne, choć przez innych zupełnie niesłyszalne. Taki moment, w którym serce się wyrywa. Tysiące łez, zachwyt, śmiech, cisza Absolutu - różnie jest wtedy, niekoniecznie super dostojnie, czy pobożnie, ale na pewno prawdziwie. 

Bogiem Jest Jezus Chrystus. Tyle mam do powiedzenia. Możliwe, że właśnie teraz ten blog powinien się skończyć.


* * *

Ciebie pragnąć dusza moja już nie przestanie,
O Dobroci nieskończona, aż Cię dostanie.
Nie opuszczaj serca mego - Ciebie wielce pragnącego
Jezu mile pożądany i ukochany.

niedziela, 24 sierpnia 2014

wiosna już spada

Patisony się skończyły, arbuz zjedzony, na górnej półce lodówki drzemie dynia (nie moja), kompot ze śliwek dojrzewa na kuchence, aparat nabiera gotowości, by chłonąć łapczywie jesienne światło, przesycone kurzem i pożegnaniami. "Chyba wiosna już spada" - wygłosiła Z., na widok kolorowego liścia, którego właśnie wzięła do ręki. Urocze. 


A ja? A ja myślę, jak to naprawdę jest i co znaczy to wszystko, co usłyszałam.

czwartek, 21 sierpnia 2014

dziękować Ci będę

Jutro może być inaczej. Za godzinę może być inaczej, ale teraz - zatrzymać się nad wdzięcznością...
Że pięknie jest żyć. Że dobrze móc przyjść i posiedzieć na chwilę przed Wszechobecnym i że nie trzeba recytować wierszyków, wymyślać, co należy teraz powiedzieć. Rozmawiać, przemawiać, milczeć, słuchać, usłyszeć - jakie to różne. 

"Gdy się śmiejesz, śmieje się cały świat" (O.), "dmuchasz mi do ucha swoim pyszczkiem" (Z.) oraz mała paszcza dziecka rozdziawiona, jak tylko można, by mogło się z niej wydobywać swobodne haha. Złość małego człowieka jest trudną złością, ale radość potrafi rozsadzić skałę. 


Czasem jesteś nimi niemiłosiernie zmęczony, ale przecież, no przecież je kochasz.  

A na koniec dnia śpiewanie w samochodzie i głupie żarty. Bez niektórych ludzi byłoby dużo drętwiej. 

A zatem dzięki. 





wtorek, 19 sierpnia 2014

under Heaven

Kuchnia służy do rozmów. 

W powietrzu wisi już jesień. Lekka, zwiewna, ale już jest. I na placu też - dynie, pomidorki, papryki i wszystko smaczne i pachnące. Jak nigdy później. 

Życie toczy się szybko, rozpędzonym kursem. Się toczy? Sprzeciw wobec bierności toczenia wyrywa się z samego środka.  

Ludzie żyją, ludzie umierają. Po co żyją, dlaczego umierają? 

Każdego dnia chciałbyś wymodlić całym swoim wnętrzem tyle spraw, ale modlitwa, jak filiżanka - mała, krucha, z cienkim uchem. Czasem gorąca, czasem letnia, czasem pusta w środku, czasem nad nią zasypiasz. Czasem coś rozchlapiesz i na spodek skapnie. Letnimi nie bądźcie. Wszystko ma swój czas pod Niebem. Więc poszarpana modlitwa też. Zawieszona na nitkach, jak origamiczne ptaszki. Nie pofruną, nie spadną. Może Bóg Swoimi troskliwymi dłońmi podniesie je ku Sobie i ożywi i uczyni z nich kiedyś śpiew. Może staną się potężnym GLORIA. Teraz brzuchy mają ciężkie, ale Ty, Panie, jeszcze dodasz skrzydeł. Bo wszystko ma swój czas pod Niebem. I poskładane niezgrabnie modlitwy też są już Twoje. I ja - niepoukładany, bez skrzydeł, zawieszony, zamyślony gdzieś podświadomie nad tym, Kim Jesteś i co to dla mnie znaczy. Nie umiem Ci mówić o tylu rzeczach, o tylu, tylu ważnych sprawach. Połuskaj ze mną słonecznik. Wysłuchaj mojej ciszy - tam powiedziane jest więcej, niż w tym wszystkim, co kiedykolwiek zdołam wyrazić słowami. 


wtorek, 12 sierpnia 2014

W pewnym sensie nie chcę być jak Bóg. Nie chcę wiedzieć tego wszystkiego, co On wie, bo mój mały rozum nie udźwignąłby tej wiedzy. Nie chcę dociekać tam, gdzie wtrącać się nie należy, nie chcę ogarniać świata, który rozmiarami swoich problemów zdecydowanie mnie przerasta. Ale - chciałbym patrzeć, jak On. Widzieć drugiego człowieka i siebie takim, jakim On jego i mnie widzi. Byłoby łatwiej. Łatwiej kochać.  Jego spojrzenie naprawdę nie koncentruje się w sposób chorobliwy na tym, co złe. Nie poświęca złu więcej uwagi, niż to konieczne. Nie znaczy to, że nie dostrzega. Znacznie więcej, niż tylko dostrzega - wie. Przychodzenie do Boga jest dziwnie różne od tego, jakim je sobie wyobrażamy. On Jest całkiem Inny, niż się spodziewasz. 

 

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Może czasem jest się po to, aby być wielkim artystą, wybitnym naukowcem, genialnym muzykiem, chodzącą legendą. Może. A może zdarza się, że i wielkość i wybitność i genialność i legendarność nawet bywa pusta w środku. Bardzo atrakcyjne to jest - być super ważnym. Może. A może lepiej zjeść grzanki z dżemem i odwiedzić przyjaciół? Może jedno nie wyklucza drugiego, a może im większa ważność, tym trudniej o czas dla bliskich.

