sobota, 31 grudnia 2011

2 Corinthians 9,15

                                                                                 2011.

                                                            styczeń:


luty:


marzec:


kwiecień:


maj:


czerwiec:


lipiec:


sierpień:


wrzesień:


październik:


listopad:


grudzień:


                                                    2 Corinthians 9,15:
                              Thanks be to God for His indescribable gift!

piątek, 30 grudnia 2011

przyzba


Czasem człowiek spocząłby sobie na przyzbie i zapalił fajkę, w geście manifestacji spokoju, który właśnie posiadł. Gdyby miał przyzbę. I fajkę. I zwyczaj jej palenia. Bo gdyby naprawdę miał spokój, nie siliłby się na żadne manifestacje. 

środa, 28 grudnia 2011

nadziwić się nie mogę

Chciałam kiedyś pozdrowić Sri Lankę. Pozwólcie, że zrobię to dziś: POZDRAWIAM SRI LANKĘ. Chętnie prześlę pozdrowienia także tym, którzy trafili do mojego bloga wpisując w wyszukiwarkę: pierwsze fortepiany na świeczke.  
Poważna sprawa...

Poważnie jednakże dziś nie będzie. No, może trochę. Od kilku dni mam dostęp do TV, co dostarcza mi nowych, nie zawsze pozytywnych wrażeń. Obejrzałam kilka reklam, jeden z nienazbytwysokichlotówalebywagorzej seriali, wysłuchałam informacji o tym, że cukrzycy w nadchodzącym roku wydadzą kilkakrotnie więcej pieniędzy w aptekach (od razu pojawiła się myśl, ile cukru wchłonął mój organizm w te święta) oraz obejrzałam około pogrzebowe uroczystości w Korei. I choć to nie moje blogowe hasło, to przyznać muszę, że nadziwić się nie mogę!...

I nic to. Siedzę i popijam sok z bananów, przegryzając pierwszym, nieświątecznym, normalnym obiadem. Jea!

W "Szczepana" byliśmy w kościele z moją ulubioną Dziewięciolatką. Popatrzeć na szopkę. Pamiętam, jak kiedyś mnie to cieszyło. Bociany na lusterkach i helikopter mknący po granatowym niebie do Pana Jezusa. I to, że można było pobawić się pachnącym mchem. I aniołek bujający głową, jeśli trafiło się pieniążkiem w drążek. I odkrycie, że aniołek ma głowę na drążku, nie na karku. Teraz też jest ładnie, ale już nieco inaczej - z prawdziwą wodą zamiast luster i bez helikoptera. Zostały wiatraki! No i Święta Rodzina, rzecz jasna. Całe to Bożonarodzeniowe przedstawienie ma to do siebie, że wielkość poszczególnych postaci zależy od ich rangi, nie od odległości od oczu widza, czy jakichkolwiek sugestii rzeczywistości. Zdarza się więc, że owca jest większa od pasterza, choć tu pewnie chodzi jeszcze o coś innego, niż status społeczny. Radosna sceneria cieszy oko, pachnie mchem, ale gdyby spojrzeć na to wszystko realistycznie - jest nieco zaburzona. 



I tak oto kochana Dziewięciolatka, spoglądając na szopkę, zauważa: 
- Dzieciątko większe od Maryi! To musiało Ją boleć... 




A ja znów - nadziwić się nie mogę...

poniedziałek, 26 grudnia 2011

między nami

Film. Obraz niezsynchronizowany z napisami. Dziesięć scen do przodu, zaległe podpisy. Tak się czasem czuję i może to nic złego. 

Nie jestem krasomówcą. Nie potrafię składać życzeń, z resztą wszystkie te wymyślne wierszyki są dla mnie mocno nienasycające. Słowa, słowa... A Słowo Ciałem się stało i zamieszkało między nami. I na to między zwrócił dziś słuszną uwagę ojciec Kłoczowski. Że: dbajmy o to, co między nami. 


Chcemy, żeby było, jak z obrazka. A nie jest. Albo chociaż jak dawniej, kiedy byliśmy dzieciakami zafascynowanymi PRLowską choinką. Już nie ten czas.

- Życzę Ci, żeby te Święta były takie, jak powinny być.
- Tylko jakie powinny być?
- No właśnie...

