środa, 29 stycznia 2014

dobre rzeczy. life

Koniec stycznia, po 23ciej. 

Wypisz wszystkie dobre rzeczy, wypisz, wymów, zaakcentuj, pamiętaj, że
herbata z cytryną i miodem jest naprawdę dobra,
dziewiczy śnieg - ładny,
sen - szczęśliwy
i że lubisz miejsce, w którym mieszkasz - ciepły pokój, zielone ściany, wygodne łóżko, widok za oknem.

Czasem pozostaje tylko "Boże mój, wieczny i święty - zmiłuj się nade mną". I różaniec w łapę, zamiast tłuczenia głową w mur. 

Ludovico Einaudi - Life.






poniedziałek, 27 stycznia 2014

aby byli jedno

Dziś, a właściwie, zważywszy, że jest już poniedziałek - wczoraj, skończył się tydzień modlitw o jedność chrześcijan - jakby ktoś nie wiedział. Na półce leży niedokończony Lewis - niejeden. Przeczytany, nieprzeczytany, napoczęty. W kontekście zamykającego się tygodnia znaczenie ma ten napoczęty, a może bardziej - będący w trakcie - zatrzymałam się bowiem na rozdziale o przebaczeniu. Już dawno. Dziś natomiast powrót do "Prawosławia" E. Przybył, a właściwie do samego początku książki, opisującej relacje między Rzymem, Bizancjum itd. Na przestrzeni lat i w pigułce. W telegraficznym niemalże skrócie - bo to długa historia jest.

Nie brałam udziału w tym tygodniu modlitw, jak i w sumie w żadnym poprzednim. Ale temat jedności chrześcijan od jakiegoś czasu lekko kolebie się na falach podczaszkowego chaosu, uderzając burtą o brzeg z małym łomotem. Przede wszystkim bracia Prawosławni (o Grekokatolikach w ogóle nie wspominam, bo - jak sama nazwa wskazuje - są to KATOLICY, trudno mówić więc o jakimś rzeczywistym podziale między nami - katolikami obrządku łacińskiego - i nimi). No, ale właśnie - Prawosławie. Wierzymy przecież w Tego Samego Boga. Dobra, dobra - pogryźliśmy się trochę o to i owo w przeszłości, granicą między nami jest np. polityka, ale Bracia, patrzcie jeno - wierzymy naprawdę w Tę Samą Trójcę, nawet, jeżeli inaczej pojmujemy Filioque. Nie twierdzę, że różnice są nieistotne, nie czuję się kompetentna do formułowania takich twierdzeń. Tylko nie bardzo wiem, dlaczego nie możemy modlić się razem? Bo jesteśmy uprzedzeni, czy bo nam się nie chce? A może to nieistotne i wolnoć Tomku w swoim domku...?

I tylko coś mówi mi, że warto próbować przekraczać te granice. Nie po to, aby zmieniać tożsamość - ani swoją, ani tych drugich. Nie po to, aby się wynosić, czy pomniejszać swoją wartość. Raczej, aby się lepiej nawzajem zrozumieć, by móc się od siebie uczyć i zobaczyć, że można żyć Bogiem i wiarą nie będąc katolikiem oraz - w drugą stronę - nie będąc prawosławnym. Można. Choć osobiście - powtórzę to - chrześcijaństwo w jego katolickim wydaniu to najlepsze, co mi się w życiu przytrafiło. W ubiegłe wakacje zaś dotarło do mnie bardzo dobitnie, że, pomimo całej sympatii do Prawosławia, jaką w sobie noszę, ja zawsze będę Polakiem Katolikiem, bo moja mentalność jest do szpiku kości i polska i katolicka, czyli całkiem inna, choć wciąż staram się, by nie brakowało w niej miejsca na zdrową samokrytykę i otwartość. 

A wspomniana na początku książka C. S. Lewisa to "Chrześcijaństwo po prostu". No właśnie - po prostu. I choć autor nie zaprzecza, że są pomiędzy chrześcijanami różnice, to jednak próbuje pokazać, że COŚ nas przecież łączy. Może warto czasem o tym pomyśleć? 