Coś mi mówi, że i tak wszyscy jesteśmy zwyczajni-niezwyczajni. I że zadajemy te same pytania.


sobota, 9 sierpnia 2014

Your calmness

Ten czas, ten wieczór, to miejsce, w którym teraz mieszkasz. Ta cudowna akwarela z ogromnym i jasnym księżycem w tle. Ulica jest cicha, powierzchnia rozgrzana, domofon nie odpowiada - może to światło to nie w tych oknach, a może ktoś właśnie się modli. To nic. Zaglądasz komuś w żyrandol z lat siedemdziesiątych może - sufit lepki od ludzkich westchnień. Niebiosa lepkie od ludzkich westchnień schodzą na ziemię - nabrzmiałe, ciężkie, ciągnięte w dół, by pęknąć i wylać Siebie. W niziutkiej, malutkiej kuchni staruszka dogasza kończący się dzień posiłkiem gotowym na jutro, dla tego, dla kogo żyje. Światło wypada na ulicę przez drzwi wiecznie uchylone. Zamykasz mi usta, żeby otworzyć oczy. Zamykasz mi usta, żeby otworzyć serce. Ty, Który bardzo kochałeś niemego Zachariasza. You and Your calmness...

piątek, 8 sierpnia 2014

Tarantino, Django i ja.

"Jatka, bo jatka, nie przeczę, ale szóstka za wrażenia artystyczne". Koniec cytatu. Cytatu z Tarantino, ale innego, niż ten, który widziałam dwa dni temu. Nieustannie olbrzymie zaległości kinematograficzne nadrabiam przy okazji wakacyjnych seansów po obniżonej cenie, serwowanych w kinach studyjnych, czyli tych kinach, które lubię najbardziej. Ostatnio do skutku doszedł Django, a z uwagi na porę oraz warunki atmosferyczne, co do których do końca nie było pewne, czy pozwolą wrócić i dotrzeć rowerem, wcale nie musiało się wydarzyć wyjście na ten seans. Niemniej zaszło i pozwoliło się ubawić. Kiedyś doszłam do wniosku, że kino-Tarantino (nie jestem znawcą, ale coś już widziałam) lubi się, albo się nie lubi. Bo to co najmniej zjawisko spod znaku "specyficzne". Tym razem obejrzałam sobie urokliwą parodię westernu i stwierdzam, że się podobało. Oczywiście krwawych obrazków nie zabrakło, ale w porównaniu z tymi filmami pana Quentin'a, które dane mi było ujrzeć wcześniej, nie było najgorzej. Ogólne wrażenie to Tarantino spokojniejszy, niż dawniej (a może to ja staję się mniej wrażliwa?...). Troszeczkę nienasyconam, jeśli idzie o scenki absurdalne, w stylu tej z workami na głowach na początku filmu, ale i to nic takiego - niedosyt, ale nie niesmak. Bardzo natomiast przyczepiła się do uszu ścieżka dźwiękowa - trafione w dziesiątkę zestawienie muzyki z obrazem. Co natomiast dość ciekawe, po zakończonym seansie, na około drugi dzień, czyli po nocy (koniec filmu przypadł bowiem mniej-więcej na dwudziestą czwartą), w głowie pojawiły się drobne przemyślenia z tej kategorii, co do której podejrzewam, że nie została przewidziana przez reżysera w najśmielszych oczekiwaniach, jako potencjalny skutek przetrawionej przez widza projekcji. W głowie, w której brzęczało angielskie slave, zaczęło świtać znajome sformułowanie: Ku wolności wyswobodził nas Chrystus...
I tak czuwa nadgryziona myśl - co to znaczy ofiarować komuś wolność. Jak to dużo - być wolnym, być wolnym dzięki Komuś.

Zaskakujące, do jakich przemyśleń mogą doprowadzić prześmiewcze i krwawe filmy, do których trzeba mieć dystans, by w ogóle mogły się podobać. 

Dalsza myśl, już bardziej będąca następstwem pierwszej oraz innych okoliczności, niż wizyty w kinie, to ta, że jesteśmy dziedzicami. I że to, na czym w istocie polega działanie Złego, to nieustanna próba wydziedziczenia mnie. To najpierw reklamowanie, a potem oskarżanie, że tym reklamom uległem. Jasne, można tego nie traktować poważnie. Ale czy słowo DZIEDZIC nie brzmi poważnie? A zatem wracanie do Boga, nawracanie, polega na przyjmowaniu daru wolności oraz całego dziedzictwa, które chce dać mi Ojciec. Proste, a jednak takie zarazem, że ciągle trudno w to uwierzyć na tyle mocno, by żyć tak, aby Dziedzictwa nie wypuszczać z rąk ani na chwilę. 


czwartek, 24 lipca 2014

ciężkostrawnie

Przestawione książki na regale, umyte wnętrzności lodówki - takie są owoce, kiedy nosi niemożebnie, a za oknem deszcz niemal nieustanny i nie da się wsiąść na rower i pozostać suchym równocześnie. I tylko pozazdrościć lodówce, że jej wnętrze jest bardziej przejrzyste, niż twoje... 

Dwa dni temu, w godzinach popołudniowych omal nie wylądowałeś rowerem pod samochodem. Z nieuwagi własnej. Bogu dzięki, kierowca miał refleks. 

Jakoś tak ciężko trawią się myśli, konieczności, niepokoje - nie potrafisz sensownie sklecić kilku zdań z tylu różnych myśli. Jakbyś śledzia w poprzek połknąć chciał...