Potrafię pracować. Potrafię leniuchować. Potrafię spać, albo się uczyć. Nie umiem świętować. Świętowanie, to jest bycie z Kimś, dla Kogoś  i tylko po to, by być. I dlatego, że tylko po to, szukamy sobie zajęcia... Jem. Czytam. Nie wiem. Coraz bardziej nie wiem. Wątpię nawet w to, że to kwestia czasów. Obawiam się, że tak było zawsze, kiedy ludzie przestawali być dziećmi. Choć może... Może przeszkadza nam to, co mamy. Przesyt. Być może trzeba nic zupełnie nie mieć, by móc świętować. By otworzyć oczy. Być może.

Z roku na rok roszczenia względem tych Świąt są coraz mniejsze. Jakie będą, takie przyjmę, bo jak inaczej? Nie ma śniegu, to nie. Prezent taki, czy śmaki. Rozkojarzona Pasterka. Choćby we wszystkich ciastach były zakalce - mam wrażenie, że to bez znaczenia. Nie masz oczekiwań - cieszy Cię to, co masz. Tak jest prościej. 

Miało być jeszcze o tym, że adwentowe cosobotnie próby irytowały mnie w tym roku wyjątkowo. Znów myśl, że kiedyś było inaczej, kiedyś to była radość. Czy ze mną jest coś nie tak? Zrezygnować? Zawsze można, zawsze czas. Poczekam. I przyjdę na tę czwartą, z lepszym nastawieniem i zaangażowaniem. Chwyciło. Śpiewanie miłe, kolędy ładne, Pasterka radosna. A ja... nie umiem świętować. Ale co będzie, to przyjmę. Ostatecznie to tylko jedna z wielu rzeczy, których nie potrafię. Przestaję udawać, przestaję się spinać, wymuszać na sobie cuda. I jest lżej. 

I dalej wiem tyle, co nic. Prosty człowiek jestem, z wrodzoną umiejętnością do komplikowania sytuacji. Czas zmienić nawyki. Śmignąć nimi przez okno i wypić kawę w (s)pokoju. Z kawowarki.  

sobota, 17 grudnia 2011

taki czas


Taki jest czas. Czekania. I zastanawiania się, na Kogo/Co (biernik) się czeka. Czas myślenia o jutrze. Czas najzwyczajniejszy, najbardziej monotonny, dosyć intensywny, choć bez szaleństwa i nie do końca wiadomo, na czym ta intensywność polega. Może na tym, że dzień po dniu, jak z bicza strzelił. I jeszcze tydzień do. A potem tydzień po. A potem styczeń = taki mały kierat, ale to nic. Ogólnie jest dobrze, choć jakby nie dzieje się nic i dzieje się wszystko zarazem. Czas czekania. Czas tęsknienia. Chyba jakoś tak. Na ten czas: jeden z najlepszym wyrazów Pragnienia Czegoś Więcej. 

piątek, 9 grudnia 2011

kij z kijem z marchewką


Tak jest różnie - raz poprzecznie, raz podłużnie... 

Mnóstwo wrażeń. Że czas  z roku na rok wymyka się spod coraz bardziej niedołężnej kontroli. Że szybciej, więcej. "Święta, święta i po studiach"... Może się starzeję, jak całe to "nawkolysznie seredowyszcze"... Zaakceptowałam, choć wciąż za młoda jestem, by  stwierdzić, że "lubię to". A jak będę stara, to nie stwierdzę na pewno. Tak przypuszczam. 

Tłukę się ostatnio niebieskim transportem. Abso-nie-smerfnie. Nie chcę  narzekać, ale irytujące jest ciągłe spóźnianie się kolejnych egzemplarzy Solarisów i innych. Jak już taki dopełznie do przystanku, to napada go rzesza oczekujących z pór co najmniej kilku, w skutek czego na trzecim przystanku rozpływamy się wszyscy w śledziowej atmosferze. Tylko zalewy brak... 

