czwartek, 30 czerwca 2011

mgr = mam garnek rosołu



Butelka wina w zasięgu ręki stwarza ryzyko spożycia tegoż. A niech tam.

Dobrze jest siedzieć sobie z sobą u siebie pomiędzy różnorakimi widzeniami z ludźmi. Już to wiem, że najlepszym ze wszystkich dwunastu jest czerwiec. Bezwzględnie. Może towarzyszy człowiekowi jakaś podskórna tęsknota za etapem tuż po urodzeniu, którego wprawdzie się nie pamięta... A przecież nie było jeszcze wina w zasięgu ręki, ani stanów z cyklu wino polali - mam wizje świata jak Salvador Dali*. A mimo to się nie pamięta. No, cóż. Prawdę powiedziawszy i teraz podmiot nie doświadcza salvadorskiego punktu widzenia. W trzeźwości siła, narodzie!

Ale nie tylko w trzeźwości. Magistrowie się rozmnażają. Może i na potęgę, choć właściwie cóż oznacza obrona opasłego tomu? Mnóstwo czasu poświęconego uprzednio na napisanie tegoż, magiczne trzy literki przed nazwiskiem i - czasami - koniec studiów. Ale co poza tym? Nie przemądrzam się, bo swojej wypieszczonej pracuni jeszcze nie posiadam. Niemniej obserwuję i cóż... Studia w chwili obecnej są trochę jak guma do żucia - dostępne dla każdego. Żadne mgr, samo z siebie, nie robi już na mnie wrażenia i o człowieku nie zaświadcza. Choć jasne - sporo ludzi wkłada w swoje magisterki mnóstwo pracy, zaangażowania, serca i tuzin innych cudowności. I to należy docenić.

Patrzę sobie na edukację w kraju naszym. Wnioski? Sama czuję się już częścią pokolenia hm... głupków? Może lepiej zabrzmi ofiar badziewnego systemu edukacji ? Tak - człowiek uczy się nie tylko na własnych błędach, ale i na własną rękę. Szkoła szkołą - każdy teraz jakąś kończy, tak, jak każdy ma w domu mydło. Taka prawda.

I nie jestem zwolennikiem ograniczania dostępu do edukacji, ale na litość nad narodem - dlaczego jej poziom spada? Bo łatwiej manipuluje się głupim społeczeństwem, które zrobi wszystko, co powie mu telewizja, nawet jeśli będzie to wsadzenie palców do nosa i odtańczenie nago salsy na skrzyżowaniu w centrum miasta? Do geniuszu mi dalej niż stąd do kosmosu, więc doń nie zdążam. Niemniej - trzeba się samoedukować żeby nie zdurnieć. Świadomość boli, ale jest warunkiem czynnej formy życia.

Chyba dwie lampki wina wystarczą, bo robi się zbyt poważnie.

Takim robaczkom świętojańskim to dobrze jest - fruwają, świecą i ogólnie lajt. A mnie dobrze wśród tegoż oświeconego robactwa. Niech żyje czerwiec! :)


* fraza od Łowców.B

środa, 29 czerwca 2011

sometimes blissfully


Przestrzeni potrzeba. Przestrzeni. Własnego kąta, łóżka, biurka (!). Odkryciem jest, jaki to ważny mebel. Z miejscem na wszystko - kredki, książkę, kalendarz, butelkę wina, kubek kawy, świeczkę, ikonę, lusterko... Sprzęt lepszy i jeszcze bardziej pojemny, niż damska torebka.

Kołowrotek o charakterze idź po wpis, weź prze-wpis, pojedź tam, załatw to, zdąż przed deadlinem. Nie, że to źle, że jest się czym zająć, nie, że to dobrze, że trzeba za tymi wpisami się uganiać. Najbardziej zaś nie znoszę czekania po nic. Kilkugodzinnego z resztą.

Biurko jest po to, by było się o co oprzeć w nocy. (Od zasypiania na siedząco jest bowiem kuchenny stół). Czerwiec to najlepszy w roku miesiąc, z nocami maksymalnie krótkimi, pełnymi robaczków świętojańskich. Trudno więc oprzeć się nocom czerwcowym i nie nasłuchiwać ciszy, w której nic i nikt cię nie atakuje. Niet gwizdów, świstów, jazgotu, trzaskania. Błogość.

A czymże w obliczu mnogości robaczków świętojańskich i błogości otoczenia pozbawionego niepożądanych bodźców jest niezdanie gramatyki? Niczym, powiadam, a wiem, co mówię.

Cieszmy się czerwcem. Choć przez chwilę. Ucieknijmy z miasta, od zgiełku, tłoku, świszczących ulic i konieczności spotykania i mijania. I paplania. Ble ble ble.

