poniedziałek, 27 sierpnia 2012

little by little

Przybywa rzeczy do zrobienia. Przybywa z każdą myślą. Przybywa też i niepokoju i braku koncentracji. Ot, takie skutki uboczne składania życia do kupy. Trzeba kupić olejek z lawendy na uspokojenie i wrzosy, by cieszyły oko. Nadchodzi złota jesień, która niezmiennie kojarzy mi się z górami, pachnącym, ciepłym powietrzem i spokojnym renesansem własnym. Nie wiem, jak będzie tym razem i nie wiem, jak długo będzie dookoła złoto. Nie wiem, czy uda się zrealizować wszystkie małe i średnie zamierzenia. 
Każda sekunda służy umacnianiu zaufania i potwierdzaniu raz obranego kierunku.

Jem winogrona. Piję kakao. I wciąż jeszcze uciekam od miasta, by niedługo móc tam wrócić.    


I wciąż jeszcze żyję. Little by little.
I śnią mi się ci, którzy żyją już inaczej, "gdzieś indziej". Radośni jak zawsze. 

Cieszę się, że znowu jesień. Że lawenda i wrzos. I wiatr. I przyjaciele - niezastąpieni, niezawodni. 

Bogu niech będą dzięki. Także i za to, że tyle jeszcze do zrobienia.

niedziela, 26 sierpnia 2012

sobota, 25 sierpnia 2012

wiele sekund

Raz, dwa, trzy - poczucie obowiązku patrzy!

Wcale nie trzeba wielkich wyzwań i przedsięwzięć, aby było co robić. Sierpień radośnie i zdecydowanie zmierza do końca, a razem z nim zmierzam i ja. Dookoła sto jeden drobiazgów i prawie drobiazgów, które należy upchnąć w jak najkrótszym czasie i o których nie można zapomnieć. Trochę studiów, trochę bardzo zaległych spotkań, rozmów, porządków, wizyt u lekarza - taka, ot, proza życia. Proza z przerwami. Z przerwami na śluby znajomych, słuchanie muzyki, cieszenie się słońcem i oby jeszcze jakiś wyskok dokądś. Znów nadchodzi czas porządkowania, znów nieudolnie i ślamazarnie, ale jakby bardziej dostojnie i na serio.
W pewnym sensie chyba się starzeję... A może to się nazywa dojrzewanie? Czy nie za późno? Albo za wcześnie?

Tak czy owak przechodzimy z lata w jesień. Nieuchronnie. 


Jeżeli dożyję dajmy na to pięćdziesięciu lat, ciekawe, co będę wtedy myśleć, z czego się cieszyć, na co złościć i co w ogóle myśleć o sobie i o świecie. 


Na razie nie sięgnęłam jeszcze połówki wspomnianego półwiecza, ale to, co jest, póki co w zupełności mi wystarcza. 


Dużo rzeczy do zrobienia jeszcze. Wiele spraw do poukładania. Mnóstwo kaw do wypicia. Ogrom nauki i umiejętności do zdobycia. Tysiąc zagadek i nie zawsze do rozwiązania. 

I nieskończenie wiele sekund, z których każda jest sprawdzianem Twojego zaufania. 

Coś się właśnie rodzi, ale jeszcze nie wiem, co...



 


piątek, 24 sierpnia 2012

a najważniejsze lato

Lato to dobry czas. Aż chciałoby się zachomikować i słońce i ciepło na wszystkie szaro-bure dni, które nadejdą za parę-oby-miesięcy, a o których teraz prawie się nie myśli...

Światło jest ważne. Na wszystkich płaszczyznach - życiowej, fotograficznej, duchowej, muzycznej. Człowiekowi potrzebna jest JASNOŚĆ. No i jeszcze prostota. 

Paradoksalnie najprostsze założenia mogą się okazać najtrudniejsze do wcielenia w życie. Paradoksalnie na najtrudniejsze kwestie życia własnego rozwiązanie może być tak proste, że nigdy sam byś na nie nie wpadł. 

