poniedziałek, 30 listopada 2009

o tym i o tamtym słów kilka

Monday. Wstałam. Naprawdę wstałam. W nocy! Księżyc jeszcze świecił. Ale to nie była jedyna rzecz na niebie. Widziałam coś i zastanawiam się, czy to mogła być droga mleczna. Na ślady po samolotach, to to jak dla mnie za rozległe było, ale specjalistą nie jestem. Może świat się kończy i to znaki na niebie? ... ;) No w końcu "Maranatha". Albo "tratatata" - różne wersje słyszałam.... ;)

Takie ciepłe te poranki, a dnie to już upalne niemalże! Radosne popołudnia, które zwykle spędzamy na uczelniach. Jeśli nie jest to piwnica, oddaję się gapieniu w okno. To naprzeciwko naszego. Co prawda rzadko tam coś ciekawego, czasem ktoś podejdzie do parapetu - kwiatki podleje, papierosa zapali. Nothing special, ale, z całym szacunkiem, czy zajęcia są ciekawsze? Tylko czasami ;) Często we wnęce w przeciwległej ścianie przesiaduje gołąb. Idiotycznie, bezsensownie. Siedzi i tyle. I długo tak może! I podejrzewam, że tak, jak ja nie rozumiem, po co on tam tyle siedzi, tak on nie rozumie, po co my tutaj...

Śmiesznie.

A na koniec tych mętnych i bezpuentowych rozważań o gołębiach, oknach i pogodzie, coś, co usłyszałam wczoraj w moim ulubionym radiu, w audycji dla dzieci. Teledysk taki trochę psychodeliczny, ale widać, że tworzył go ktoś kreatywny. ;) Osobiście najbardziej podoba mi się scena z drugiej minuty, 55-tej sekundy. Refren wpada w ucho, zwłaszcza rozpaczliwe wzdychanie nad dolą potwora, kiedy to "zostaje mu tylko nora". Nawiasem mówiąc moje lęki, tak niegdysiejsze, jak teraźniejsze, dalece odbiegają od przedstawionych w tymże klipie. Ale gratuluję fantazji. :) Ciekawam, czy dzieciom "dwunastkowym" jak i Koordynatorom do spraw dzieci, by się ta piosnka spodobała... ;P

niedziela, 29 listopada 2009

pięknie jest

Niedziela. Ostatnia listopadowa, pierwsza adwentowa. Bardzo ładny, ciepły, jasny dzień. Dużo słońca. Wszędzie. Aż choinki na wystawach takie nieprzyzwoite, nie na miejscu, "z choinki urwane". Baloniki i czekanie. Na zatłoczonego busa, w którym radośnie rozbrzmiewa francuski. (Tak sobie pomyślałam, że jakiego świństwa by taki Francuz nie wygadywał, dla mnie zawsze będzie brzmiało ładnie i przyjemnie). Kasztany wycięli. W pień. Dobrze, że już zdążyłam urosnąć, bo żal by mi było, że nie możemy już ich zbierać. Kiedyś się chodziło. Jej, jaka to była frajda! Teraz tą drogą to tylko na przystanek, albo do sklepu.
I jeszcze jeden taki ładny, wyraźny wieczór. Z gwiazdami. I para znajomych już prawie Staruszków. Tacy piękni, razem, cierpliwości pełni. Troskliwa dobroć. W ogóle, starsi ludzie mają piękne oczy. Błyszczące na swój wyjątkowy sposób.

Boże.
Nie pchałam się do tej poczekalni, dobrze wiesz. Ale skoro tak trzeba, to wlazłam. Poczekaj ze mną.

sobota, 28 listopada 2009

rozdźwięk


Listopad dobiega końca. Jutro zaczyna się jeden z moich ulubionych czasów. Znów.

Wracam wieczorami do domu i patrzę w przejrzyste niebo. Ostre powietrze i chłodny, wręcz kłujący światłem księżyc. Jasna droga, aż pod same drzwi. Zawsze mnie to zachwycało. I zawsze tyle dobrych myśli. A teraz jakoś tak... Mijam się ze spokojem.
Kakao i kilka dobrych dźwięków na uspokojenie. Ukojenie.


czwartek, 26 listopada 2009

"właśnie pod takim niebem"...