I tylko lawenda na oknie wznosi się lekko ku górze. Beztroska.

niedziela, 20 lipca 2014

Kwiaty, niedziela, pozdrowienia z upalnej Italii, albo z okolic Albanii. Wakacje tu, póki co, jakoś wyszło tak, ale nosi człowieka i tyle rzeczy, które go nie uspokajają. Myśli idą w las, w stronę nieprzywiązania do miejsca - jakby to było być niezwiązanym z osiadaniem, z regałem pełnym kurzu i książek, z ulubionym kubkiem, miską, zapachem kawy w kuchni rano, łóżkiem pod zieloną ścianą i tysiącem rzeczy, zjawisk i okoliczności. Czy ktoś w ogóle tak potrafi? Przecież zawsze jest to miejsce, do którego się wraca, które jest bardziej moje, niż wszystkie inne, oswojone, wygrzane, swojskie, gdzie mogę odpocząć. Krążyć bez możliwości osiadania byłoby niewyobrażalnie ciężko. Ale z drugiej strony to osiadanie jest ciągle nieostateczne, tymczasowe, dziś mój kąt bezpieczeństwa i ewakuacji od nadmiaru wrażeń jest tu, jutro, pojutrze, za miesiąc, czy rok sytuacja może się radykalnie zmienić. I nawet, jeśli osiadłeś, to możesz czuć się tak, jakby wsadzono kij w twoje mrowisko - niespokojny, nerwowy i ciągle w gotowości. Tak - chyba to jest to określenie - ciągle w gotowości - do zmiany, do reakcji. Czujny. 

Nie-pokój. Wojna. 

czwartek, 17 lipca 2014

moja i twoja nadzieja

Bigos po pachy to nie to samo, co ubaw, oj nie.  I bigos to jeszcze nie brzmi i nie pachnie najgorzej. Przekonuję się właśnie, że wielu z nas, przynajmniej raz w życiu czuło się niczym człowiek wrzucony w środeczek (uwaga, cenzury nie będzie) gówna. Różne są historie, różne sytuacje i cokolwiek przez to rozumiesz, zapewniam Cię, że jest jeszcze inaczej, niż myślisz.

Któregoś dnia, w środku tygodnia, całkiem niedawno, udałam się na mszę. Pod kościół dotarłam mniej-więcej z czterominutową rezerwą. Ja. Słup. Rower. Szybkie przypinanie tegoż do drugiegoż. Nagle zza moich pleców wynurza się, zupełnie wcześniej niedostrzeżony, a przez to i zaskakujący mnie swoją obecnością, mężczyzna. Na widok przechodzącej obok zakonnicy rzuca jakieś "lotne" spostrzeżenie, trącające, jak dla mnie niegroźną jeszcze, ale jednak dawką prześmiewczości. Myślę sobie, że oto właśnie zaraz zacznie się jakieś nawijanie jegomościa, pretensjonalne i od rzeczy, na co pewnie nie mam chęci. Odpowiadam lakonicznie, niezobowiązująco, na odczepnego, a tymczasem ów człowiek zbliża się, wyciąga piersiówkę i ku mojemu zaskoczeniu (nie wiem, czemu, ale sądziłam, że mnie poczęstuje) nadmienia, że moje zdrowie. Dawno nikt nie opijał mojego zdrowia, więc w mgnieniu oka atmosfera zamienia się na sympatyczną. Mężczyzna zdaje się być nieco włóczęgowski i - hm - powiedzmy, że lekko przymięty, ale nie jest ani całkiem pijany, ani nie sprawia wrażenia klasycznego Pana Menela z tej czy innej ławki, lub nawet spod, czy zza. Słowem trąca od niego poczciwością i klasą. I w ciągu tych trzech pozostałych do eucharystii minut, nawiązuje się między nim, a mną pewien rodzaj relacji, całkowicie przez niego sprowokowanej. Przemawia, że księża nie powinni się czepiać, że ludzie piją, ale przekonać ich, żeby nie pili, że jak on ma nie pić, skoro za chwilę zostanie sam, bo członkowie jego rodziny poważnie chorzy (już nawet nie wiem, czy byli, czy nadal są),  że rozmawiał ze znajomym psychiatrą profesorem i alkohol lepszy, niż proszki, że może znałam tego a tego (tu pada nazwisko jednego z duchownych) i że on z nim też kielicha czasem wypił. Odpowiadam, że z umiarem wszystko jest dla ludzi. I tak stoimy - on i ja, pomiędzy nami przepaść wiekowa, przepaść doświadczeń, kilkadziesiąt centymetrów odległości i rower. I myślę, że stanął przede mną człowiek, któremu brakuje nadziei i że nie czuję tego, co on, nie dzielę jego problemów, nie przeżywam jego emocji i stanów psychicznych, nie piję w sposób chorobliwy, ale wiem, co go ściska. Znam ten stan, choć inaczej, z innej strony, ale chłopie - ja wiem, co tobie dolega. Rozumiem. I nie umiem ci pomóc - tyle odpowiadam. Nie umiem panu pomóc. Idę na mszę - mogę się za pana pomodlić.  - Tak? Bardzo proszę - odpowiada tenże. Wyciąga rękę: - Zygmunt. - Magda - podaję swoją. Przez ramę roweru, pewnie są na to odpowiednie przesądy... Spodziewam się uściśnięcia dłoni, tymczasem pan Zygmunt nachyla się, żeby pocałować moją dłoń. Nie pamiętam, kiedy ostatnio poniosło w ten sposób przy mnie jakiegoś mężczyznę...  Rozstajemy się, niestety, z jego poczuciem, że jest jak było - nadziei brak. Ja idę w stronę kościoła, on w przeciwną, w towarzystwie piersiówki. Moja modlitwa jest marnością, ale - nie wiem, dlaczego - sensem mojej obecności w tym kościele było wtedy zabranie ze sobą pana Zygmunta. Nie dosłownie, bo on poszedł sobie gdzieś tam, ale jeżeli mogłam i choć trochę potrafiłam być wówczas przy ołtarzu w zastępstwie za niego, to jest to dla mnie nie zasługa, ale zaszczyt. Prawdziwy zaszczyt. I chciałabym bardzo jeszcze kiedyś go spotkać. 