Trochę marzy mi się wspólnota chrześcijan, która byłaby ponadpodziałowa, a równocześnie daleko mi do utopii, że się wszyscy (katolicy, prawosławni, protestanci...) stuprocentowo zjednoczymy. Ale może możemy robić coś, by się do siebie zbliżyć, nie zatracając równocześnie poczucia kim jesteśmy, ale też nie wciskając drugiego na siłę w skafander własnej tożsamości i rzeczywistości. 

Gdzie miłość wzajemna i dobroć, tam znajdziesz Boga Żywego.  

Czy Bóg nie wysłuchałby tych, którzy mieliby odwagę modlić się o jakieś dobro wspólnie, ze świadomością, że ich Ojciec Jest Jeden? I czy nie byłaby Mu miła modlitwa zanoszona razem, bez wzajemnych uprzedzeń? Czy Duch Święty działający w poszczególnych Kościołach nie jest Tym Samym Duchem i czy nie ma mocy wlać pomiędzy nas miłości i jedności wbrew podziałom? Czy On może nie mieć takiej mocy? No i przecież "gdzie dwóch, albo trzech"...

Tak, trudno jest być jednomyślnym w kwestiach Prawdy przez wielkie "P". I tak - nie jest obojętne, w co wierzymy. Nie jest nieistotne, że Trójca to Trójca, że Bóg Jest w Relacji, bo to, Kim On Jest, określa moją naturę, z racji stworzenia mnie "na obraz i podobieństwo". Ale nie umiem sobie tego wyobrazić, by Bóg mógłby zamknąć swoją miłość dla kogoś, kto naprawdę Go szuka i pragnie. A ten, kto Go szuka to niekoniecznie katolik, choć jako katolik ciągle myślę, że dobrze jest szukać tutaj (w Kościele Katolickim) i że tutaj On rzeczywiście Jest i daje wiele środków, aby ułatwić spotkanie z Nim. Tylko czy "Duch nie wieje kędy chce"?


piątek, 24 stycznia 2014

very very short

Gdzieś w przestrzeni pomiędzy uszami obija się kilka myśli - takich i do upublicznienia i wprost przeciwnie. Poza tym zaś w nocy, z 21go na 22go stycznia, czyli dokładnie z babci na dziadka spadł tegosezonowy pierwszy-w-miarę-konkretny-śnieg w tym mieście. Po poprzedzającej obecny stan natury wiośnie owa, zaledwie kilkudniowa zima jeszcze mi nie obrzydła, jak to zwykle bywa o tej porze roku. Tamtego dnia obudziłam się jeszcze w czasie ogólnie ciemnym, odsłoniłam okno i zobaczyłam, że jest dobrze - jasno, zimno, tak, jak ma być. Nie lubię mrozu, nie lubię zimy, ale choćby dla przyzwoitości, na chwilę śnieg istnieć powinien, by wszystko mogło stać się na swój sposób świeże. Może gdyby mi tak trochę tego puchu na mózg padło, dośnieżywszy odświeżyłaby się i ta przestrzeń.

Tymczasem nie będąc - jestem i nie mówiąc pragnę ciszy. 
Takiej, kiedy bosymi stopami stawia się nieśmiałe kroki na śniegu.
I przebiega po tobie dreszcz ufności...

A to znalazłam dziś i tak oto jest. Pomiędzy lewym uchem i prawym. W samym środeczku: 
I to pogwizdywanie na końcu - mój motyw ulubiony.  

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Dzieci - odcinek tysiąc trzysta pięćdziesiąty dziewiąty

Życie chyba nie służy do przesypiania, choć z drugiej strony - całkiem zgrabnie i beztrosko mija, kiedy się śpi. Rzeczy, ludzie i sytuacje, które pojawiają się w formie obrazów, na skutek drzemania - swoisty skutek uboczny - bardzo często pozbawione logiki i sensu, zaczynają się w końcu przeplatać z rzeczywistością i to może być już wyraźny znak, że się śpi odrobinę za długo.