I tak bardzo dużo starych ludzi! Zauważam ich więcej, niż dotąd. Taka okolica być może. Patrzę na nich, czasem słucham, a zdarza się, że i słowo zamienię. Polubiłam staruszków ostatnio. Naprawdę. Bo to, jaki jest człowiek, to nie kwestia wieku. Raczej kultury, charakteru, wychowania, doświadczeń i warunków życia szeroko rozumianych. Starzy ludzie mają "swój świat", którego, o ile miałabym już w niego wdeptywać, naprawdę się boję, ale który - gdy go obserwuję - jest na swój sposób uroczy. Nie - nie są urocze niedołężność, problemy ze zdrowiem i brak pieniędzy na leki. Ale - nie wiem, czy ktoś z Was to zauważył - oni uśmiechają się inaczej. Lubię patrzeć ludziom w oczy. Starym też. W takich oczach jest wszystko to, czego opisać się nie da. Trzeba tam po prostu zajrzeć. 

Po niedzieli jest sobota. Tak mija tydzień - krótki niczym dźwięk migawki. I tak łatwo zapomnieć i mechanizmem się stać. I bywa, że mechanizm się rozsypie. Na drobne. Gruchnie z impetem, jak to szkiełko zegarkowe dwa tygodnie temu. Może trzy. Szkiełko zebrać łatwo - zawsze można pożyczyć odkurzacz od sąsiadki. Mechanizm w rozsypce bywa nie tylko uwierający, ale i przykry i wcale nie taki prosty do pozbierania. Do czasu, gdy Ktoś znów nie przywróci ziemi pod nogami - tej, po której można biec bezkarnie. Ze śmiechem znów.

Doświadczam tego samego, co zawsze i tylu innych, nowych jakości. I chyba przestaję być osłem goniącym za marchewką, bo nie widzę marchewki, co daje mi wolność i możliwość skupienia się na swej oślej naturze. Marchewki omamiają. Kij z kijem z marchewką.  

sobota, 3 grudnia 2011

wszystkiego najlepszego



Jutro będzie lepszy dzień. Będzie lepszy dzień. Będzie dzień. Rozbłyśnie.

sobota, 26 listopada 2011

passing by


Sucho, bezśnieżnie, bezdeszczowo. Listopad bywa zaskakujący. Jest jak wiosna. Dosłownie. I takie wszystko nawpaky. Lubię mieć wiosnę jesienią, w przededniu zimy. Jest przestrzeń. Ulice obszerne. Poruszam się po nich, niczym w filmie. W okularach, żeby świadomie zachwycać się ogromem miejsca dookoła.

Dookoła.

Mnóstwo ludzi, powoli i choinek i Mikołajów i jakichś takich bijących po oczach straganowych gadżetów. I czasem się zdarza to, co dziś - że idę, jadę, patrzę, słucham i nic mnie to wszystko dookoła nie obchodzi. Tak bardzo nic, że aż fonia odkleja się od wizji. Jestem patrzeniem, widzem, ale nie częścią tego wszystkiego. Obserwuję. Klatka po klatce. Nieobecnie. Człowiek - jeden za drugim. Mijam. Passing by. Taśma przewija się sama, bez mojego udziału.

Takie dziwaczne poczucia oderwania, od czasu do czasu, nigdy nie wiadomo kiedy, bo nie dzwonią, by uprzedzić o swoim przybyciu. Że na co, po co, że dlaczego wszyscy robią to samo o tej samej porze, na zawołanie, gwizdek, komendę. Że po cholerę biegną w sobotę do galerii handlowej,  gonią, jak obłąkani. 
Tak, jestem egoistycznie niewspółodczuwająca i nic nie poradzę na to, że cenię sobie własny tryb, który nagiąć można tylko z uzasadnionych przyczyn. Póki co, będę sobie chodzić spać o 20stej i wstawać o 4tej, bo tak mi się podoba. 

Stoję obok i pukam się w głowę i śmieję na to wszystko, bo co można poza tym?

środa, 23 listopada 2011

nisenitnycja tudzież jerunda

Bez obrazków i trochę jakby na czas. Nisenitnycja* wszędzie, moi Państwo. I tak często trzeba sobie mówić: jerunda**! Ktoś stwierdził dziś, że mam "chody w Niebie". Może to i prawda, czasem chyba faktycznie. Czasem te "chody" są zupełnie inne od tego, co sobie w moim małym rozumie wyobrażę i czego w istocie pragnę, ale to już inna rzecz.

Odchodzę od kasy w sklepie, a za mną jakiś pan kupuje cebulę. Na wagę. Sztuk jeden. I cena: siedem groszy. A nie mówiłam, że nisenitnycja wszędzie?