Trudno wziąć się do pracy, gdy człowiek jest wciąż czymś zmęczony. Gorzej, gdy masz okazję odpocząć, ale nie potrafisz, bo nie pozwala ci na to wewnętrzne spięcie przewlekłe. W takich sytuacjach łapie się chwile (dłuższe i krótsze) w miarę beztroskiej radości i zapomnienia i chowa do słoika z nadzieją, że będzie można sięgnąć po nie w razie potrzeby. Jak po kawę. 

Odpoczywanie na raty. Po trochu, bo nie da się raz, a porządnie, choć nigdy wcześniej nie miałeś z tym trudności... 

Życie jest czymś bardzo dobrym i bardzo wymagającym właściwej i przemyślanej eksploatacji. Każdy "zużywa" je na swój sposób, dzięki czemu od drugiego, trzeciego, czwartego człowieka można się czegoś nauczyć. Podpatrzeć i zapamiętać. 

A najważniejsze, to iść do przodu. W oderwaniu od rzeczywistości i w zaangażowaniu w rzeczywistość równocześnie.   



czwartek, 23 sierpnia 2012

bez puenty, ale nie bez sensu

Sierpień. 

Tak bardzo trzeba się czasem prze-mieścić. Dlaczego nie do Gdańska? 


A więc jadę tam, gdzie nie ma mnie na co dzień. Teraz to ja jestem turystą - człowiekiem, na którym zarabia ludność autochtoniczna i który - być może - przynosi lokalnym nie tylko zysk, ale i zmęczenie. (Wszak osobiście opuszczam Kraków na czas najbardziej turystyczny, nie mając siły na tłumy i hałas, jaki im towarzyszy).

Autobus to miejsce odpoczynku kiedy jadę kilkadziesiąt kilometrów za miasto. Niecała godzina podróży na siedząco, dobrze znaną i zjeżdżoną milion razy trasą daje gwarancję szybkiego i głębokiego ululania. Jednak kiedy wsiadam w dalekobieżny, sen okazuje się zajmować zaledwie urywki podróży, a świadomość nie odpływa, a jedynie brodzi pod powierzchnią zamkniętych oczu. Równocześnie najbardziej o swym towarzystwie przypominają kości pośladkowe i moja ulubiona i najbardziej wówczas boląca - ogonowa. Do dziś nie wiem, czy to zjawisko u każdego człowieka  tak samo normalne, czy po prostu trzeba było się nie ślizgać zimą po chodnikach... 

Gdańsk, Sopot, Gdynia, Gofry. 

Omijamy plaże zagęszczone, a więc ciasne, głośne i brudne, udając się w miejsca nieco bardziej odludne i puste. Bardzo miło jest, gdy rozglądając się dookoła widzisz piasek, piasek, piasek, piasek, człowieka, morze, morze, morze, morze, piasek i znów piasek. I jeszcze dwoje ludzi. Myślałam, że takich miejsc już nie ma. Bogu dzięki - wciąż jeszcze często się mylę. 


Zbytnie zagalopowanie i niezwracanie uwagi na otoczenie doprowadza nas do niewielkiego skupiska nudystów, z których jeden, jak mi się zdawało, spogląda na nas lekko dziwnie... ;) A może po prostu wszystkie przypadkowe spotkania spojrzeń nieco odstają od wyobrażeń na temat patrzenia?...

 


wtorek, 14 sierpnia 2012

kolor, smak, zimno i sen wariata

Poranki są już zimne. Szczególnie poranki, poranki. Mam na sobie dwie piżamy i szlafrok, w sobie zaś chęć pójścia do drugiego pokoju po szalik. Z gorącą herbatą i kawą jeszcze chwilę pozwlekam. 

Co to jest sen wariata? To chyba takie spanie - niespanie, kiedy kładziesz się z zamiarem "na chwilę", wiedząc, że będzie to jednak kilka godzin rozrytych w poprzek serią budzików. To mieszanie się rzeczywistości z nierzeczywistością podczas tych kilku godzin przespanych przy pełnym i częściowym świetle. To każde przebudzenie, któremu towarzyszy myśl: "tak, tak, już wstaję, bo muszę zrobić to i to i to i to, tylko jeszcze chwilkę, jeszcze godzinka, albo pół". To odpoczywanie bez realnego odpoczynku. 