Bo tak to jest - paralityka przynoszą inni. Dachem. Szaleńcy jedni. Bo "jedni drugich brzemiona noście" i jeśli myślę o swoim życiu, to bardziej chyba jestem niesiona, niż nosząca, niestety. Bo kiedy nie masz już siły walczyć o resztkę nadziei, którą Bóg Jeden wie, co zjadło, to inni dmuchają w twoje, gasnące ognisko, żebyś nie zdechł, żebyś dosłownie nie zdechł. 

Chrześcijaństwo to dawanie innym nadziei, szczególnie tym, którzy od dawna opłakują jej zwłoki. To dawanie miłości i nadziei najbliższym i dalszym, tym, co do których czujesz, że cię skrzywdzili, że się zawiodłeś, że zrobili ci przykrość. Nadzieja przychodzi z przebaczeniem i to wszystko to są rzeczy, o których tak łatwo i lekko się mówi, ale gdy przyjdzie wykrzesać coś z siebie, to powietrze staje kością w gardle, kark i serce twardnieją, zaciskają się pięści. Cholernie trudne. Cholernie. 

"Jako i my odpuszczamy" - no myśli się czasem, że to już przesada, Panie Boże, jak ja mam wybaczyć? A potem samemu przywala się takim złem, że jak Ty masz przebaczyć... A jednak chcesz, bo bardziej zależy Ci na relacji do mnie, niż na - całkiem słusznym - podkreślaniu Swoich racji.  

Ludzie są dobrzy, jak chleb. Oni reanimują, a Ty wskrzeszasz, podczas gdy ja przecież nie chcę umierać. Jakkolwiek to brzmi, nie czuję się lepsza od wszystkich Panów Żulów razem wziętych. 

środa, 16 lipca 2014

Ludzie są dobrzy, a przynajmniej ci, których znam. Jak chleb z żurawiną. 

poniedziałek, 14 lipca 2014

jedno z tylu

Po plus minus chwili od wstania z łóżka, obejmującej kilka podstawowych czynności, dociera do ciebie, co się dziś śniło. Kto. A. nie żyje od lat już prawie pełnych piętnastu i właściwie myślisz o nim bardzo, bardzo rzadko. A dziś się śnił - uśmiechnięty, jak to zawsze on, minęliście się na ulicy - ty w swoim właściwym, obecnym wieku, A. w swoim, którego dożył. Równolatki z sąsiedztwa. I ten moment, w którym nie rozumiesz, skąd się tu wziął, jak to możliwe, że się z nim witasz. 

Rano - trochę później. Przed oczami przelew, czekający na zatwierdzenie. 14.07.2014. Patrzysz na datę i myślisz, że dziś coś się wydarzyło. Coś więcej, niż tylko zburzenie Bastylii. No tak, to już równe trzy lata, odkąd M. zaczęła żyć w tym innym, niepojętym wymiarze, w którym czas jest już do niczego niepotrzebny. 

Głupio to brzmi - śmierć, umieranie. Jesteś - nie ma cię. Ale to przecież prawda.

Każde życie to jakaś taka niesamowita, dziwaczna trochę tajemnica. Niezrozumiała, nieprzenikniona do końca, nawet przez tego, do kogo należy, a może najbardziej przez tego właśnie. Nieprzewidywalna droga dokądś. Czasem nie wiadomo ani dokąd, ani po co. Wtedy jest trudno, bo plączą się nogi.

Czasem żyje się po prostu, ale całe to życie nie może być tylko dla fanu, dla głupiego po prostu, bo to oznaczałoby tyle samo, co po nic.

Tam, gdzie jest twój skarb, tam jest serce twoje.

Zastanawiasz się czasem, co to jest dom?... Budynek? Rodzina? Sprzęty? Książki? Coś jeszcze innego? Co to jest dom i gdzie on jest? Nie tylko dokąd, ale skąd? Kto ty jesteś - Polak mały, między swymi... Ale to za mało, to nie wystarcza - takie gotowe odpowiedzi. Pesel, adres, nazwisko - to wszystko ważne, ale przecież tylko nadane. Nie jesteś peselem, nie jesteś adresem, nie jesteś nawet nazwiskiem, imieniem. To wszystko przylepki, naklejki, określacze. Potrzebne, żeby nie wołali za tobą "ej, ty", ale co pod nimi? 

Wierzę, ale wielu rzeczy nie rozumiem. Nie słyszę, nie dostrzegam, przeinaczam, odwracam kota ogonem i siebie w sposób analogiczny. Ty wszystko potrafisz, Ty wszystko wiesz, to Ty wiesz, kim ja jestem, skąd-dokąd, gdzie dom, gdzie serce, gdzie skarb, gdzie nóż w kieszeni się otwiera i gdzie leży pies pogrzebany. Boże. Ty, co gładzisz oceany i prowadzisz w dal bezpieczną...




