niedziela, 26 maja 2013

"It's better to feel pain, than nothing at all
The opposite of love's indifference."

piątek, 24 maja 2013

refleksje międzypoziomowe

Winda jest sytuacją dość kłopotliwą. O ile jesteś w niej sam, wszystko gra - można robić głupie miny do lustra, spojrzeć sobie samemu prosto w oczy, zmarszczyć czoło, by spadła zeń wierzchnia warstwa zmęczenia i troski, no, albo przynajmniej można trwać we względnym spokoju na odległości czterech pięter. Gorzej, gdy na tej odrobinie podłogi tłoczy się już nieco więcej istot ludzkich, lub też kilka istot ludzkich i pies. Choć, z drugiej strony, pies bywa najmniej problematyczny. Na ogół, gdy jakiś osobnik czeka na windę, wybieram schody - dłuższy odcinek wolności, rezygnując z krótszego odcinka przytłoczenia czyjąś konieczną obecnością. Ale jeżeli już się zdarzy, że trafię do windy w towarzystwie bliższych, lub dalszych sąsiadów, albo spowinowaconych tychże, staram się mężnie przeczekać chwilową klaustrofobię. Jest łatwo, gdy przemieszczam się w towarzystwie którejś ze starszych pań - pouśmiechasz się kilka razy, nawet szczerze, przytakniesz, gdy trzeba, no i jest. Leci. Płynie. Prawie cała reszta społeczeństwa jest dość problematyczna, jak chodzi o wspólne podróżowanie między piętrami. I patrzysz wymownie na własne buty - wszystko jedno, jaki jest obecny stan ich nieczystości, ewentualnie na buty sąsiada. Głupio jest gapić się w lustro, niezręcznie na tego obok, a oczu przecież nie zamkniesz, bo i to zdaje się nie być na miejscu. Najdziwaczniejsze jest, że kiedy ludzie znajdą się wspólnie w małym i bardzo ograniczonym pomieszczeniu, wespół z innymi przedstawicielami własnego gatunku, nagle budzi się w nich konieczność powiedzenia czegoś. Bo przecież głupio tak być obok i nic nie mówić, bo to niegrzeczne, a może nieżyczliwe, bo jak to tak - nie odezwać się. Gburowato, mrukowato, itd. W ten sposób możesz się np. dowiedzieć, że twój sympatyczny sąsiad z góry niedługo się wyprowadza, albo... że wentylator w windzie głośno chodzi (!). Swoją drogą, gdyby ci tego nie powiedział pan dzierżący w obydwu dłoniach skrzynki z narzędziami, pan, któremu własnoręcznie wcisnąłeś numerek piętra, żeby oszczędzić mu konieczności odkładania skrzynek na ziemię, na pewno przejeździłbyś tą samą windą jeszcze setki razy, całkowicie nieświadomy rzeczywistej kondycji wentylatora. Uboższy o jedną z tych drobnych, nic nie znaczących prawdek przeżyłbyś następnie resztę swoich dni, po czym i umarłbyś w tej samej nieświadomości... Zatem, jak widzisz, bywają spostrzeżenia bezcenne. ;)

Swoją drogą, mężczyźni, a może raczej panowie, którzy czują potrzebę odezwania się, to  kategoria całkiem wyjątkowa. Nie stwierdzam tego cynicznie, nawet ironii jest w tym prawie tyle, co nic. Po prostu dostrzegam w niektórych panach obecność poczciwej nieśmiałości i przyznać muszę, że mi się ona podoba. W przeciwieństwie do zuchwałej i próżnej pewności siebie. 

A miało być - znów - trochę o czymś innym...

czwartek, 23 maja 2013

szczęście do ludzi. i od. i małe "a jednak".

Zjadłam kolację, czy też obiad (nie do końca wiadomo), w międzyczasie odczułam zmęczenie, wcześniej jeszcze chłód (znów spadła nam temperatura), po czym (uwaga, uwaga!) przyszła refleksja: masz szczęście do ludzi

Refleksja bardzo dobra na chwile, w których odkrywasz, jak trudno jest ci budować relacje, jak trudno ci być i żyć, nie tyle wśród ludzi, co z ludźmi (a to naprawdę różnica). Jak łatwo zawierać powierzchowne znajomości, pomnażać liczbę tzw. friendsów, ale jak trudno jest wytrwać, podzielić się, być przy kimś i dla kogoś. Jak trudno znieść jego humory i swoje humory, które najchętniej przeżułbyś sam, wypluł i dopiero wtedy kontynuował znajomość. Jak bardzo ludzie są niezbędni, konieczni, zbawienni i jak trudno czasem na nich patrzeć, jak trudno znieść ich obecność. 