Jednak choć zimno jest i od jakiegoś czasu wcześnie, dzień zaczął się raczej dobrze i bardzo zależy mi na tym, by nie był gorszy w każdym następnym momencie. 

Od kilku(nastu?) dni jesień wisi w powietrzu. To jest już naprawdę widoczne i wyczuwalne - powietrze ma inny kolor i smak.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

piątka.


Panie Boże!

Chciałabym  kiedyś móc przybić Ci piątkę, choć wiem, że strasznie nie jestem godzien.


                                       fot. by Mysza.

niedziela, 12 sierpnia 2012

od muzyki po kakao

Muzyka wyłączona, ale i tak lata po głowie. Melodie odbijają się silnym echem bardzo długo po ostatnim ich odsłuchaniu. Szczególnie te, nad którymi człowiek pastwi się wielokrotnie i które polubił bardzo szczerze, gdyż poprawiają mu humor i sposób postrzegania rzeczywistości.

Jestem na tyle daleko od miasta, by móc swobodnie oglądać spadające gwiazdy sierpniowe, ale co z tego, kiedy niebo zaniosło się chmurami - jasne pozostały tylko jego wąskie paski - niebo jest jak wycinanka z mniej i bardziej szarego papieru, na którym jedyne, co się błyszczy, to samoloty zmierzające na nie tak odległe przecież lotnisko. 

Szukam słowa. Słowa - jednego, konkretnego przymiotnika, który określałby to, co stało się białe. Ale nie wybielony i nie pobielony, bo poszukiwany przeze mnie epitet musi pasować do określenia nim człowieka. Człowieka, który właśnie STAŁ SIĘ BIAŁY. Nie jest to takie proste, jak by się zdawać mogło, gdyż zbielały np brzmi dość niezręcznie i aż chrupie w gardle, gdy się to wymawia: zbieleli ludzie. Nie: co zrobili - zbieleli,  ale jacy - zbieleli. Chropowate, kanciaste i do kitu, szczególnie gdy powtarza się milion razy na stronę. Gdyby ktoś chciał mi pomóc i jest bardziej twórczy, niż ja na chwilę obecną, to zapraszam do zabawy. Czas konkursu - im szybciej tym lepiej. Nagroda - wspólna kawa? A na pewno moje zadowolenie i wdzięczność. ;)

Autospostrzeżenie tysiąc pięćset osiemdziesiąte siódme (autospostrzeżenia są jak "Moda na sukces" - nigdy się nie kończą): jesteś człowiekiem niecierpliwym. 
A przecież tak lubię układać puzzle! Czy to możliwe? Czy choleryk, który w ciągu tygodnia ma ochotę siedem razy podrzeć to przysłowiowe wszystko na strzępy może z zamiłowaniem układać puzzle? Przecież to sobie przeczy. Puzzle to składanie do kupy, a ty chcesz drzeć... 

Nie, no chyba przesadzam. Drzeć, to nie. Ale wyrzucić z impetem do góry. Póki co jednak się wstrzymuję. ;)

"My - Polacy mamy opinię romantyków".

I może stąd siedzą w nas różne dziwne obrazy. Na przykład taki, że najlepszą chwilą spokojnego i skupionego dystansu będzie wypalenie papierosa. Strzepnięcie jego ulotności na chodnik, wypuszczenie na wolność nikotynowego dymu i towarzysząca temu chwila wyluzowanej zadumy. No, tylko szkoda, że to w ogóle nie działa i tylko człowiekowi śmierdzą dłonie, włosy i ubrania.  Fe do sześcianu!

Muzyka uspokaja burzliwe nastroje i na dodatek nie szkodzi. Wygrywa. Wygrywa z papierosami. Ale nie wiem, na jak długo wystarcza i czego jeszcze ze środków ogólnie dostępnych można użyć? (Jacuzzi i masażysty nie mam. Pierwsze zastępuje mi prysznic;) ).