  

sobota, 12 lipca 2014

myśl skądś

W całym tym szeregu nieustannego udowadniania sobie i nie sobie jedno już może wiesz, że Bogu nie trzeba. Nie trzeba udowadniać. Uwiarygodnić to i owo może czasem tak, ale udowadniać nie. Nie trzeba udowadniać Temu, Kto stworzył cię dobrym, że dobry jesteś. Bo jesteś. Nawet, jeśli różnie to bywa z tą dobrocią, nawet jeśli czasem ona ledwie zipie pod jakimś respiratorem. Jeżeli Ktoś stwarza dobrego człowieka, to wie, że on - tenże człek - dobry jest. Kto ma wiedzieć, jak nie On? I więcej nawet, więcej jeszcze wie i nigdy nie wykorzysta tej wiedzy przeciwko tobie. 

Trudno jest pytać czasami, kiedy "się żyje" tak byle intensywniej, byle ciebie te pytania nie pokąsały za bardzo, nie zjadły. Wtedy to się raczej znaki zapytania zamieniają w wykrzykniki.

Boże, proszę - przystopuj gagatka, bo ja nie zawsze potrafię. 




piątek, 11 lipca 2014

człowiek - życie i twórczość. część niepierwsza.

Istota okresowo aspołeczna na pewnych etapach życia przeobraża się w człowieka spotykającego innych przedstawicieli swojego gatunku, dzień po dniu, świadomie, dobrowolnie, czerpiąc przy tym niemałe korzyści niekoniecznie materialne. Zdarzają się bowiem takie sytuacje przyrodnicze, w których oddziaływanie międzyludzkie w skrócie nazwać można protokooperacją. Wypije się razem piwo i sok, pochodzi lekko bezmyślnie po galerii w celu wykonania niezbędnych zakupów, przemierzy kilkakrotnie na rolkach długość błoń, rzuci zwiewnymi i - mimo wszystko - subtelnymi "k...ami", przegryzając przy tym czereśnie z niewielką zawartością (a jednak!) białka pochodzenia zwierzęcego.  Nieidealnie i niezobowiązująco, ale czasem właśnie w takich warunkach wypływają na wierzch, albo tuż pod wierzch, rzeczy najważniejsze. Czasem też nic nie wypływa. Kolejne po prostu, równie potrzebne dla zachowania higieny psychicznej, co wszystkie refleksje, głębokością swą wymagające od człowieka stanowczego zanurkowania.


 A z rzeczy niezwykłych - bardzo ucieszyło mnie to tutaj - LINK. Z całego serca życzę Marzenie najszczęśliwszego rozwiązania! :) 

poniedziałek, 30 czerwca 2014

po prostu

Najlepsze myśli rodzą się pod prysznicem. Że może trzeba na to życie spojrzeć, że tak się dzieje - po prostu. Wszystko po prostu. Po prostu wschodzi słońce, po prostu dzień był dobry, gorszy, nijaki. Po prostu kogoś potrzebowałeś, po prostu na kimś się zawiodłeś. Po prostu ktoś ciebie potraktował w sposób co najmniej wyniosły, po prostu ktoś inny był bardzo cierpliwy. Po prostu ktoś ciągle nie ma czasu. Po prostu drżą ci ręce ze zdenerwowania. Po prostu wszystko. Po prostu nie rozumiesz rzeczywistości, po prostu jesteś zdezorientowany, po prostu już zmęczony, po prostu śmiejesz się jak głupek, bo "śmiechu ci trzeba"... 

Znajomy kiedyś powiedział: czytaj Pismo Święte i dowcipy. Z dowcipami jest łatwiej.

niedziela, 29 czerwca 2014

Czasem coś jednak spłynie z człowieka, wbrew spodziewaniom, kiedy ktoś inny odważy się usiąść obok. Jakiś fragment obciążenia. Tak jakby wreszcie choć trochę, trochę mniej. Każde trochę w tę stronę jest na wagę złota.

Wakacje są chyba po to, by zwiać. Dokądkolwiek właściwie, byle nie stać w miejscu, byle poczuć wiatr we włosach, odrobinę tej radosnej beztroski i opiekę Bożą na karku. Że cokolwiek, jakkolwiek, nie może być źle. 

Skończyła się czekolada. Są jeszcze dowcipy. Nie wiem, jak mam się modlić. Raz-dwa-trzy - szukasz Ty. Ty - Boże. Błagam Cię z całego serca. Znajdź, zanim będzie mi wszystko jedno. Obojętność jest niebezpieczna.


poniedziałek, 23 czerwca 2014

już cicho

Ciemno już. W powietrzu miesza się zapach deszczu i bułek, które rodzą się gdzieś, w pobliskiej piekarni. Pod Twoje stopy wysypano płatki kwiatów. Tyle mamy - garście kruchości, upuszczane z lękiem i nadzieją. Godne-niegodne, byś po nich stąpał. Nie wiem, dlaczego ciągle obawiamy się, że zadepczesz nasze największe świętości-dziecięce skarby, ukryte w pudełkach z rumieńcem wstydu i obawą, że zostaną odnalezione. Pełne dobroci jest to spojrzenie, które zna wszystkie skrytki, schowki, szufladki, zakamarki i dywany, pod które tyle już zamieciono. Tak trudno jest nie być super bohaterem. 