Nawet jeśli, to dla odmiany wtorek zanosi się na bardzo na chodzie i to od świtu daleko poza zmierzch, wbrew listopadowi, który się rozpoczął, wbrew zmęczeniu i własnej zdecydowanie nienajlepszej kondycji psycho-fizycznej. 

A z rzeczy przeszłych - czasem to śmieszne jest - dać sobie namalować na ręce złotego słonia, z wielkimi, czarnymi dziurkami w nosie i ogromnym strumieniem wody, który zalewa nadgarstek dokładnie dookoła. A ponieważ powierzchnia ręki poniżej łokcia jest znacznie większa, to dodatkowo dłoń zapełnia się szkicami domniemanych kości, które znajdują się gdzieś pod rozpiętą (do pewnego wieku, ale jeszcze tak) warstwą skóry. I druga ręka - serduszko, I, strzałka, ale nie taka "amorkowa", tylko wskazująca na właściciela obydwu rąk, czyli że love you. To O. O., która na stwierdzenie, że nie ma człowieka, który by wiedział wszystko, odpowiada, że owszem - jest nim babcia, która wie nawet, kiedy przylecą Marsjanie... ;)

A potem Z. - urocze i dożarte stworzenie, huśta się odrobinę na poręczy od schodów i - niespodziewanie - odrobinę upada. Upadek niegroźny zupełnie, ale na tyle zaskakujący, że oczka Z. stają się domagające niewielkiej interwencji - mała przylepia się na minutę, wyjaśnia, co i jak boli i po chwili, w której siedzi tak - przyklejona, jak mały miś koala - zapomina i biegnie dalej. Na szczęście tym razem obyło się bez "mogę polatać?" (kręgosłup przyczyny sprawczej owego "latania" zamarudził w sobotę i mógłby nie podołać), nie zabrakło natomiast "Wielkiej Matematyki", czyli: 
Z.: Będziesz miała sto lat?
ja: Nie wiem. Nie wiem, czy dożyję. 
Z.: A za dziesięć lat? (W domyśle - czy będziesz).
ja: Też nie wiem, czy dożyję.
Z.: A za jeden dzień?
ja: (Z automatu i bez wahania) Mam nadzieję, że tak. 

Z. lubi "Wielką Matematykę" i co rusz wypytuje, np. dziesięć tysięcy jeden osiem dni - ile to lat. A ja lubię Z. i zdumiewa mnie ta jej fascynacja liczbami. Lubię też O. z jej zadatkami na absurdalne poczucie humoru. Jest nić porozumienia. Chciałoby się po nitce do kłębka, ale to naprawdę dłuuuga i wymagająca droga - zrozumieć dziecko z całą jego złożonością i niebanalnością.

I czasem nie mam do nich siły. A czasem ona wraca właśnie dzięki nim.

wtorek, 14 stycznia 2014

"że się wcale nie dziwię duszy mej"

W uszach Waglewski.
W oczach suchość i zmęczenie. 
W sercu spokój. 

Wreszcie. 
I cicho, że aż słychać tę spadającą Mannę. 
Mogę już spać. Krótko, ale za to spokojnie.

I jakość budzenia też będzie inna. Od dziś. 

Dobrze jest znów Być, a nie tylko egzystować sobie samopas. Wbrew wszystkiemu, co dziś się słyszy i powtarza - chrześcijaństwo w jego katolickim wydaniu to najlepsza "rzecz", jaka mi się w życiu przytrafiła. Można myśleć cokolwiek i wiedzieć swoje, ale ja wiem, że tak jest i nie potrzebuję już na to dowodów. To, co spora część świata uważa za brak wolności jest dla mnie największą łaską i szczęściem. Chrześcijaństwo nie jest ciasną klatką. To są prawdziwe przestworza. Nie jakiś olej na płótnie, ku pokrzepieniu serc. Tu się żyje. Nie wiem, co robi się gdzieś indziej.