Ogólnie jest całkiem przyzwoicie. Piję kakao. 



sobota, 11 sierpnia 2012

śmiechu ile wlezie

Chcę się cieszyć ile wlezie! 

Dziś radością moją jest fakt posiadania sprawnych uszu i oczu - odpowiednie zestawienie dźwięków i obrazów łagodzi perfidne nastroje. 

Szaleńczo lubię te momenty, w których życie niesie ze sobą śmiech. Szaleńczo lubię konwencję, według której śmiejemy się z siebie nawzajem - wśród przyjaciół, w rodzinie. Życie bez śmiechu jest śmiertelnie poważne. Zbyt śmiertelnie. Osobiście wolę umrzeć ze śmiechu. Serio, serio. ;)

Jeżeli coś naprawdę lubię robić, to rozśmieszać ludzi i być przezeń rozśmieszaną. I ten moment, w którym nie można się opamiętać i śmiejesz się w kółko, a kiedy już trans ustępuje, czujesz się zdrowszy i lżejszy.


Kiedy wszystkie Twoje poczucia Cię zawiodą, pamiętaj, że masz jeszcze poczucie humoru! :)


piątek, 10 sierpnia 2012

muzyczna akupunktura i późno już

Bo to jest tak: kiedy masz robotę, w której niezbędnym partnerem jest nie tylko komputer, ale i internet, to taka robota ulega podziurkowaniu przez czterdzieści osiem wejść na nie najistotniejsze w danym momencie  strony internetowe, albo przynajmniej na jedną. I tak oto odświeżyłam się muzyczno-artystycznie, a tłumaczenie leży w polu. No, może czołga się po nim. Moja polszczyzna ulega w tym okopie totalnemu oszołomieniu i tak np zamiast słowa "szpital" w myślach zjawia się "szpitalnia"... Życiowo za to odżywam, między innymi dzięki muzycznej akupunkturze, choć gdybym miała określić ją wyłącznym powodem tego, że z dnia na dzień przestaje mi się nie chcieć rozmawiać,  musiałabym tutaj nałgać. Właściwie wszystko odbywa się ogromnie przyziemnie, nie do zniesienia zwyczajnie, bez odlotów i zachwytów, kiedy próbujesz znów stanąć na swoje baczność, które wygląda jak spocznij innych.

Trzeba stanowczo oddzielać pracę od odpoczynku, tak, by wiadomo było, co jest kiedy. Bywa, że ani nie pracujesz, ani nie odpoczywasz i tak naprawdę to wtedy masz najbardziej na świecie dość, choć stan taki może być zarówno skutkiem, jak i przyczyną samopoczucia na skraju.

Coś człowieka pcha do przodu. Może nie coś, a Ktoś raczej. Nie umiem ostatnio zebrać myśli do przysłowiowej kupy, choć przeganiają się nawzajem jak banda dzieciaków po podwórku. Przychodzi moment, kiedy nie masz czasu myśleć. W pewnym sensie, rzecz jasna. Gdyby tak dało się na chwilę powyłączać kilka równolegle płynących procesów myślowych, by móc swobodnie oddać się jednemu. 

Od jakiegoś czasu nie umiem naprawdę odpocząć, żeby móc naprawdę wziąć się do roboty. Chyba tak się sprawy mają. 

PS - A głowa może pobolewać z niewyspania.

 


I tak strasznie późno już.

czwartek, 9 sierpnia 2012

małe powroty w Italię

 Italia jest zbyt głośna, świetnie oświetlona i obfituje w bardzo dobrą kawę.


Kto poleci ze mną do Rzymu? Pytam całkiem serio. Całkiem, całkiem.