W spokój. Na daczę. Na wino. W ciszę bezgraniczną.

wtorek, 28 czerwca 2011

tu jest dobrze


Powyżej: samosieje.

Jak widać, uczę się niestrudzenie. Niestrudzoność to moja specjalność. Jak również widać.

Można żyć bez Facebooka. Można żyć bez bloga. Nie można żyć bez Boga. Niektórzy twierdzą inaczej. Szanuję wolnomyślicielstwo. Szanuję wszystkich niektórych. I swoje wiem. I nie żartuję. I dobrze mi z tym. I wcale się tego nie wstydzę. Jestem człowiekiem - irytującym do granic możliwości, wyjątkowym jak wszyscy, niecierpliwym, oczekującym, czasem znudzonym i zdegustowanym, czasem pełnym entuzjazmu i zapału. Zmiennym i stałym. Głupim i mądrym. Wierzącym. Od niedawna może trochę bardziej świadomie, choć może to za duże określenie. Wkurzam się nieraz. Maksymalnie. I ludzi też miewam serdecznie dość, kochając ich równocześnie. I gdzieś tam w środku jestem człowiekiem szczęśliwym. Szczęśliwym trwale - Szczęściem, do którego trzeba się dokopać. Jak do nart leżących dziesięć lat w piwnicy. Mniej więcej.

Tu jest dobrze. Za oknem ptaki od świtu do świtu, z niewielką przerwą. Po południu słychać procesję. Poza tym tylko wiatr i więcej nic. A dziś nie pójdę spać, choć nie wchodzi gramatyka.

Tu jest Wilcox - kolejna moja radiotrójkowa inspiracja.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

świat w słowach i w obrazkach


Lubię komiksy w krakowskich, umiarkowanie szybkich tramwajach. Niektóre są naprawdę dobre. Ostatni, jaki udało mi się zarejestrować obwieszczał, że wprawdzie owszem, w tym kraju ciągle pada, ale w innych sytuacja jest gorsza, a poza tym minister pogody opracował plan padania do 2030 roku. Taki polski świat w ramach jazdy tramwajem. Był jeszcze jeden - genialny. Bezskutecznie poszukiwałam go w internecie.

Tramwaje dostarczają nie tylko bodźców obrazkowych - takich, jak nieme filmy pełne gagów, czy wyżej wspomniane komiksy. Tramwajami jeżdżą ludzie. Dziś na przykład obok siedziała pani z dwiema kilkuletnimi blondyneczkami w letnich sukienkach. Przejazd przez Karmelicką. Mijamy kościół, w efekcie czego mała krzyczy: Nie widzę Pana Jezusa ! Chwilę później za oknem zauważa krzyż, czy jakąś figurę i woła powtórnie, jeszcze głośniej: Widziałam!

Podsłuchuję ludzi. Nie przez szklankę i nie naumyślnie. Ludzie sami z siebie pchają się do uszu. Najbardziej lubię wyrwane z kontekstu zdania, fragmenty dialogów, które potem skrupulatnie odnotowuję, ma się rozumieć.

Ulica w centrum miasta. Pan w średnim wieku do kobiety w wieku podobnym, w odpowiedzi na stwierdzenie, że ona kupi też tam dwa kilo cukru:
Dobrze, żabo-babo!

Dwaj panowie-dziadkowie, na przystanku tramwajowym. Dialog. W pewnym momencie jeden mówi do drugiego:
Ja, jako mucha...
(Bo chyba nie były to jaja komucha...)

* * *

Lubię absurdalne rozmowy ludzi o teatralnym zacięciu. Małe spektakle i zgrywy na ulicach. Jest weselej i ciekawiej. Lubię też spontaniczność dzieci i to, że potrafią nieco rozczarowane zawołać, że nie widziały Pana Jezusa. Zastanawiające, że dla nich zobaczyć Go jest tak samo oczywiste i proste, jak zjeść śniadanie i umyć zęby. Jak obejrzeć wieczorynkę.

* * *

Kredki są niebezpiecznym narzędziem, które nie daje mi spokoju, ilekroć usiłuję zabrać się do nauki.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

linia należy do boiska


Są takie odcienie różu, którego nie sposób nie lubić.

Jest taki czas, kiedy dwa dni zlepiają się w jeden, a na złożeniu obydwu powstaje bardzo krótka noc. Przy stole, w kuchni.

Bywają momenty, kiedy człowiek zajmuje się nie tym, czym akurat powinien, a wychodzi mu to na dobre.