Jeżeli zdążyłam już gdzieś tu wspomnieć, że ostatnio doświadczam skrajnych przeciwieństw, które jednak wzajemnie się nie wykluczają, a raczej współistnieją (choć może niekoniecznie jest to symbioza...), to powyższe jest najlepszym tego przykładem. Bo kiedy ty - od zawsze zwierzę stadne (a przynajmniej tak myślałeś) - odkrywasz, że nieraz nie potrafisz być nie tylko stadnym, ale w ogóle towarzyskim, w prawie jakimkolwiek tego słowa znaczeniu, że bliżej ci do eremity, niż do duszy towarzystwa (wbrew wszystkim dotychczasowym mniemaniom na swój temat), to co to właściwie może oznaczać? Może, że jesteś inny, niż ten, za jakiego się uważałeś i za jakiego mają cię ludzie dookoła. A może, że żeby się samookreślić trzeba czasem zamknąć za sobą drzwi od środka. 
I tylko ciekawe, czy kiedy wyjdziesz, ktoś jeszcze cię rozpozna...

Lubię ludzi i mam do nich szczęście, choć nie jest to moja zasługa. A jednak czasem chce się uciec i trudno to wytłumaczyć słowami.

wtorek, 21 maja 2013

dumka poranna

W wieczności wcale się nie mówi. W wieczności, wiesz, robi się to samo, co przy rysowaniu świnki: odchyla się głowę w tył i przymyka się oczy. 
/Tomasz Mann, Czarodziejska Góra/



Z przerwą na poniedziałek, dziś znów przywitało mnie błękitne niebo i pełne entuzjazmu słońce i to od samego rana. Najbardziej z całego roku lubię właśnie teraz - gdy kończy się maj, zbliża i trwa czerwiec - dni są maksymalnie długie, ptaki śpiewają na letnią nutę i można przyjemnie grzać kark w słońcu. I wszystko wydaje się takie dobre, choć po tych i owych szafach straszą poupychane ukradkiem trupki... Może. A może czas rozstać się z tymi szafami, z tymi trupkami, pomachać im ręką na do widzenia i pojechać przed siebie? 

Im więcej patrzę na "to wszystko", na "życie" itd. itd., tym bardziej wiem, ile już wiem oraz jak wiele mi brakuje - wiedzy, wiary, zapału, dystansu, mądrości, cierpliwości, pokory i innych specjałów, by radość była pełna. To dziwne, że może być równocześnie dobrze i źle i że bilans obydwojga nie równa się nijak. Life. Leben. Вот такая жизнь. 

I że wciąż dostajesz impulsy, bodźce, kuksańce w bok, by się ocknąć. Znów i znów, aż może obudzisz się wreszcie tak całkowicie. Ludzie od ciebie starsi myślą, być może, że są mądrzejsi, jakby zapominając, że kiedy zdawali maturę, to ta matura była dla nich ważna, a nie to, w jakim wieku pójdą na emeryturę. Każdy twój czas to twój czas i on jest zawsze bardzo ważny, czy masz lat pięć i budujesz domki z klocków, czy czterdzieści pięć i stawiasz już prawdziwe, poważne konstrukcje. Zaskakujące, jak złożony jest człowiek i jak wiele rzeczy ma na niego wpływ. Jak bardzo, stając się dorośli, nosimy w sobie cechy dziecka, którym byliśmy kiedyś, co daje mi podstawę, by przypuszczać, że w pewnym sensie, starzejąc się nie przestajemy być nastolatkami. I nie chodzi tu o niedojrzałość, a raczej o to, że jest w człowieku Życie, które pozostaje zawsze świeże. Można je dostrzec, gdy patrzysz komuś głęboko w oczy.



czwartek, 16 maja 2013

jest inny świat

Takie impulsy przychodzą czasem, że wydaje ci się, że chcesz coś zapisać, a potem, kiedy już siadasz do narzędzia od wklepywania literek, nie do końca wiesz co i jak i odkrywasz, że właściwie jest to niewyrażalne, że jakiekolwiek słowa i konstrukcje zdań będą tylko strojem, który ubiera to, co naprawdę czujesz i zakrywa to, co jest najbardziej prywatne.

