niedziela, 24 sierpnia 2014

wiosna już spada

Patisony się skończyły, arbuz zjedzony, na górnej półce lodówki drzemie dynia (nie moja), kompot ze śliwek dojrzewa na kuchence, aparat nabiera gotowości, by chłonąć łapczywie jesienne światło, przesycone kurzem i pożegnaniami. "Chyba wiosna już spada" - wygłosiła Z., na widok kolorowego liścia, którego właśnie wzięła do ręki. Urocze. 


A ja? A ja myślę, jak to naprawdę jest i co znaczy to wszystko, co usłyszałam.

czwartek, 21 sierpnia 2014

dziękować Ci będę

Jutro może być inaczej. Za godzinę może być inaczej, ale teraz - zatrzymać się nad wdzięcznością...
Że pięknie jest żyć. Że dobrze móc przyjść i posiedzieć na chwilę przed Wszechobecnym i że nie trzeba recytować wierszyków, wymyślać, co należy teraz powiedzieć. Rozmawiać, przemawiać, milczeć, słuchać, usłyszeć - jakie to różne. 

"Gdy się śmiejesz, śmieje się cały świat" (O.), "dmuchasz mi do ucha swoim pyszczkiem" (Z.) oraz mała paszcza dziecka rozdziawiona, jak tylko można, by mogło się z niej wydobywać swobodne haha. Złość małego człowieka jest trudną złością, ale radość potrafi rozsadzić skałę. 


Czasem jesteś nimi niemiłosiernie zmęczony, ale przecież, no przecież je kochasz.  

A na koniec dnia śpiewanie w samochodzie i głupie żarty. Bez niektórych ludzi byłoby dużo drętwiej. 

A zatem dzięki. 





wtorek, 19 sierpnia 2014

under Heaven

Kuchnia służy do rozmów. 

W powietrzu wisi już jesień. Lekka, zwiewna, ale już jest. I na placu też - dynie, pomidorki, papryki i wszystko smaczne i pachnące. Jak nigdy później. 

Życie toczy się szybko, rozpędzonym kursem. Się toczy? Sprzeciw wobec bierności toczenia wyrywa się z samego środka.  

Ludzie żyją, ludzie umierają. Po co żyją, dlaczego umierają? 

Każdego dnia chciałbyś wymodlić całym swoim wnętrzem tyle spraw, ale modlitwa, jak filiżanka - mała, krucha, z cienkim uchem. Czasem gorąca, czasem letnia, czasem pusta w środku, czasem nad nią zasypiasz. Czasem coś rozchlapiesz i na spodek skapnie. Letnimi nie bądźcie. Wszystko ma swój czas pod Niebem. Więc poszarpana modlitwa też. Zawieszona na nitkach, jak origamiczne ptaszki. Nie pofruną, nie spadną. Może Bóg Swoimi troskliwymi dłońmi podniesie je ku Sobie i ożywi i uczyni z nich kiedyś śpiew. Może staną się potężnym GLORIA. Teraz brzuchy mają ciężkie, ale Ty, Panie, jeszcze dodasz skrzydeł. Bo wszystko ma swój czas pod Niebem. I poskładane niezgrabnie modlitwy też są już Twoje. I ja - niepoukładany, bez skrzydeł, zawieszony, zamyślony gdzieś podświadomie nad tym, Kim Jesteś i co to dla mnie znaczy. Nie umiem Ci mówić o tylu rzeczach, o tylu, tylu ważnych sprawach. Połuskaj ze mną słonecznik. Wysłuchaj mojej ciszy - tam powiedziane jest więcej, niż w tym wszystkim, co kiedykolwiek zdołam wyrazić słowami. 


wtorek, 12 sierpnia 2014

W pewnym sensie nie chcę być jak Bóg. Nie chcę wiedzieć tego wszystkiego, co On wie, bo mój mały rozum nie udźwignąłby tej wiedzy. Nie chcę dociekać tam, gdzie wtrącać się nie należy, nie chcę ogarniać świata, który rozmiarami swoich problemów zdecydowanie mnie przerasta. Ale - chciałbym patrzeć, jak On. Widzieć drugiego człowieka i siebie takim, jakim On jego i mnie widzi. Byłoby łatwiej. Łatwiej kochać.  Jego spojrzenie naprawdę nie koncentruje się w sposób chorobliwy na tym, co złe. Nie poświęca złu więcej uwagi, niż to konieczne. Nie znaczy to, że nie dostrzega. Znacznie więcej, niż tylko dostrzega - wie. Przychodzenie do Boga jest dziwnie różne od tego, jakim je sobie wyobrażamy. On Jest całkiem Inny, niż się spodziewasz. 

 

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Może czasem jest się po to, aby być wielkim artystą, wybitnym naukowcem, genialnym muzykiem, chodzącą legendą. Może. A może zdarza się, że i wielkość i wybitność i genialność i legendarność nawet bywa pusta w środku. Bardzo atrakcyjne to jest - być super ważnym. Może. A może lepiej zjeść grzanki z dżemem i odwiedzić przyjaciół? Może jedno nie wyklucza drugiego, a może im większa ważność, tym trudniej o czas dla bliskich.