Zdarzają się poranki, kiedy pierwszą przytomną myślą jest: chyba zaraz zwymiotuję. (I nie ma to nic wspólnego z tzw syndromem dnia następnego).

Czasami coś się udaje poniekąd samo z siebie, przy ogromnej bierności człowieka. I odwrotnie też bywa.

Często chce się, by coś samo z siebie się udało, a jednak nie dzieje się tak. Dobrze, że nie jesteśmy czarodziejami, że wiele rzeczy przychodzi na drodze ewo, a nie rewolucji. Że nie zmieniamy siebie i świata zaklęciem, machnięciem ręki, gestem, słowem. Że człowiek długo się uczy niebycia chorągiewką. Że ukradkiem, już za linią boiska, ale jednak myśli.

Nigdy nie będzie lepszej chwili, dogodniejszego czasu na... Bo ten jest mój.

Był egzamin, była kawa, były kolejne odcinki ulubionego Shaun the sheep. Czas się wyspać. Potem będzie myślenie.

sobota, 18 czerwca 2011

że z człowiekiem trzeba pokornie


Uczyć się uczyć się. Nie lada sztuka potrafić się uczyć. I przyjąć, że nie zawsze to, co myślę, jest najbardziej wiarygodnym obrazem rzeczywistości. Często niejedynym.

Uczyć się ludzi. Że oni są różni, że mają swoje schematy, swoje światy i wymiary, własne, uzasadnione punkty widzenia. Że co ty tak naprawdę wiesz i że jak nie wiedząc nic chcesz ich pouczać.

Że z człowiekiem trzeba pokornie.

Że każdy ma prawo do własnej perspektywy, że czasem jest ona krzywa i błędna, ale na ogół nie bierze się z powietrza.

Słuchać tak, żeby zrozumieć. Słuchać z otwartością, nie myśląc w danym momencie o sobie. Zostawić siebie samego za progiem, by w centrum mógł być ktoś inny. Choćby na chwilę. Nie wciskać na siłę człowieka w ramki własnych doświadczeń i przeżyć, ale dać mu możliwość pokazania własnej formy.

Nie najłatwiejsze.

Lubię, gdy ludzie są autentyczni. Kiedy są sobą, gdy nie udają. Gdy nie demonstrują, że mają coś w nosie, albo przeciwnie - że strasznie coś przeżywają, podczas gdy jest zupełnie odwrotnie.

A najbardziej imponuje mi to, kiedy człowiek potrafi się przyznać kim naprawdę jest. Bez zbędnego retuszu.

czwartek, 16 czerwca 2011

hendmejd


Czasem trzeba usiąść i zastanowić się: po co? Dlaczego robię to, co robię i czy aby na pewno jest to słuszne. Miarą słuszności nie jest jakiś tam osąd społeczny, choć owszem - mądrych jednostek warto posłuchać. Ponieważ jednak społeczeństwo nie składa się w 100% z ludzi mądrych, nie może ono dyktować mi, co i jak mam robić. A co/kto może? Czy w ogóle jest taki podmiot?

Jestem jeden, sam-nie-sam, w każdym razie śmiem przypuszczać, a nawet więcej - twierdzić, że niepodrabialny, unikatowy, bezcenny. To o wiele więcej, niż "z edycji kolekcjonerskiej", bo tu nie ma edycji. Jestem ja i cała reszta innych, którzy też mają swoją własną niepowtarzalność i wyjątkowość. Ja jednorazowy - w znaczeniu - drugi taki się nie przytrafi.

Co za tym idzie ?

Nikt, ale to zupełnie nikt nie może żyć moim życiem, tak samo, jak i ja nie mogę przeżywać życia innego człowieka. Egzystencja to taki hand-made i to najwyższej jakości. Wszystkie hendmejdy są niezwykle drogie, ten konkretny - bezcenny. Przedmioty bezcenne mają swoją własną kategorię traktowania i obchodzenia się zeń. I nikt nie da ci gotowej i przetestowanej instrukcji, no way. Bo i pralki nie obsługujesz według kartki papieru z nadrukowanym sposobem postępowania z sokowirówką. Żadne per analogiam tu nie zadziała.

Człowiek jest uwikłany w schematy i tak już będzie zawsze, ad mortem defecatum. I nie ma w tym nic złego, pod warunkiem, że schemat jest mój, że nawet, jeżeli z całego serca czegoś nie chce mi się robić, to wiem dlaczego się do tego zmuszam. Nikt nie je śniadania, nie myje zębów, nie chodzi do lekarza, czy do pracy, nie uczy się do egzaminu, nie wyrzuca śmieci pod hasłem: bo tak. Jeżeli Bóg dał ci rozum, to rób użytek z rozumu. . .