Dziękuję Ci Boże, że znów jestem i że Ty nigdy nie przestajesz Być.

niedziela, 12 stycznia 2014

wiem, że tu Jesteś

Sobota. Wiosna-niewiosna. Nietowarzyskość, której - na szczęście - nie trzeba wyjaśniać. 
"Panie, już cuchnie" - tak było z Łazarzem, ale nie trzeba być Łazarzem i nie trzeba być nieboszczykiem, by było podobnie. 

Augustyn, wiesz, ten Święty Twój grzesznik nawrócony... Imponuje mi. Że stał się pokorny i że przejrzał. I że nie wyparł tego, że błądził wcześniej długo i konkretnie. I że nie chełpił się swoją głupotą dla poklasku i rozgłosu. Nie ujawniał rzeczy, które powinny pozostać nieujawnione. Życie ma prawo do swoich tajemnic, a Tajemnica ma prawo oczekiwać, by każde życie było Jej oddane.

Jesteś potężny, a ja nie. 

Intelekt wyprzedził możność, wolę, działanie. Żmudna i poważna zabawa w berka. 
A dziś pomyślałem, że gdybym tak umiał popatrzeć na wszystko, na Ciebie, ze świeżością spojrzenia katechumena, może byłoby łatwiej. Bo byłbym lżejszy o całego siebie. No tak, tylko to już nie byłbym ja...

Nie mów mi takich rzeczy - nie mów mi, że musi mnie dopaść bieda i cierpienie innych, żebym mógł oderwać się od własnych bolączek i pobiec. Bo to już nie jest "gdzieś tam" i "coś tam", ale człowiek przerażająco konkretny. I nie ma miejsca na "co mnie to obchodzi", choć wiem, że nie potrafię dać z siebie zbyt wiele oraz że czasem uciekam i że najchętniej uciekłbym tam, gdzie nie dosięgnie mnie moja własna myśl.

"Nienaganne dzieci Boże". Wszystko prawda, tylko nie dorastam do nienaganności, delikatnie ujmując.
Zobaczyć i nie żyć tym, co się zobaczyło to chyba gorzej, niż wcale nie widzieć. Ale to nie jest moje ostatnie słowo w tej sprawie, choć na razie - wiem to - powinienem się  zamknąć. 

A kiedy już będzie dobrze i "moja dusza będzie żyła dla Niego", objawi się Twoja chwała. 
Pomóż. Działaniem dogonić myśl i nie być już nigdy tak dumnym.  


Jest mnie dwóch, może trzech, tylko Ty możesz temu zaradzić
Poukładaj mnie kawałek po kawałeczku, poukładaj mnie, proszę
Bo taki podzielony na części jestem zupełnie do niczego, poskładaj tak, jak dziecko składa klocki lego-
Jeden do drugiego, drugi do trzeciego, a wtedy usiądę wygodnie w fotelu, zakładając nogi na stół
I polepiony solidnie, by nigdy nie było takiej siły, która znów podzieli mnie na pół,
Będę się czuł, jak nowo narodzony, jak z zarzutów oczyszczony, sam z sobą pogodzony
Stanę przed Tobą  - o tak - od dołu do góry przez Ciebie polepiony
Ja się nie zmienię więc poukładaj mnie, a ja zapuszczę w Tobie korzenie 

/Fisz, Polepiony

czwartek, 9 stycznia 2014

narysuj mi nieskończoność

Zdumiewają, zachwycają i przerażają równocześnie. DZIECI.

Kilka razy już usłyszałam, że "nauczę się, jak będę mieć własne" i myślałam: "taaa, na pewno, no way". Dziś, niewiele myśląc, wypaliłam: "pewnie tak"...

Moment życiowy - zniechęcenie i znużenie. Czujesz się, jak niedźwiedź zimą - rozdrażniony, gdy nie śpi. I nagle porusza cię sympatia dziewięciolatka i bystrość i dociekliwość pięcio. I budzi w niedźwiedziu dziecko.