Coś mi mówi, że i tak wszyscy jesteśmy zwyczajni-niezwyczajni. I że zadajemy te same pytania.


sobota, 9 sierpnia 2014

Your calmness

Ten czas, ten wieczór, to miejsce, w którym teraz mieszkasz. Ta cudowna akwarela z ogromnym i jasnym księżycem w tle. Ulica jest cicha, powierzchnia rozgrzana, domofon nie odpowiada - może to światło to nie w tych oknach, a może ktoś właśnie się modli. To nic. Zaglądasz komuś w żyrandol z lat siedemdziesiątych może - sufit lepki od ludzkich westchnień. Niebiosa lepkie od ludzkich westchnień schodzą na ziemię - nabrzmiałe, ciężkie, ciągnięte w dół, by pęknąć i wylać Siebie. W niziutkiej, malutkiej kuchni staruszka dogasza kończący się dzień posiłkiem gotowym na jutro, dla tego, dla kogo żyje. Światło wypada na ulicę przez drzwi wiecznie uchylone. Zamykasz mi usta, żeby otworzyć oczy. Zamykasz mi usta, żeby otworzyć serce. Ty, Który bardzo kochałeś niemego Zachariasza. You and Your calmness...

piątek, 8 sierpnia 2014

Tarantino, Django i ja.

"Jatka, bo jatka, nie przeczę, ale szóstka za wrażenia artystyczne". Koniec cytatu. Cytatu z Tarantino, ale innego, niż ten, który widziałam dwa dni temu. Nieustannie olbrzymie zaległości kinematograficzne nadrabiam przy okazji wakacyjnych seansów po obniżonej cenie, serwowanych w kinach studyjnych, czyli tych kinach, które lubię najbardziej. Ostatnio do skutku doszedł Django, a z uwagi na porę oraz warunki atmosferyczne, co do których do końca nie było pewne, czy pozwolą wrócić i dotrzeć rowerem, wcale nie musiało się wydarzyć wyjście na ten seans. Niemniej zaszło i pozwoliło się ubawić. Kiedyś doszłam do wniosku, że kino-Tarantino (nie jestem znawcą, ale coś już widziałam) lubi się, albo się nie lubi. Bo to co najmniej zjawisko spod znaku "specyficzne". Tym razem obejrzałam sobie urokliwą parodię westernu i stwierdzam, że się podobało. Oczywiście krwawych obrazków nie zabrakło, ale w porównaniu z tymi filmami pana Quentin'a, które dane mi było ujrzeć wcześniej, nie było najgorzej. Ogólne wrażenie to Tarantino spokojniejszy, niż dawniej (a może to ja staję się mniej wrażliwa?...). Troszeczkę nienasyconam, jeśli idzie o scenki absurdalne, w stylu tej z workami na głowach na początku filmu, ale i to nic takiego - niedosyt, ale nie niesmak. Bardzo natomiast przyczepiła się do uszu ścieżka dźwiękowa - trafione w dziesiątkę zestawienie muzyki z obrazem. Co natomiast dość ciekawe, po zakończonym seansie, na około drugi dzień, czyli po nocy (koniec filmu przypadł bowiem mniej-więcej na dwudziestą czwartą), w głowie pojawiły się drobne przemyślenia z tej kategorii, co do której podejrzewam, że nie została przewidziana przez reżysera w najśmielszych oczekiwaniach, jako potencjalny skutek przetrawionej przez widza projekcji. W głowie, w której brzęczało angielskie slave, zaczęło świtać znajome sformułowanie: Ku wolności wyswobodził nas Chrystus...
I tak czuwa nadgryziona myśl - co to znaczy ofiarować komuś wolność. Jak to dużo - być wolnym, być wolnym dzięki Komuś.

Zaskakujące, do jakich przemyśleń mogą doprowadzić prześmiewcze i krwawe filmy, do których trzeba mieć dystans, by w ogóle mogły się podobać. 

Dalsza myśl, już bardziej będąca następstwem pierwszej oraz innych okoliczności, niż wizyty w kinie, to ta, że jesteśmy dziedzicami. I że to, na czym w istocie polega działanie Złego, to nieustanna próba wydziedziczenia mnie. To najpierw reklamowanie, a potem oskarżanie, że tym reklamom uległem. Jasne, można tego nie traktować poważnie. Ale czy słowo DZIEDZIC nie brzmi poważnie? A zatem wracanie do Boga, nawracanie, polega na przyjmowaniu daru wolności oraz całego dziedzictwa, które chce dać mi Ojciec. Proste, a jednak takie zarazem, że ciągle trudno w to uwierzyć na tyle mocno, by żyć tak, aby Dziedzictwa nie wypuszczać z rąk ani na chwilę.