Zastanów się przynajmniej, po co. Ku czemu to wszystko zmierza i czy aby na pewno chcesz tam właśnie podążać. Może czas coś zmienić, albo przeciwnie - zaprzestać ciągłych zmian.

Z każdym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że chaos, to jedna z najgorszych i najpodlejszych rzeczy na świecie. Może i porządek wygląda z wierzchu nieatrakcyjnie, bo nudno. Tylko czy o to chodzi, żeby działo się dużo i bez sensu, czy tyle ile trzeba, a mądrze?

Latasz, mój ptaszku, za wysoko latasz
A czy znasz dzielność swoich skrzydełek?

Ulegamy. (Łatwiej to przełknąć w liczbie mnogiej). Ulegamy głupocie (choć przecież z nią walczymy) i tym wszystkim tanim atrakcjom pozłacanym, nabierając się i udając, że nie wiemy, że to wszystko za cztery złote jest. Nic nie warte.

Chcesz żyć za cztery złote? To nawet nie jest bilet do kina. Nawet nie film. Nawet nie porządna, konkretna ułuda.

Gdybyś dzieło sztuki, zupełnie nieświadomie, oddał za cztery złote na złom, czy gdziekolwiek, prawdopodobnie trafiłby cię szlag, jeśli dowiedziałbyś się później, ile to było warte.

A każdy człowiek przecież dziełem sztuki jest. Ze swoim wstawaniem, niedospaniem, zmęczeniem, frustracją, głupotą, radością, w kolejce do kasy i na przystanku.

I najłatwiej to wszystko spie... zepsuć.

środa, 15 czerwca 2011

i co z tego ?


Myślałby kto, że nadzwyczaj krytycznie nastawiona do rzeczywistości istota nie ma sobie nic do zarzucenia. A jednak nie zawsze wychodzi się z twarzą taką, jaką chciałoby się zachować, a jednak nie pamięta się (będąc na studiach niby to filologicznych), że katharsis uwalnia od litości i trwogi (może dlatego, że się owego nigdy nie doświadczyło?), a jednak nie wie się, jak nazywa się profesor, u którego właśnie ustnie odpowiadasz, a jednak ciągle reakcje zbyt impulsywne i toksyczne stany wk-wienia, a jednak to, tamto, siamto... I siły brak na kolejne a jednak. Nie jest się geniuszem, ideałem, wzorem cnót wszelakich, figurką z porcelany. No, trudno.
Jak mawiał Ktoś Mądry: Srał to pies.

Chcesz być policjantem - bądź policjantem. Chcesz lepić znaczki na poczcie - lep. Byle, byś był szczęśliwy.
- z filmu. Chyba z Wszyscy Jesteśmy Chrystusami.

I jeszcze Gombrowicz: [...] człowiek jest najgłębiej uzależniony od swego odbicia w duszy drugiego człowieka, chociażby ta dusza była kretyniczna.

I dlatego tym bardziej srał pies, co sobie myślą inni. Ogry nie są, jak tort. Ani jak kremówki, które wszyscy lubią.








wtorek, 14 czerwca 2011

non bevo il vino altrui



Come stai? Come va? Tutto bene?

Sto male. Io sono un po stanco.

Io bisogno di... Mi manca...

l'orario di lavoro

allora

al momento non lavoro.

Io non mi arrabbio spesso.

Io mi arrabbio raramente? ...

Io penso che

importante

vivere

con piacere.

Io voglio.

Io posso.

niedziela, 12 czerwca 2011

walking in the sun


Foto by Mysza.

(...) tylko ciebie samego traktuję poważnie. Wierz mi, że każdy ton twego głosu, każdy z twoich ruchów, każdy twój uśmiech traktuję poważnie. Ale myśli twoje traktuję mniej poważnie. Traktuję w tobie poważnie to, co dostrzegam jako istotne i konieczne. Dlaczegóż chcesz, aby właśnie myślom twoim poświęcono szczególną uwagę, kiedy posiadasz tyle innych darów? (...)

Hermann Hesse, Narcyz i Złotousty

Są takie momenty, godziny, dni, tygodnie, kiedy wpada się w turbulencje. Przewraca się w umyśle, w żołądku, w wyobrażeniach o rzeczywistości i w rzeczywistości też. Niekoniecznie przyjemne. Agresja jest jak wulkan - czujesz, że lada chwila strzeli i strzela. I szlag trafia zarówno twoje Pompeje, jak i Herkulanum. Do czasu... Do czasu, kiedy wszystko cichnie, (choć może wciąż jeszcze cuchnie spalenizną), a ty bez nerwowych drgawek możesz tę swoją powulkaniczną konserwę odgrzebać. Tak na spokojnie. Okazuje się wówczas, że coś tam jednak ocalało.