Bo jest taka niepojęta prywatność, do której wchodzisz, jak do Narni, w sposób bardzo nietypowy. Którą dostrzegasz i o której trudno mówić (i czy aby trzeba?), którą trudno opisać i o której trudno opowiedzieć, nazwać to, co tam naprawdę jest. Taka Narnia trochę na własność, choć z podskórnym dreszczem, dającym do zrozumienia, że możesz w niej spotkać tych, których znasz. Narnia, w której uczysz się, że stan zdziwienia jest czymś absolutnie naturalnym. Narnia, do której dostęp ma każdy człowiek, choć nie każdy o tym wie i która jest tak naprawdę jedna, wspólna i ta sama, choć prowadzi do niej tyle różnych furtek, ilu jest ludzi. Narnia, z której czasem na chwilę uciekasz. Narnia, w którą być może boisz się zapuścić głębiej, więc stoisz nieufnie blisko wejścia, nogą powstrzymując drzwi przed ostatecznym zatrzaśnięciem. Narnia, o której z czasem przekonujesz się, że chciałbyś w niej zostać na zawsze, bo tak naprawdę stąd jesteś, stąd pochodzisz, tu przynależysz. 

środa, 15 maja 2013

sense of belonging

Nie wszystko udaje się od razu i nie każdy głód nasycisz za jednym zamachem. 

Czasem rozbieg zdaje się być zdecydowanie za długi i może faktycznie taki jest, jednak zbytnia koncentracja właśnie na tym nie ma sensu.  Podjąć próbę startu nawet, jeżeli już tysiąc dziesięć razy się nie udało...

Czasem chciałbyś zostać nakarmiony... I tego się nie da opowiedzieć.

wtorek, 14 maja 2013

szczególnie zachęcam do posłuchania

Myśli niemało i tego, co chciałoby się tutaj spośród nich umieścić - również. Ale ponieważ nie czas jeszcze na to, ponieważ najpierw trzeba się uporządkować, by następnie móc uporządkować treści, ponieważ dużo jest do zrobienia i spać się chce, dziś tylko (aż) kawałek dobrej muzyki (od M.-serdeczne dzięki!) oraz kawałek obrazka, a także pozdrowienia spomiędzy bzów.

środa, 8 maja 2013

If Mohammed will not go to the mountain, the mountain must come to Mohammed

Mówi się, że nie przyszedł Mahomet do góry, to przyszła góra do Mahometa (a może na odwrót?), ale nie słyszałam, by powiedziano kiedyś, że nie przyszła koza do woza, to przyszedł wóz do kozy...

Źle jest być kozą, a pewnie gorzej jeszcze głupim capem.
Nie chojracz.

wtorek, 7 maja 2013

między burzą, a burzą

Odzywa się we mnie nieśmiały, cichutki panteista. Again and again. Przycupuje, jak gołąb, na parapecie i patrzy. I wdycha sosnowe powietrze po deszczu. A nocą gapi się w gwiazdy, słucha prawie ciszy, dochodząc do wniosku, że Cisza Jest Absolutnie Doskonała. 

Lubię miasto, ale nie jestem człowiekiem z miasta (to widać, słychać i.... jeszcze raz...). Jeżeli wychowałeś się biegając po lasach i trawach, to taki już jesteś - hasacz łąkowy. Naturalnie, na dłuższą metę zanudziłbyś się tu na śmierć, umarłbyś od braku odpowiedniej dawki dynamizmu i mozaik towarzysko-rozrywkowo-wszelakich, ale (co wciąż cię dziwi), każdego roku zachwyca cię ten sam poczciwy krzak bzu (oby żył wiecznie!) i te głębokie, niepocięte przez dźwięk i światło noce. I to tutaj, gdzieś właśnie tutaj, pulsuje twoja krew. W tym, co przecież na zawsze będzie, choć przecież już nie jest - tak bardzo twoje...

Ja się starzeję, proszę Pana.  

piątek, 3 maja 2013

o wodzie, robaku i apetycie, ale nie o wędkowaniu

Wilgotność jest bardzo sprzężona z apetytem. Ot, kiedy jesteś głodny, a do tego przemoczony, to momentalnie jesteś głodny jeszcze bardziej. Od dziecka tak to odczuwam. Zawsze, kiedy szło się nad wodę, trzeba było brać ze sobą kanapki. Ale kiedy wracasz i wciąż jeszcze jesteś głodny, to jednak warto się powstrzymać od przygotowania takiej ilości jedzenia, którą wydaje ci się, że zjesz, bo niebawem okaże się, że to jednak za dużo. Zwłaszcza, jeżeli przed main posiłkiem pochłoniesz starter w postaci serka pleśniowego (mniam). Gdyby mi ktoś dawno, dawno temu powiedział, że kiedyś będę jeść pleśń ze smakiem, nie uwierzyłabym. Człowiek ma problemy z wiarą. Tą w drobne sprawy i tą w kwestie zasadnicze. A jednak, wbrew niedowiarstwu, wydarza się tak, a nie inaczej. 