Głowa. Mnie też czasem boli, co jest okazją do przypomnienia sobie, że ją mam. Dobrze jest wtedy pójść spać o 20stej. I wstać.... o 4tej. 

Odkrywam świat na nowo. Jak dziecko - czasem się przy tym rozbijając o coś. Spadając z drzewa. Na razie chyba jeszcze lecę. 

Dobrego Szanownemu Państwu! :)

*nisenitnycja = (ukr.) absurd.
**jerunda = (ros.) bzdura, głupstwo.

niedziela, 13 listopada 2011

dobre momenty - jak fotografie


"dobre momenty - jak fotografie": 


Poza powyższym Słońca Wespół Łapaniem i Pod Słońcem Przebywaniem, lubię miasto w dni świąteczne. Bo ulice puste, szerokie i spokojne. Można mknąć czerwonym rowerem, bez korko-stresów. Można patrzeć na balkonowe flagi, wdychać rześkie powietrze i czuć się Polakiem. 
Jesień zatacza koło. Od roku. Najokrąglejsze. Koła bywają zabawne. Byle nie karuzela. Na karuzelę nie mam siły, ani ochoty.

Słowa-klucze dnia dzisiejszego: talent, obrót, ryzyko.

Koło. Obrót. To może jeszcze Sfera Niebieska? ... A Kopernik to był stary piernik. Lubię pierniki. Jeść. I jak pachną. 

poniedziałek, 7 listopada 2011

w drugą stronę jest ciekawiej

Przejeżdżam pod drzewami. Ewentualnie przechodzę. Dzień w dzień. Z dołami i bez dołów - różnie. Ilekroć podniosę głowę do góry, zachwyca mnie, jakie jest to, co jest. Nie umiem podziwiać świata nieustannie, tylko w przebłyskach, może lekko natchnionych. I lubię te przebłyski, których słoneczną jesienią jest jakby więcej. 

LUDZIE. Tyle już o nich było, a wciąż jakby nie do końca wyczerpująco. Przechodzą, przychodzą, przemawiają ludzkim głosem. A ja? Wciąż i wciąż uczę się patrzeć i słuchać i nie być ślepym i głuchym. 

I dziękować się uczę. Można myśleć, że to głupie, takie dziękowanie, że dziecinne, albo naiwne. Może nawet ja też tak kiedyś myślałam, nie wiem, nie pamiętam, nie potwierdzam i nie wypieram się. Można uważać, że się nie umie dziękować i że nie ma za co. A jednak, kiedy się zacznie, kiedy się ruszy jeden mały klocek u podstawy wszelkich dziękczynień, lawinowo spada z nieba, lub w całkiem odwrotnym kierunku, cała ich reszta. Bo skoro można spadać z nieba, to kto powiedział, że nie można spadać i w drugą stronę? W drugą stronę jest ciekawiej. Zapewniam.

sobota, 5 listopada 2011

bumerangi


Gdzieś, w jakiejś odległej szufladzie, za siedmioma szafami, spoczywa mój własny, stylowy, pomarańczowy (a jakże!) bumerang. On jeden spoczywa, bo bumerangów jako takich - odnoszę nieustanne wrażenie - jest znacznie więcej. I gdyby je sklasyfikować, okazać by się mogło, że są bumerangi mądre i głupie i wszystkie wracają tak samo natrętnie - łupnięciem w czoło. Na przemian, lub naraz, zależy. I czasem postawić by się chciało przed tym czołem ścianę, by móc triumfalnie patrzeć, jak ten i ów bumerang się o nią rozbija. Ni hu hu, czyli lipa. Nie sposób. Więc odrzucam. Wysyłam je w kosmos, albo choć w krótką podróż, aby mieć chwilę spokoju. A potem znienacka to samo głupie uczucie, gdy znów dajesz się zaskoczyć (choć przecież wiedziałeś, że toto wróci!). I wraca. I niekoniecznie ku zgubie, ale wraca. Wracają. Myśli, konieczności, powinności, obowiązki, chaos i bezład, bezradność i takie tam, natrętnie jak drzemka, jak irytująca, hucząca, poranna ekspresja budzika - co siedem minut, w porywach do dwóch godzin. Odwlekanie. A przestrzeń pomiędzy zatkaj radością życia. Czy chodzi o spanie, czy też o rowerowanie najlepsze pod słońcem.

wtorek, 1 listopada 2011

list-opad


Tutaj jestem! W świecie zawirowań. Człowiek, nie liść spadający, by capnąć o ziemię. Żadnego capania, jak o mnie chodzi. Jak chodzi o liście - lubię patrzeć. I zapach ich też. Szukam sposobu. I nie ustąpię, dopóki czegoś nie wydłubię. Choćby skały się sypały, wszystkie liście obleciały, nie ustąpię. Nie chcę. Pomożesz? Proszę. 