Jedną z fajniejszych rzeczy jest wyciąganie wniosków. Czasem dość problematyczna rzecz, bo wnioski lubią leżeć pod gruzami, jak życie po trzęsieniu ziemi.

Uderzam głową w bruk - kupuję kask.

Jest mi niedobrze po czarnych oliwkach - więcej ich nie jem.
Czuję się beznadziejnie i mam dosyć, ale przecież kiedyś już tak było. No i przeszło. Znaczy, że żadna to moja predestynacja.

Życiowo uczę się bardzo powoli, ale może dość dokładnie. Sesyjnie - bardzo szybko, bo w ostatniej chwili, więc i pobieżnie.

Lubię goździki. Szczególnie te różowe, które zawsze pachniały, obok tortu z truskawkami i z czerwoną galaretką. Obok różowych okularów w kształcie serduszek. Obok zielonego szkiełka powiększającego. Ze szkiełkiem, czy bez - wszystko miało dziwnie inny wymiar. Dzień bywał całym Wszechświatem. Rówieśnicy - księżniczkami i ekspedientkami ze sklepu. Pan Bóg - Potężnym Kimś znad Wieży Babel, znad drzewa z jabłkami, znad wód potopu. Zmartwienia - bardzo poważne wtedy i tak rozkosznie śmieszne teraz.

Człowiek rośnie, tyje, ucieka przed rydwanem czasu na złamanie karku. Niby jest mądrzejszy, dojrzalszy, więcej wie i potrafi. Dzień staje się kusym, niedopiętym tworem, z przykrótkimi rękawami. Noc przeradza się w przestrzeń do działania. Świat się poszerza, jak nadmuchany balon i masz wrażenie, że z akwarium przeskoczyłeś do oceanu. Babel jest czymś więcej, niż tylko wieżą z obrazka w Biblii dla najmłodszych. I Bóg pojawia się w różnych miejscach - nie tylko za kurtyną wielkiej ulewy, pomieszania języków i wyrzucenia ludzi z raju i to z głośnym trzaśnięciem drzwiami.

I niby zachodzi ewolucja, a jednak wciąż słońce zachodzi w tym samym miejscu, a ty patrząc na nie czujesz się tak samo bezpieczny, jak kiedyś.

Stałość też jest potrzebna.

walking in the sun

piątek, 10 czerwca 2011

dziękuję.

And supergirls don't cry. A jakże !

Dziękuję wszystkim. Dzwoniącym, Piszącym, Ściskającym, Śpiewającym, Pamiętającym. Kochani są ludzie.

Dziękuję.

Siedzę w pizzerii i słyszę, że przecież supergirls don't cry. No, to jak don't, to don't. Mimo że.

czwartek, 9 czerwca 2011

mieć, przypomnieć, żyć, obijać się



(...) czuwam, podczas gdy ty tylko na wpół czuwasz, a niekiedy zupełnie śpisz. Czuwaniem nazywam stan człowieka, który rozumnie i świadomie zna swoje najtajniejsze nierozumne siły, popędy i słabości i potrafi się z nimi liczyć. (...)

Hermann Hesse, Narcyz i Złotousty

Dobrze jest mieć dobrą książkę zawsze pod ręką. Taką, której atutem jest znacznie więcej, aniżeli tylko wygodny format. Wciągnęło. Chwyciło. Jazda tramwajem nie jest nudna. I nie trzeba myśleć za dużo. Choć może wypadałoby się pouczyć. Zapewne tak.

Dobrze jest przypomnieć sobie o fakcie posiadania szczątkowej ilości waniliowo-pomarańczowej herbaty i popijać ją w wieczór wcale nie upalny.

Dobrze jest żyć. Nawet, jeżeli się nie chce tego, czy tamtego, a na siamto nie ma się ochoty. Nawet jeżeli znów jest chaotycznie i brak światła. NAPRAWDĘ DOBRZE JEST ŻYĆ. (!)

Dobrze jest uświadomić sobie, co dobrego. Nawet, jeżeli się gmera w jego poszukiwaniu tylko dlatego, że człowiek spodziewa się, że wkrótce usłyszy to pytanie, no i będzie musiał coś na nie odpowiedzieć. A lepiej prawdę rzec, niż zmyślać.

Dobrze jest obijać się o ludzi mimo wszystko. W ogóle większość rzeczy robi się pomimo i myślę, że to ma sens.

Pomimo sesji, poczytam sobie jeszcze...