Z. (5 lat): Mogę ci coś powiedzieć na ucho?
ja: Tak.
Z.: A czy Pan Bóg to usłyszy?
ja: Tak, Pan Bóg wszystko słyszy. 
Z.: I zna nawet myśli w naszych myślach?
ja: Tak.
Z.: ... Macie w domu jakąś zbitą lampę? Bo u nas jest ta i może jeszcze jedna...
ja: ... 

Nie jestem pewna, czy to była ta pierwotna myśl, mająca do mnie dotrzeć "na ucho". Próbuję więc przemycić Z. myśl, że nie ma powodu, by się bać, że Pan Bóg wszystko słyszy. 
Z.: Dlaczego?
ja: Bo On nas kocha. 

Z. nie podejmuje tej myśli, a przynajmniej nie na głos i zastanawiam się, czy zarejestrowała...
Czasem się wydaje, że dziecko cię nie słyszy - sprawia wrażenie mocno rozkojarzonego, którego zmysły koncentruje telewizor, nie to, co mówisz. Ale także wtedy trzeba myśleć, co się mówi. W momencie, w którym się nie spodziewasz, kilkulatek wypomni, lub przypomni ci, co kiedyś powiedziałeś. 

Słuchając dzieci, można się bardzo zdumieć. Bo naprawdę nie wiesz, co siedzi w tych małych główkach. Dzieciaki są bystre, rozumieją dużo więcej, niż dorosłym się wydaje. I choć pamiętam, że ze mną też tak kiedyś było, to jednak wciąż zaskakuje mnie ten fakt w chwili, kiedy nie jestem już dzieckiem, ale - hm - dorosłym. 

Swoją drogą, wiele można się od dzieci nauczyć. Intelektualnej (i nie tylko) świeżości. Podczas gdy ty już dawno przestałeś się zastanawiać nad wieloma rzeczami i zdaje ci się, że wiesz, znasz, masz gotową odpowiedź, one - poznając - są otwarte na najbardziej zaskakujące rozwiązanie, bo skoro można tak, to dlaczego nie można inaczej? 

Czasem trudno jest zrozumieć. Zrozumieć drugiego człowieka. Kiedy jest to dziecko, poprzeczka znajduje się naprawdę wysoko. Demonstracja nastrojów, upór, złość, humory, krzyki, płacze i różne takie - nie, nie zawsze wszystko na raz, czasem kombinacja jest uboższa, czasem bogatsza i często już nie wiesz, co na to poradzić. I dopóki myślisz, że jesteś dorosły=mądrzejszy i masz przewagę, to tak naprawdę trwasz w błędzie i przegrywasz. Podobno Sokrates tak rozmawiał z innymi, by doprowadzić ich myśli do właściwego rozumowania, tak, by sami odkryli, co jest "właściwe". Ciekawe, czy próbował tej metody z dziećmi i czy mu kiedykolwiek wyszło. Nie lada to sztuka, ale cierpliwością, spokojem i wytrwałością (wysoki to poziom trudności, oj bardzo wysoki) można coś zdziałać. Najbardziej zaskakujące jest, gdy nagle mały człowiek "pęka" i mówi ci, co go boli. I zaczyna cię ściskać w gardle, bo twoja mądra, dorosła głowa nie wpadła na tak proste rozwiązanie.

W czasie posuchy i błądzenia - Bóg Jeden raczy wiedzieć gdzie i dlaczego i dokąd - dzieci, z całą swą prostotą i mądrością, są dobrym "otrzeźwiaczem". Bo łatwo mówisz - ty, "dorosły i obeznany": "Bóg nas kocha". I myślisz, choć już nie wypowiadasz: "Taaak? To gdzie ty jesteś?". No, właśnie. 