Dzięki czynię, że choćbym nawet stracił wiarę, Ty będziesz Panem mojej niewiary.


sobota, 21 czerwca 2014

smaczki świata tego

Zdolność do głębszych i mądrzejszych refleksji wciąż domaga się podkarmienia, napojenia i przybrania na wadze. Chuderlawa i nie w formie. Toteż dziś coś, co mnie od dłuższego czasu bawi, czyli Przemawiająca Rzeczywistość. Kiedy przemawia do mnie starość na przykład, to aby godnie móc jej wysłuchać, biorę krzesło, siadam przed umywalką i myję zęby na siedząco, bo nie mam siły stać. Kiedy natomiast do głosu dochodzi Otoczenie i strzela na prawo i lewo aforyzmami i innymi zacnymi treściami, uśmiecham się, wyciągam telefon (lub prawdziwy aparat) i robię zdjęcie, po czym znów się uśmiecham. Absurdziki, trywialności, niedorzeczności i inne zabawne akcenty - żyć bez nich byłoby jednak smutniej. 

 Biedne i niekochane dzieci bez referencji...

Nie przyszedłem pana nawracać, Dziennik nawróconego. Bo i po co konwertować konwertytę? (Dialog książek na półce drogiej O. :))

Cza paczeć. ;)

Napis podrejestracyjny. Zaiste nice.

NFZ wychowuje :). (Pewna przychodnia).

 "Kurtka mi przeszkadza w Dzień Kobiet". Cóż. Pozostaje tylko westchnąć współczująco. Złe kurtki.

Grunt to samoświadomość.

NFZ wychowuje 2. Inna przychodnia. :)

Gościu, siądź pod mym liściem, a odpoczni sobie!

I znów: pacz jak jedziesz. 

No to SRU! Niech żyją zacne skróty.

"KUBA NIEGRZECZNY BYŁ". Kuba, przegiąłeś.

"DOKOŃCZ JAK CHCEŻ". No, chyba, że nie chceż, to nie.

Jedno z moich ulubionych. Kreatywna bezczelność :D



czwartek, 19 czerwca 2014

dyrdymały celem odreagowania

Wyszedłem z domu, wziąłem dwa kilo bobu i tak oto przemierzyłem świat... rzekł pan w supermarkecie, trzymając na plecach worek z bobem. 

Miało napisać się o czymś innym, istotnym, prawdziwym i związanym z dzisiejszą uroczystością, ale na koniec końca dnia brakło sił. Poza tym myślenie refleksyjne ostatnio przychodzi raczej z trudem, lepiej idzie odkurzanie, mycie okna, wieczorna jazda rowerem przez miasto i rozumowanie bardzo powierzchowne, skoncentrowane na trywialnościach. Głębia wciąż jest, ale jakby spłycona o dziesięć poziomów przemyśleń. Bo czasami trzeba się zająć rutyną - jedzeniem, spaniem i obowiązkami najbanalniejszymi z najbanalniejszych. To jak z prądem - kiedy masz do dyspozycji jeden agregat prądotwórczy, a normalna sieć rozdzielcza chwilowo nie spełnia swojej funkcji, zasilasz jedynie to, co musi zostać zasilone. Z ludzkim bytowaniem jest podobnie - gdy nie możesz wszystkiego, próbujesz dbać o to, co konieczne, a w ramach ochrony zmęczonego umysłu, ślizgasz się, nie bez ubawu, po absurdaliach w stylu idzie Grześ przez wieś, worek bobu niesie (dwa kilo). Ubaw ten jest raczej umiarkowany, a może i czasem wymuszony, ale jakoś trzeba sobie radzić przecież z nadmiarem nieubawu.

Jutro będzie zdecydowanie mądrzej, ufam.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Niepojęta Trójco

Na początku
poza światem
tam jest Słowo.
Skarbcu tak bogaty,

gdzie początek rodzi początek!
Serce Ojca,
z którego radośnie
wciąż wypływa Słowo!
A jednak zachowuje
Słowo w sobie. To prawda.

Z dwóch powstaje rzeka,
z Miłości ogień,
z dwóch więź
dla Obu razem -
wypływa Najsłodszy Duch
tej samej miary,
nierozdzielny.
Trzej są jednym!
Co? Rozumiesz to?
Nie.
On jeden wie, Kim jest.

Trzej tworzą pierścień
prosty i niezwykły,
jego kształtu nie obejmie 
nigdy zmysł:
króluje tam głębia głębi.
Odrzuć
czas, formę i miejsce!
Przedziwna obrączka 
się odsłania,
w niezmiennym punkcie.

Punktem tym jest góra,
Wspiąć się na nią trzeba nie poprzez działania
Umysłem!
Droga cię prowadzi 
na przedziwne pustkowie,
rozległe, dalekie,
bezgraniczne.
Pustkowie nie ma miejsca ni czasu,
ale swój sposób istnienia...

Mistrz Eckhart
(podkreślenie moje). 