środa, 8 czerwca 2011

że Pan Bóg kocha świrów

Z facebooka wzięte:

Magdalena S.: Tak... myślę, że Pan Bóg kocha świrów.

Maciej N.: Dlatego kocha i Ciebie i mnie!:)))

Że lubię to, to naprawdę mało powiedziane. Naprawdę mało... Bo chodzi o to, że nie musisz być, jak wszyscy inni. Sobą bądź.

:)

wtorek, 7 czerwca 2011

z każdym dniem jest bardzo duszno


Nie ma rzeczy oczywistych, bezwzględnie prześwietlonych, znanych na wylot w każdym milimetrze, takich, do których w każdym calu można zastosować przebiegły zwrot: "a nie mówiłem"? Nie masz tego, na co zasługujesz, nie zasługujesz na to, co masz. Stać cię na tysiąc głupich zachowań, które znasz, a mimo to, tysiąc pierwszy raz zachowujesz się, jak głupek, według wypróbowanego schematu. Spodziewasz się nagany, a zostajesz pogłaskany po głowie i myślisz, że jawna niesprawiedliwość. Nie czujesz się winny, a trzepną cię w łeb, słusznie-niesłusznie. Starasz się i nic z tego, nie starasz się i nagle w ręce wpada gwiazdka z nieba.

Niby się zmieniasz, a wciąż i wciąż jesteś ten sam, aż w końcu wątpisz w ewolucję, w samokształcenie, w - zarówno sokratejskie, jak i prometejskie - samowychowanie.

Przynależność społeczna staje się źródłem chaosu i zmęczenia, brak przynależności kusi tylko połowicznie.
Rozmowy próżne, albo przynajmniej męczące. Milczenie ciężkie jak ołów i szkodliwe, niczym kadm.

Nie ogarniesz się sam, choć jak się wyśpisz, to będziesz próbował.

Antyludzkość mija nieśmiało. Jeszcze trochę czasu i otrzeźwienia i wróci norma, czymkolwiek ona jest.

Lubię truskawki, choć nie mają pestek nadających się do plucia i manifestowania tym samym wolności własnej.

Ps - Ile razy trzeba się uderzyć w głowę, żeby zmądrzeć ? ?

poniedziałek, 6 czerwca 2011

rano będzie poniedziałek

Tak - praca zaliczeniowa. Tak - noc czerwcowa. Tak - ćmy wariatki rozbijają się o przestrzeń między lampą, ścianą i oknem. Tak - chyba stopy puchną przy ciąży, ale na pewno nie tylko wtedy. Tak - czarno na białym, nie pierwszy już raz, ukazuje mi się drzemiący gdzieś na spodzie mojego niecnego jestestwa duch antyspołeczny. Że kocham Was, ludzie, ale chwilowo trzymajcie się ode mnie z dala. A może raczej ja od Was. Nie permanentnie, nie od wszystkich, nie na wieki wieków, pewnie nawet nie na długo, ale jednak pozwólcie, że zostanę za swoim murkiem, drucikiem kolczastym, płotkiem z deseczek zbitych mniej lub bardziej starannie, i to dla Waszego dobra. No i dla mojego chyba egoizmu.

Są takie chwile, że 87,7% ludzkości drażni mnie. Nie biorę za to odpowiedzialności, gdy tak się po prostu dzieje, nie do końca z woli, czy wbrew. Nie do końca też wiadomo, skąd to zjawisko. Śmiem przypuszczać, że każdy człowiek tak czasem ma i że trzeba to przetrwać po prostu. Choćby w towarzystwie dennych prac zaliczeniowych, choć sympatyczniej byłoby z dobrą książką w ręku i muzyką w uszach.

Tak - czasem czuję się jak lud o twardym karku. Uparty niecnie i krnąbrnie. I nic na to nie poradzę i nauczona doświadczeniem patrzę na to z boku i myślę: nie poświęcaj temu zbyt dużej uwagi i poczekaj. Przejdzie. Czyż to pierwszy lub ostatni raz? I don't think so. Really.

Jest późno, lub wcześnie. W zależności. Myślenie na średnim poziomie. Kingdom of Heaven działa uspokajająco. Rano będzie poniedziałek.