Nie opłaca się wsiadać do tramwaju, jeżeli już i tak chlupie ci w butach, a ubranie przykleja się do ciebie już nieco zbyt nachalnie. Parasol parasolem, a deszcz deszczem - nie zważa zupełnie na nic. Więc nie warto wsiadać, by wysiąść za chwilę i tak już mokrym. Ulice, uliczki i alejki, wypełnione deszczem, niemal całkowicie się wyludniły. Jak gdyby ludzkość została wyparta z powierzchni miasta przez strumienie wody. Pojedyncze tylko osoby człapią, chlapią, podczas gdy reszta zapewne raczy się herbatą i książką, lub piwem i towarzystwem. Bez znaczenia. Raj dla dżdżownic - przypomniało mi się, jak na lekcji biologii kładliśmy je na dłoni, żeby przyjrzeć się ich ruchom i właściwościom. Najbardziej imponowała mi ich zdolność do regeneracji. Jeśli można zazdrościć dżdżownicy, to tego właśnie. 


czwartek, 2 maja 2013

i w dół nie patrz - 2013

Kiedy każde 2KB zdają się być krokiem milowym na drodze twojego własnego, hm, nazwijmy to umownie - postępu... 
Najbardziej nie lubię parafrazować Szanownego Pana Recenzenta, wbrew temu, że samego Szanownego Pana Recenzenta szczerze lubię. Parafrazując go jednak, czuję się jak saper, który, co powszechnie wiadomo, myli się tylko raz... Konieczność tiptopowości i dokładności (perfekcjonizmu?) która, choćby nie wiem co, nigdy nie nabierze kształtów dokładności pożądanej, rozstraja mnie nerwowo, ale próbuję
a) nie zwariować
b) "przechodzić tym mostkiem kroczek po kroczku" (2KBitowy po 2KBitowym)
c) nie dokonać plagiatu - wszak, wbrew powszechnemu zastraszaniu widmem takiegoż, nie mogę w to uwierzyć, by dało się popełnić tę zbrodnię by accident. 

Resztę swoich - mniej i bardziej cennych - spostrzeżeń pozostawiam dla siebie, gryząc się w język swój, nader często w okolicznościach różnorakich będący niewyparzonym. Może kiedyś człowiek będzie mógł powiedzieć to, co naprawdę myśli, choć wtedy będzie to zapewne zupełnie nieważne, nieistotne i spocznie na półce "rozważań zapomnianych i nieaktualnych".


środa, 1 maja 2013

poniekąd o maju

Tak się sprawy mają, że nie mogę się uwolnić od Mumfordów - różnych, teraz towarzyszy mi to-to-tutaj. Za co można ich lubić? Za głosy, za poszczególne instrumenty, za teksty, za całokształt jednym słowem. Za co można ich nie lubić? Nie wiem. Czekam na sugestię. 

Poza Mumfordami nie może się odczepić także jakieś niedorozwinięte przeziębienie, którego istoty wprost pojąć nie mogę. 

Oprócz zaś tego wszystkiego wiosna jest piękna - dzieci wychodzą na place zabaw, wraz z rzeszą rodziców. Mamy - z brzuszkami, wózkami i kilkulatkami prowadzonymi za rękę - to wiosenna plaga. Plaga całkiem przyjemna, gdy patrzysz, jak dzieci się cieszą i mamy się cieszą, a i ojcowie nierzadko także. 

Pomijając natomiast całokształt powyższy... kiedy byliśmy dziećmi, to o tej porze roku sezon na rolki, rowery i granie w "wykopca" na osiedlowej ulicy był już - zdaje się - otwarty. Swoją drogą, dawno nie spotkałam człowieka, który wiedziałby, co to "wykopiec" i któremu nie trzeba byłoby tego tłumaczyć. Może też nie szukałam, ale mimo wszystko jest to chyba specjał lokalny i to specjał nie byle jaki. Taka zabawa w chowanego, tylko od chowanego lepsza o piłkę i możliwość jej wykopania - stąd nazwa. Wykopania, by szukający musiał po nią biec, a reszta (nawet ta już odnaleziona) mogła się schować na nowo. Zabawa naprawdę dobra, pod warunkiem, że jest z kim i gdzie grać. Rekomenduje się przestrzeń pełną zakamarków, nie poleca wskakiwania do dołów na cudzych posesjach, gdyż można za to otrzymać ochrzan z balkonu... 
Później był też śledź (należy uważać na rosnące w ogródkach kwiatki!).  
I wbrew towarzyskim niesnaskom, tak charakterystycznym dla wieku szkolnego, to był naprawdę dobry kawał wiosennych i letnich wieczorów. Takie hałasowanie pod cudzymi oknami do zmroku, albo i po. Fajna sprawa.