środa, 11 czerwca 2014

nader refleksyjnie

Najlepszy czas w roku, jeśli by ktoś pytał, to właśnie teraz. Najdłuższe dni, gorące dni, wieczory ciepłe i rozgrzane niebo, przecinane raz po raz przez ptaki. W trawach świerszcze, na mokradłach żaby. Niebawem do tego radosnego orszaku dołączą świętojańskie świecidełka. Spacer do śmietnika (odpady w tym upale przejawiają jeszcze mniejszą trwałość, niż zwykle) i towarzyszące mu cząsteczki ludzkich żywotów, mniej lub bardziej szczęśliwych, wypadające nierytmicznie, bez ładu i składu, z poszczególnych okien szczerze lubianego przeze mnie czteropiętrowca. Krzyk dziecka, muzyka, dźwięczenie talerzy i sztućców, wrzaski nieprzychylności tych, którzy nie mogą już chyba wytrzymać razem pod jednym dachem... Dziesiątki, setki, tysiące i więcej człowieczych westchnień - tych teatralnych i tych całkiem bezgłośnych, znanych tylko Jemu i tylko przed Nim wyjawionych ukradkiem. Śmiechy wniebogłośne, subtelnie wygięte usta, wyrażające zadowolenie, czasami wycie z bólu, albo to ciche, ukryte wylewanie łez w poduszkę... W ścianach, które dzielą niewielką przestrzeń na dziesiątki maleńkich azylów kryje się bezmiar życia, tęsknoty i pytań. Bezmiar oddechów - nerwowych i krótkich, spokojnych i rozwleczonych w czasie. Sny, marzenia, lęki, spodziewania, które "myśmy...", rozczarowania, nadzieje i wiary różnorakie, tchórzostwa, rozpacze i gniewy. 
Idę kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt metrów, kroków, łapiąc to, co żyjący dookoła mnie ludzie wyrzucają na świat uchylonymi, wieczornymi oknami. Zmęczenie klei mi powieki, otwiera je wieczorne, przyjemne powietrze. Nieopodal przejeżdża pociąg, wypełniając przestrzeń regularnym, płynnym oddechem, jaki zwykle towarzyszy procesom przemieszczania się dokądś, do ustalonego wcześniej celu. Nad głową samolot i znów komplet istnień, docierających do kolejnego przystanku na trasie swojego egzystowania.

Rower, śmieci, truskawki, poczta, upał, kolacja, senność i to, co uwiera w samiusieńkim środku - pytania bez odpowiedzi, takie najbardziej na świecie kluczowe. Skąd, dokąd, dlaczego i dlaczego tędy. Cel, pal, ręce do góry i wszystko, cokolwiek powiesz, może zostać użyte przeciwko tobie, więc masz prawo zachować milczenie, albo też być przez nie zachowanym, w głuchej ciszy. Głucha cisza, czy ty głuchy?


...czy to świat, czy życie, czy śmierć, czy to rzeczy teraźniejsze, czy przyszłe; wszystko jest wasze,  wy zaś Chrystusa, a Chrystus - Boga. (1 Kor 3, 22-23).


wtorek, 10 czerwca 2014

akurat dziś

Chwilę przedtem myśl: coś przeszkadza mi, Boże, uchwycić Ciebie i o co naprawdę chodzi. Coś mi bardzo przeszkadza i całkiem możliwe, że to coś to jestem ja sam.

Chwilę potem ciekawość, jakie to Słowo zostało mi dane. Mnie. Dzisiaj. I oto:
Kiedy Cię wzywam, odpowiedz mi Boże,
który wymierzasz mi sprawiedliwość.


Takie małe i zuchwałe "przyciśnięcie" Stwórcy do ściany. Bardzo w moim stylu.

A jeszcze dalej: 
Wy jesteście solą dla ziemi. (...) Wy jesteście światłem świata. 

Ale jak to? Jak to ja?

Czyli, że... jednak rozmawiamy?

piątek, 6 czerwca 2014

niezachwianie wołać Cię

Miesza się dobre ze złem. Zamieszanie. Takie życie. Chcesz być dobry, ale wylewa się z ciebie uszami to nienajlepsze co najmniej. Nieznośny stan, czy proces. Nieznośnie jest, gdy coś wylewa się uszami. Przelew. Przesyt. Przeboleć. 

Wychodzisz senny, ale przytomny, na ciepłą - senną, ale przytomną ulicę i widzisz, jak człowiek grzebie w śmieciach. I myślisz, że poczęstowałbyś go czymś, choć nigdy wcześniej tak nie myślałeś, ale nie masz nic zupełnie, poza tabletkami na gardło. Człowiek z brodą. Człowiek z ulicy. Mijasz kosz, mijasz człowieka, mijasz się z życiem od czasu do czasu. 

Kontra(s)ty. Skrajności. Opozycje. Nie chcesz chcieć, co chce się samo z się. A co, gdy pragnienie się sączy, wylewa i znowu sączy i żadna tama na nic tu, bo teren grząski, podmokły, zalewowy... Osuszanie nic nie daje. A nic. 

Pomyślałeś o Duchu Świętym - że On może, czego ty nie potrafisz sobie wyobrazić, bo nie wiesz, jak się wyobraża rzeczy tak całkiem niemożliwe, skreślone, wkopane w najgłębszą norę. Że On przecież może. 

Przyjdź więc i nie odrzucaj mnie za buntowniczość i niecierpliwość moją;
Przyjdź i ucisz burzę zamętu i zdenerwowania...*

PRZYJDŹ ! 

To nie rozkaz. To niepokorna prośba. Czekam, chociaż z rękami w kieszeniach... Czekam. Wściekle smutny, z oczekiwaniami może, a może już bez, skoro i tak zawsze robisz wszystko po Swojemu. Czekam. Jedno słowo Twoje i na chwilę nie będę już zły i zmięknę. Przecież zawsze tak jest, choć każde zawsze jest trochę inne od poprzedniego i następnego.  

Czekam. Wielkie jest czekanie, gdy masz przyjść.  


* Z AKATYSTU do Ducha Świętego.


środa, 4 czerwca 2014

zamień

Kiedyś ktoś zapytał chyba, może retorycznie, po co człowiekowi pragnienia, których nie da się spełnić? Oto jest pytanie, które odbija się od czasu do czasu od jakiejś dziwnej próżni, dzwoniąc przy tym do bólu. 


Nie wątpię, że Jesteś. 
Jest tysiąc innych powodów do wątpienia.