Na koniec dodam, że:
-cieszę się, że żyję, że ruszam rękami, nogami, widzę, słyszę, jem, piję, śpię, jak to się działo dotąd. Że każdy dzień mogę zacząć od zwyczajnego umycia zębów. Że zwyczajnie chodzę po ulicach. Że czytam książki. Że otwieram okno, kiedy jest cholernie duszno. Że chodzę do kościoła, kiedy chcę. Że rozmawiam z ludźmi i że nie zawsze muszę z nimi rozmawiać. Że są rzeczy ode mnie niezależne, jak pogoda, czas, rytm dnia, tygodnia, miesiąca, roku. Że jest lato, ciepłe wieczory i noce. Że czasem znienacka pojawiają się ludzie, trochę jakby mimo woli i że pozwalają nie zdziczeć. Że czasem też można się od nich wyalienować, zamknąć gdzieś, jak w leśniczówce. Że się można powkurzać. Nawet z tego się cieszę. Codziennie jest milion możliwości, by stracić to, co się ma. Kolejny dzień nie przyniósł tej straty. Znaczy - jest dobrze. Znaczy - dziękuję. Dziękuję nawet, jeżeli się wkurzam, łażę rozdrażniona i nie mam ochoty na dialogi i polemiki.

Dziękuję Tobie.

piątek, 3 czerwca 2011

najlepszy


Już jest, już się zaczyna. Coś, co kocham absolutnie, całym sobą. Najlepsza na świecie pora roku. Najlepszy miesiąc. Miasto latem też jest lepsze, niż w dni od mrozu pękające. Jednak nigdy w życiu żaden wieczór nie będzie tu taki, jak choćby jeden zza 30 kilometrów na zachód stąd. Zeszłoroczna sesja była w porządku, choć pewnie marudziłam, że nauki za dużo. Nieprzespane noce, przysypianie w dzień. Praca w zawieszeniu. A mimo to powietrze dobre. Spało się krótko, pod oknem otwartym najszerzej, jak tylko można. O drugiej w nocy piał kogut, chwilę później było już widno. Po południu siadało się na parapecie i machało nogami za oknem. Po zmroku patrzyło na świetliki. W długie i ciepłe wieczory słychać wszystkie dźwięki z południa. Całą dziwaczną harmonię samochodowych silników, kół. Gwizdanie i szumy.

I nawet modlitwy ludzi - w każdym miejscu na ziemi wznoszą się inaczej...

Dodatkowo w czerwcu uwielbiam patrzeć na burze. Nie z ulicy, rzecz jasna, a z perspektywy zaokiennej. Na błyski wertykalnie przecinające przestrzeń. Na moment, w którym pęka niebo, niczym słabe szkło. Cudowny widok. Rysa z góry na dół - ostra, mocna, wyraźna. Można poczuć ciary na plecach i patrzeć dalej. W burzach nie lubię tylko tego, że człowiekowi może stać się krzywda. Tylko tego. Reszta jest przerażająco-zachwycająca.

Czerwiec, czereśnie, truskawki, egzaminy, ale co tam i znowu chęć ucieczki samniewieszdokąd. A chciałbyś.

Dobry jest świat latem.

czwartek, 2 czerwca 2011

każdy człowiek jest wyjątkowy - każdy denerwuje mnie w inny sposób



Nie jestem lekarzem i nie zanosi się na to. Co do owej kasty społecznej mam swoje własne zdanie, a mianowicie, że jak wszędzie wśród ludzi - są lekarze świetni i niekoniecznie. Kompetencji medycznej, jako totalny laik, nigdy nie ocenię - to jasne. Natomiast zachowanie tychże wywiera konkretne wrażenie. I tu też jest różnie. Lubię kiedy rozmawia się z pacjentem, jak z człowiekiem. I wcale nie trzeba być mdląco słodkim. Wystarczy trochę kultury. Jasne - lekarz też człowiek - ma prawo mieć zły dzień, ma prawo być poirytowanym, zmęczonym itd. Niemniej ja też mam takie prawo, a wtedy nic dobrego z tego nie wychodzi. Naprawdę dużo daje normalna rozmowa z człowiekiem - krótko, zwięźle, na temat, ale kulturalnie. A ja mam wrażenie, że bywają ludzie po prostu bezczelni i niestety - tak, jak przemoc rodzi przemoc, tak z bezczelnością jest podobnie. Wciąż się zastanawiam, czy to ze mną jest coś nie tak? Przewrażliwienie sezonowe, czy co? Jeżeli tak, to przepraszam, zwracam honor.

Żeby nie było, że marudzę na cały świat, jak to mi źle i niedobrze. Nie. (Ja się akurat dobrze mam). Jak wspomniałam - są także lekarze cudowni po prostu, od których wychodząc chętnie podziękujesz i powiesz do widzenia, zamiast trzaskać drzwiami. I cała ta różnorodność w ramach NFZu, niekoniecznie w prywatnych gabinetach. I wcale nie wymagam nie wiadomo czego - głaskania po główce, częstowania cukierkami, słownej słodyczy - NIE. Niech tylko rozmawiają, jak z człowiekiem i robią swoje. Są tacy. I to jest fajne.