Najpierw na konferencję, potem z konferencji. I znów rynek w słońcu, żadnego śniegu, deszczu, wiatru. Ot, ludzie, kwiatki w wazonach i niebo jasne. Potem planty, Rzeźnicza, Starowiślna - tak trochę chaotycznie po zaułkach miasta. Ale nie bez sensu, bo w bardzo godnym towarzystwie, no i z pączkami w dłoniach. Wieczorem na dworzec - przez galerię, żeby poszydzić z rzeczy, które oszałamiają tylko ceną. W autobusie zimno. Ale rekompensatą niebo za oknem. Wyraźne jak farbki plakatowe z lat podstawówki. Z księżycem i warstwą podartych na strzępy chmur.
W domu kakałka nie będzie, ale jest herbata pomarańczowo - waniliowa.
Takie małe życia przyjemności. Na koniec senność, a więc już niezdolność do myślenia. Błogo.
Bo myśli mam absurdalne i takie jakby nie z tej ziemi czasem. Absurd i czekanie... Tak tuż pod skórą. Permanentnie.

..."wciąż nie wiem, czego nie wiem".

środa, 25 listopada 2009

dopóki jestem

Wszystko będzie dobrze. Bo już wiem, co to znaczy.
Ulica Kopernika była dziś naprawdę ładna. Słońce, wyraźne niebo. Potem latarnie - takie jasne punkty, jeden za drugim. I znów krótka myśl o Wyspiańskim. Myśli... Dużo ich w ogóle. Różnych.
Skrajnych. Na ulicy Kopernika, na rynku, na pustym, wieczornym dworcu. Z tępym wzrokiem utkwionym w bilecie. I w papierosie. I jeszcze odgłos hamującego pociągu. I gwizdek. I odjazd...

Drogi Panie Reżyserze...

Czasem czuję się jak w filmie... Bo tyle absurdu i takich dziwnych historii... Nie rozumiem. Nie rozumiem, bo dziwne wszystko. Zaskakujące. Przerażające. Wlewające nadzieję. Radosne. Budzące lęk. Film czy życie?

I strach przed napisami końcowymi...

niedziela, 22 listopada 2009

Joydays.

Lubię abstrakcyjne poczucie humoru. Takie absurdalne nieco. Takie jak dzisiaj i wczoraj. Fajny weekend. Niewyspania ogrom.

No i jeszcze popołudnie niedzielne. W dobrym towarzystwie biesiada przy stole, czyli szydery i humoru wzajemne przenikanie. Plus swojska wiśnióweczka.

I tylko jedna niepokojąca myśl... I ciarki na plecach.

piątek, 20 listopada 2009

" pod Niebem pełnym cudów " ...

Przeszłam dziś przez galerię, choć zwykle tego nie robię. Choinki i bombki mnie nie dziwią, ale są iście kosmiczne. Bo przecież słoneczniki kwitną na rynku w wazonach, niebo różowieje, kurtka rozpięta, a w kawiarni owocowy mus z lodami krzepi bardziej, niż przepyszne grzane wino z pomarańczami... wiosna, panie sierżancie! i aż dziw bierze, że za dni tak niewiele nastaną poranki z mnóstwem migających drobnych światełek, poranki długie i wczesne i ta niewymowna chęć spania, ale też radość podskórna. Ładnie to sobie urządziłeś, Panie Boże. :)
Radość podskórna jest już. Ludzie przynieśli.

środa, 18 listopada 2009

dwa słowa

dziękuję

za kokosowe groszki
fugę g-moll J.S.Bacha
pogadanie na krużgankach
wszystkie motywacje i pocieszenia

marzę o spaniu. długim spaniu.

wtorek, 17 listopada 2009

powroty

"swoje miejsce znajdź i nie pytaj, czy taki układ ma jakiś sens" ...

PKSem w ciemności listopada i światłach latarni, do domu. Lubię nim wracać. I siedzieć przy oknie. I wodzić wzrokiem po ulicach, przeskakiwać spojrzeniem po ludziach i samochodach, ruszać oczami w stronę, w którą rusza tramwaj z przystanku. Wyobrażam sobie wtedy, z muzyką w głowie brzmiącą, że to scena z filmu jest. I ja ją kreuję. Ja wybieram muzykę, obiekty, tworzę ujęcia.
Czasem można zwyczajnie gapić się w okno. Tępo, ze znieczuleniem. Można się też uśmiechać. Szczególnie ochoczo w tych miejscach, w których nie widać już samochodów i tłumów. Tylko pola, te zielone z wyraźnym, intensywnym niebem, czasem z zachodzącym słońcem, albo te jesienne - z mgłą. Można wtedy myśleć, jak dobrze jest jechać do domu, po dobrym dniu. Oczy się wtedy błyszczą. Z radości. I można też patrzeć ze smutkiem. Wtedy oczy błyszczą z innego powodu, ale to nie ważne, bo i tak nikt nie widzi...

poniedziałek, 16 listopada 2009

Pawłow, zupa, kawa, uroki, słońce, Bóg.

Pół dnia człowiek siedzi na zajęciach i kołacze mu się myśl, że zjadłby swoją ulubioną pomidorową, po czym wraca do domu i myśl w czyn zamienia. Żeby ze wszystkim było tak prosto....