Zamień w taniec lament. Zamień. 
 

sobota, 31 maja 2014

od gada do glonojada ;)

Leje prawie na potęgę. To dobre do spania, a przede mną noc, którą chcę zarwać, w celu podjęcia małego wysiłku intelektualnego. Fizycznie jestem już po kawie po dwudziestej drugiej i nie wiem, czy nie przed kawą o którejś kolejnej, albo herbatą, albo może chociaż jak okna nie zamknę, to mi rześkość nie pozwoli drzemać. Zawsze tego słynnego magnezu jakoś żal...

Wdzięczność, Pan Bóg i ja. Ja, jakam jest, Pan Bóg widzi. Widzi i wie i to pozwala być spokojniejszym, niż zwykły to sugerować skłonności indywidualne.

Ostatnio w kościele, w jakimś czytaniu, czy w kazaniu, usłyszałam o przylgnięciu do Boga. Przed moimi oczami pojawił się wówczas glonojad przyssany do akwarium i pomyślałam, że Boże, pragnę przylgnąć, ale jakoś tak bardziej z wdziękiem...

Tak, czy owak, jestem znów. Znów żyję. Na razie wciąż bardziej uczepiony, niż całkowicie przylgnięty, ale jeśli dasz mi palec, to wezmę całą Twoją rękę. Garściami.

piątek, 30 maja 2014

jeżeli coś

Gdy nie masz siły być tym, kim oczekujesz od siebie, by być nim, ani tym, kim może oczekują inni, albo ty sądzisz, że oni oczekują, żebyś był, to chyba jedyne, co pozostaje, to być po prostu i przestać się dusić rzeczywistymi, bądź domniemanymi oczekiwaniami. Chciałbyś dalej, chciałbyś mocniej, chciałbyś wyżej, chciałbyś pełniej, chciałbyś odważniej, mądrzej, odpowiedzialniej i bardziej na miarę miar, jaką nosisz i którą siebie odmierzasz, ale nie ma tak. Jest inaczej. Nie wzdłuż, a w poprzek, nie mocniej, a słabiej, nie pokorniej, a pyszniej, nie spokojniej, a bardziej nerwowo. Odwrotnie, niż pragniesz, nie tak, jak rozumiesz. Może nawet głupio. Ci głupio, że głupio. 

Jeżeli coś, to ja bardzo bym chciał usiąść na molo i pluć w morze pestkami po czereśniach. 
I żebyś Ty siedział tam ze mną. 
I żeby Ci nie przeszkadzało, że pluję, że macham nogami, 
że może mi w gardle zaschło, a w oczach wprost przeciwnie. 
Żeby Ci nie przeszkadzało, że jest tak nie tak.


środa, 28 maja 2014

już ziemia rozgrzana

"Załatwiwszy" lekarza bardzo szybko i "mawszy" dużo czasu, pojechałam przed siebie, może dlatego, że nie lubię ostatnio do siebie dochodzić, a może bez żadnej przyczyny. Póki co wciąż jeszcze gorący i słoneczny dzień był idealny, aby popedałować sobie gdzieś. Gdzieś niedaleko całkiem, gdzieś na niedługą chwilę, tak po prostu, po-woli, czyli bez pośpiechu i dobrowolnie oraz całkiem świadomie. Ujechałam zaledwie kawałek, za miedzę rzec by można i uradowało się serce moje - z tych pagórków leśnych, z tych łąk zielonych, szeroko, nie nad Niemnem (i nie nad błękitnym) rozciągnionych i choć nie było gryki i dzięcielina nie pałała ani panieńskim, ani żadnym innym rumieńcem,  dojechałam do jakiegoś pola uprawnego i czegoś na kształt lasu i poczułam się dobrze. Wjechałam w jakąś małomiasteczkową ulicę Prądnika Białego - po jednej stronie rośliny uprawne, po drugiej domy, w głębi jakiś mały kościół. Za polem drzewa, może las i wszędzie spokój, taki sielsko-miejsko-wiejski spokój. Jak w domu. Jak w różnych lipcowych i sierpniowych wioskach w tym kraju. Boże - dziękuję Ci, że nie wszystko jeszcze zabetonowano. 


Powrót wypadł przez park, ten park, który znam, tylko od drugiej strony. Okazało się bowiem, że jestem bliżej, niż sądziłam, że poniekąd kręcę się w kółko. Kiedyś pojadę dalej i dalej i dalej... 

Od drugiej strony park zaczyna się kapliczką. Jakoś tak jest, że mam (nawet nie wiedziałam, ale od dziś już wiem) słabość do tego rodzaju małych przejawów pobożności ludu. Może dlatego, że kojarzą mi się również z miejscem rodzinnym, dzieciństwem oraz rozgrzanymi, letnimi polami, na których puchną ciężkie, rozpalone kłosy zboża. Chyba tęsknię za wiochą. To już ta pora roku, ta, w której koguty pieją bardzo wcześnie, a późnym wieczorem robaczki świętojańskie dławią się swoją owadzią wolnością.


I jeszcze maki. I jeszcze chabrów brak...



Maj i czerwiec są najlepsze. Najulubieńsze. Ale i lipiec i sierpień, kiedy ziemia rozgrzana i możesz leżeć w trawie i słuchać świerszczy, albo żab... I patrzeć w rozgwieżdżone niebo. Tęskno do tego wszystkiego. Do odrobiny dziczy dziko się tęskni. Takiej dziczy, w której jestem ja, upał, ciche noce z odgłosami z południa i jeszcze Ktoś Taki, Taki Ktoś, Kto patrzy i można już nic nie mówić, tylko być i to wystarcza. 

Latem tęskni się bardziej. Nie za słońcem, bo ono już jest. Za Stwórcą tego, co nasyca i podsyca głód równocześnie.