środa, 8 sierpnia 2012

szkoda słów



                                                               bla
                                                          bla bla bla
                                                     bla bla bla bla bla 
                                                bla bla bla bla bla bla bla
                                           bla bla bla bla bla bla bla bla bla
                                                bla bla bla bla bla bla bla
                                                     bla bla bla bla bla
                                                           bla bla bla
                                                                bla

















czwartek, 2 sierpnia 2012

podświaty

Siatkówka to mój równoległy podświat. Książka z wojennymi wspomnieniami przed paroma dniami zamknęła się na ostatniej stronie, więc jeden podświat został wyeliminowany w sposób naturalny. Została siatka i Chłopaki, którym życzę kolejnego sukcesu z najwyższej półki. Zasługują. Patrzę na rozgrywki z mnóstwem życzliwości, z szacunkiem i szczerutką sympatią. Tak, tak - mam też swojego ulubieńca. Z czasem będzie ich pewnie jeszcze kilku, choć tak naprawdę to bardzo lubię cały nasz polski team.

I nawet kiedy oglądasz sobie mecz siatkówki w tv, możesz się czegoś nauczyć. Na przykład, że nic nie jest przesądzone. Że od Ciebie zależy, czy grasz dalej, czy zakładasz przegraną. Że raz jest 3:1, innym razem całkiem odwrotnie. Że każda piłka jest ważna i każdy punkt się liczy. 

A także, że dystans do porażek jest potrzebny, by sięgnąć po sukces. Całkowicie gubi zaś przerośnięte mniemanie o własnej wielkości. Nie mam tu na myśli Siatkarzy, bo z tego, co obserwuję, to skromne Chłopaki. Wkurzają mnie (i nie tylko mnie z resztą) wypowiedzi dziennikarzy i innych pseudo geniuszów na temat "bycia faworytem" i tak dalej.

Ale dziennikarstwo schodzące na psy to refleksja na inny dzień. 

Może jednak zamiast się spodziewać, gdybać, pieprzyć głupoty i dziwić, jakby naprawdę było czemu (life is life i wszystko się zdarzyć może), lepiej by było, jakby każdy zajął się tym, na co naprawdę ma wpływ i co od niego zależy. Choćby podniesieniem własnych kwalifikacji, by zawodowo ciążyć w stronę profesjonalizmu...

Nie lubię takiego dziennikarstwa, co udaje, że zna się na wszystkim. Nie lubię głupich pytań, które padają w mediach coraz częściej, nie lubię pieprzenia od rzeczy. Wiem, że środki masowego przekazu nie znoszą ciszy, bo cisza się nie sprzedaje, ale po co robić z siebie głupka pozbawioną sensu paplaniną, kiedy mądrzej jest zamilknąć?






środa, 1 sierpnia 2012

wistość rzeczy

Rzeczywistość to bałagan. Rzeczywistość to szafa z toną niepotrzebnych rzeczy w środku. To myślenie o zaraz, które jest na wyciągnięcie ręki, a może i dalej. To ludzie - na odległość maili i telefonów, ze wspólną herbatą rzadziej, lub częściej, ale nie dziś. To lipiec, a właściwie już sierpień. To znów oczywiste i udawane zaskoczenie: jak ten czas mknie! To kolejna rocznica Powstania, kolejna przeczytana książka. To śliwki na drzewie, które lada chwila spadną. To góra zabawek, z którą sam nie wiesz, ile masz jeszcze wspólnego. To męcząca suchość w oczach. To także soczysty arbuz, sucharki, nalewka i śledzenie rozgrywek siatkówki. To kilka do znudzenia odgrzewanych marzeń, garść napoczętych myśli. To zawieszenie - jakby ci ktoś zatrzymał huśtawkę w powietrzu, w nadziei, że zdecydujesz się z niej zeskoczyć. To wszystko, co rzeczywistością wcale nie jest, ale sprytnie i z  uporem maniaka wciąż się za nią podaje. To nie tylko to, co widzisz, ale też wszystko to, czego nie zauważasz, a czego może jest znacznie więcej, niż rzeczy i zjawisk dostrzeganych. To ja, ty, ja, oni, ja, Ktoś Jeszcze i znowu ja. To dziś, które właśnie staje się wczoraj, w drodze do jutra.

  
Rzeczy - wiście!
Rzeczy spadły...