Rosyjski cieszy, raduje, zachęca do nauki, choć wciąż się myli z ukraińskim. Nie, to zdecydowanie nie jest to samo. Ale praktyka czyni mistrza, więc do dzieła!

Druga kawa tego dnia. Nie, absolutnie to nierozsądne, nieracjonalne, jak wszystko ostatnio.
Odruch Pawłowa. Kawa po obiedzie.

Ładny i ciepły listopadowy poniedziałek. Powrót ze słońcem świecącym w twarz. Mgły. Warstwami w polach. I ja. Ja nie lubię takich dni. Bo wbrew słońcu, wbrew ciepłu trąca znużeniem. Życia w życiu niedostatek. Bywa.
W tle T.Love - "Bóg".

niedziela, 15 listopada 2009

im' loving it

Rosyjski język daje mnóstwo frajdy.
Cieszy brzmieniem, cieszy cyrylicą, cieszy zmiennym akcentem. Całym sobą.
Wzdłuż i w poprzek.

czwartek, 12 listopada 2009

Чебурашка

Nie ma to jak jesienny, listopadowy wieczór z wieczorynką.
A Чебурашка.... przypomina mi Julę. Jest taki słodki i tak mówi uroczo.
Więc lubię i się wzruszam nad rosyjską bajką. I melodia. Poczciwe to w całości.
A słowo "молодец" przywołuje mi na myśl lekarza, któremu zawdzięczam ocaloną brodę. Zacny człowiek.
Czyli same dobre skojarzenia.
Na Wschód, na Wschód się chce... Bo tam jest tak... że trudno to wyrazić słowami.

... "Jeśli wrażeń Cię głód zagna kiedyś na Wschód"... będziesz chciał tam wracać. Wielokrotnie. Bo jak tam jesteś - zostawiasz część siebie. Wracasz do domu, do kraju i widzisz, żeś wrócił niekompletny. Że coś zostało za wschodnią granicą, jakaś ważna cząstka.
I chodzisz taki wybrakowany. Do następnego razu... I nie wiesz już co to powrót - migracja w którą stronę? Tam, czy tu?




środa, 11 listopada 2009

Jesień Pana Stanisława

Jest i środa.

Jesień, jak u Wyspiańskiego. (Chochoły).
I tylko kilka świateł we mgle. Może ponura i wstawać rano się nie chce, ale coś w sobie ma. Może dzięki Wyspiańskiemu właśnie, którego przecież lubię. Za jego postrzeganie świata.
Za chochoły, werandę, widok na Kopiec Kościuszki, planty o świcie, które pachną tak samo jak moje planty o świcie, kiedy się je mijało w drodze do szkoły. Szkoły imienia tegoż Wyspiańskiego... Trzy lata. Trzy jesienie. Trzy zimy. Trzy wiosny. I mnóstwo takich bladych poranków. Dzięki, Panie Wyspiański, żeś był tam przede mną!

Od wczoraj nie mogę się uwolnić od Beiruta. Tego Beiruta:
http://www.youtube.com/watch?v=uYwmDJigB1o

wtorek, 10 listopada 2009

3, 2, 1...

...start.

i...?

Mam takie poczucie, że bloga, jak maturę, powinno się zacząć od wstępu, zanim się przejdzie do rozwinięcia. Ciąży na mnie licealne myślenie... Nie, już nie. Tak naprawdę od sierpnia duuużo się zmieniło. Na lepsze oczywiście. Taka moja ukraińska rewolucja... Bo wszystko zaczęło się na Wschodzie. Stąd te moje niepohamowane sentymenty, tęsknoty za przestrzenią, za bezkresem, pociąg do pociągów i inne takie. Dużo by mówić.
Wrzesień powiał więc świeżością. Nowe horyzonty, punkty widzenia, że to moje bycie to jest jednak coś! Takie trochę karykaturalne, dziwne, nieprzewidywalne, czasem radosne, nieraz smutne, nierzadko pozbawione racjonalności, ale coś. Moje coś. Niepowtarzalne.
Wiosna tej jesieni, jeśli miałabym to ująć w skrócie.
Wrzesień, październik i spora część listopada - mijają. Niepoprawnie szybko. Często śmiesznie (nie mylić z głębszą radością, choć taka też się zdarzała, we wrześniu i na początku października zwłaszcza), często pusto, czasem smutno, dzisiaj wściekle.
Ale...wciąż staram się starać, by z tej rewolucji sierpniowej coś mi zostało.
To był bodziec. Takie odGórne: "no, ruszaj, do dzieła!"
Więc tak pędzę od września, przez październik, po dziś.
Różnie bywa... ale staram się starać.
I dziś np w ogóle nic mi nie wyszło. Taki mój podły wtorek.

Ale jutro będzie środa. Mam nadzieję.