Zaczynam rozumieć, powoli i bardzo niedoskonale, co to znaczy, że Bóg Jest Ojcem, a ja dzieckiem. I czuję się czasem, jak pięciolatek, który tupnie ze złością i trzaśnie drzwiami przed nosem rodziców, tyle że moje trzaskanie, to już nie drzwi i nie mama i tata. 

Nie skacz tak, bo nabijesz sobie guza. I dziecko skakać będzie, dopóki guza nie uświadczy.
Nie grzesz, bo to ci szkodzi. I dopóki szkody nie doświadczysz, będziesz próbował, czy aby. 
A twoja złość i głupi upór nie oznaczają, że w istocie jesteś zły i głupi. Zupełnie jak z dzieckiem. I myślę, że Pan Bóg o wiele lepiej od "zwyczajnych" rodziców wie, co oznaczają poszczególne zachowania - zarówno "małych", jak i "dużych".

I, jak dla ojca ważniejszy jest dzieciak, niż nabite guzy, tak dla Boga Ojca - ważniejszy człowiek, niż liczne jego grzechy. Trzeba je na swój sposób odchorować, tak, jak i po urazach z dzieciństwa, zostanie czasem blizna... Niemniej, Bóg nie chce koncentrować się na guzach itp. On chce, bym Mu wreszcie zaufał. Jak rodzic, który przewiduje i wie, że pewne rzeczy jego dziecku mogą tylko zaszkodzić i sprawić ból i daleko bardziej i więcej, niż rodzic (mama, czy tata), bo miłość Boga jest niewyobrażalnie większa. Nieskończona. 

Z. (5 lat): Narysuj mi nieskończoność!
Rysuję więc poziomą ósemkę, a Z. sprawia wrażenie, jakby ogólnie kojarzyła nieskończoność z ósemką, nie mam pojęcia, ani skąd, ani, czy naprawdę kojarzyła.
ja: Tak tylko umiem narysować nieskończoność.
Z.: Nie... i jeszcze takie kreski!
Rysuję więc plus nieskończoność, nie mając pojęcia, o co naprawdę chodzi, bo chyba nie o to, co nakreśliłam. Tu zaczyna się moja bezradność - w nieskończoności i w niemożności pojęcia, co mała miała na myśli...

 





 

wtorek, 7 stycznia 2014

wio wiosna - z kopyta niekulig rwie

Pomiędzy przystankiem, a celem powrotu, pan grabi ziemię na trawniku, zupełnie, jakby chciał coś siać. Wiosenne porządki szóstego stycznia. Proza życia, proza zimo-wiosny. Dobrze ze słońcem, dobrze z ciepłem, Bogu niech będą dzięki. Tylko zarazki się chyba za dobrze mają w takim klimacie. Poza tym jednym i niemożnością, na którą cierpią narciarze i górale, jest mi dobrze bez śniegu i mrozu, bez soli na drogach i chodnikach, bez roztopowej ciapciaji, ciasnoty miejskiej i kiepskich warunków na drogach. Bo ja człowiek ciepło i słonecznolubny jestem. Dziecko czerwca. Nie inaczej.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Adamie...

"Czytaj Pismo Święte i dowcipy" - tak poradził mi kiedyś T.  Dowcipów się już naczytałam, nasłuchałam (znaleźć naprawdę dobry w stosie chłamu, żenady itd. to nie lada sztuka, choć po pewnym czasie - niestety - zaczynają mnie bawić również te mniej wyszukane). Dowcipów dość. Bo można przesadzić, przegiąć, przedawkować, zaśmiać się na śmierć. 

To już. Już potrzeba myśli jednowątkowej, nie bombardowania. Potrzeba stanąć, zatrzymać się i powiedzieć tylko "jestem". Ty wiesz. Ty wiesz więcej, niż potrafię powiedzieć. Wiesz, gdzie jestem, kiedy mnie nie ma. Wiesz, bardziej niż ja, co naprawdę wyprawiam. Co naprawdę, co udaję. Znasz takie WSZYSTKO....

O, Miłosierny i bardzo cierpliwy.