Inna rzecz, że system opieki zdrowotnej w tym kraju wcale lekarzowi roboty nie ułatwia - takie odnoszę wrażenie, kiedy patrzę na to z boku. Pacjentowi z resztą też nie. Ale po co więcej narzekać. Fakt ten jednakże tłumaczyłby frustrację naszej służby medycznej, bo podejrzewam, że ludzie ci mają wystarczająco dużo absurdów i kłopotliwych formalności pod ręką, by czuć się zmęczonymi, czy rozdrażnionymi. Do tego dochodzi konfrontacja z pacjentem, który - jak to człowiek - też potrafi zaleźć za skórę.

Wniosek jest chyba taki, że wszędzie tam, gdzie człowiek spotyka się z człowiekiem i rodzi się między nimi jakaś relacja (choćby służbowa), nie ma lekko. Zaznaczyć chciałam także, że doceniam pracę tych, którzy chcą innym pomagać, bo z różnych przyczyn nie jest to łatwe. Ludzie są w ogóle trudni. (Tu odwołam się do sentencji, z której ostatnio korzysta Irenka N., a która to fraza zachwyciła mnie dogłębnie - parafrazując brzmiało to mniej więcej tak: każdy człowiek jest wyjątkowy - każdy denerwuje mnie w inny sposób).

I jeszcze jeden wniosek dni ostatnich: ludzie są bardzo sobie potrzebni. Tak nawzajem. Czasem zadziwia mnie, jak bardzo nie jesteśmy samowystarczalni, choć pewnie tak by się chciało. Ciągle jednak trzeba się o kogoś wesprzeć, żeby się nie wykoleić, żeby nabrać sił i być podporą dla innych na kolejnym odcinku, kiedy już mknie się stabilnie po prostej. Do następnego upadku... na głowę :P

Dobrego wszystkim !

PS - Dziękuję panu doktorowi z soru, panu okuliście, lekarzowi interniście, pani okulistce, Joannie i Eli C., Szczepanom, Joannie D., Panu rowerzyście, Pani ze sklepu, sanitariuszowi, Gosi Rz., Jarkowi, Zuzi, Hani, Jackowi i wszystkim, wszystkim, bo z moją amnezją na pewno o kimś zapomniałam.
A, i Panu Bogu, że tak dobrze się skończyło :)

środa, 1 czerwca 2011

powietrze staje się lżejsze


Ja przepraszam, że to powiem, ale powiem. Są takie dni, kiedy człowiekowi cisną się na język wszystkie podłe słówka na k, p, s i tak dalej. Bynajmniej nie chodzi o k jak krnąbrność, p jak podłość i s jak ... ? Wiadomo w czym rzecz. I przystopować tak trudno, chyba cały język trzeba byłoby sobie zgryźć, żeby przełknąć te wszystkie kpsy, nie wyrzucając ich na świat.

Środa nie jest wtorkiem, choć po wtorku następuje, co oznacza dokładnie tyle, że nosi w sobie jego ślady. Taki syndrom dnia następnego, niekoniecznie w kontekście alkoholowym. Bardzo niekoniecznie.

Lekarze są jak ludzie. A raczej są ludźmi chyba. Nie no jasne, że są. Czytaj: mogą cię wkurzać i ty także możesz ich wkurzać, a kiedy się tak powkurzacie razem to jest burza w powietrzu, która prędzej, czy później musi się rozładować. Inna rzecz, że czasem burza pojawia się ni stąd, ni zowąd i żadnego lekarza, czy innego homosapiensa do tego nie trzeba. Skrzy się po prostu ile wlezie bez przyczyny z grubsza.

Nic to, trzeba dopełnić wszystkich formalności i brać się za pisanie jakichś pierdołowatych i nudnych niczym tona flaków prac zaliczeniowych, choć wciąż się siebie pytam: po co?

Chyba dlatego, że coś robić trzeba. Do czasu, gdy nie zacznie się robić czegoś bardziej trafionego.
Bo tak całkiem poważnie: doceniam i szanuję pracę nauczycieli, bo jeżeli ktoś się do tego przykłada, to wcale nie jest to miód na ustach. Raczej rutyna, wymagająca ogromu cierpliwości i serca. Dlatego też potrzeba ludzi, którzy chcą dać coś z siebie innym w ten właśnie sposób. Bardzo potrzeba. Ale, wybaczcie państwo, z moimi kpsami, choleryctwem ponad normę i znudzeniem okołopedagogicznymi frazesami, nie będę to ja. Dla dobra wszystkich.

Dobrej środy, we wciąż jeszcze trwającym sezonie na czereśnie.