PS - Taka ładna ta Twoja jesień! Aż macham nogami z zachwytu.

poniedziałek, 31 października 2011

krótki traktat filozoficzny o świni

Gdybym miała ma pokładzie żywą świnię, bez wątpienia nazwałabym ją magisterka. Powód tegoż jest nader błahy, a mianowicie sympatia względem wieloznaczności różnorakich zwrotów językowych. Uświadomiłam sobie, jak uroczo brzmiałoby wówczas stwierdzenie: magisterka leży i kwiczy. (Dla rozwiania mogących się pojawić wątpliwości: zdanie poprzedzające nawias nie ma nic wspólnego ze stanem obecnym. Nie może leżeć i kwiczeć coś, co nie śmiało jeszcze powstać - kolejna dwuznaczność, ukryta w słowie powstać(!). Chyba, że wyróżnimy kategorię o nazwie prakwik, czyli kwik przed powstaniem, w znaczeniu: przed początkiem).


Warto zauważyć, że bytowanie świni w ludzkim życiu jest bardziej powszechne, niż zdawać by się mogło. Nie ogranicza się bowiem do przestrzeni językowych, czy hodowlanych. Jak mawiają mędrcy i pseudomędrcy: Nawet Prosiaczek ze stumilowego lasu może się okazać zwykłą świnią. Od siebie dodam, że zdarza się (i to chyba nie tak rzadko, jak byśmy tego chcieli), że w człowieku siedzi taka wewnętrzna świnia i całkiem dobrze się ma. Wypasione, wredne zwierzę, którego najchętniej byśmy się wyparli, daje o sobie znać w różnych momentach,  niejednokrotnie z zaskoczenia.  Pseudomędrcy zwykli także mawiać, że: Lepiej mieć tasiemca, niż żadnego życia wewnętrznego, z czym bez wątpienia można polemizować. Czegokolwiek jednak nie myślałoby się o tasiemcu, wewnętrzna świnia nie sprawdza się w tym kontekście na pewno. Wieprza w sobie trzeba tępić. Konsekwentnie i stanowczo.

Na koniec dodam, że bardzo lubię kotlety.

niedziela, 30 października 2011

puzzle(d)


Tydzień w tydzień. Nie lubię robić posiedmiodniowych bilansów. Jednak nie ma ostatnio sposobności do zbierania myśli w całość. Szatkownica. I codziennie coś. I dużo człowiek spać musi. Nie wiem, czy każdy, ja coraz więcej chyba. Niemniej dobre jest życie. Puzzle z myśli jeszcze nie poskładane w jeden obrazek, ale od czasu do czasu coś się  wyłania. Jakiś fragment. Bo ja żyję fragmentami ostatnio. Jak na kilkusettysięcznej układance - najpierw fragment mostka, potem chmurki, potem cholera wie, czego, ale przecież się przyczepia, a na dalekim końcu całość. Zabawa trwa, dopóki szukam i sklejam. Na końcu jest tylko koniec, bo ile można siedzieć i patrzeć ?


Jesień. Takie tam tere-fere. No nie, że smutno,  ale że czas przypominania sobie. Ludzi na przykład. Że... byli. I że ci, którzy są - są ważni. Teraz.

Takie tam tere-fere. Cały czas dobrze niezmiennie. Czasem słabo. Jedno drugiemu nie przeczy. Takie życie. 
Nie Wiem, Kto, ale ktoś powiedział, że: "Jutrzejsze kosze na śmieci wyścielają dzisiejsze gazety", czy coś podobnego. I tak jest. Choć nie myślę o tym w kontekście Omnia Vanitas.  Tak jest po prostu. Wczoraj było ważne coś tam. Bo przecież wiem, że było. Na pewno, tak, tak. Ale dziś nie pamiętam, co to wczoraj było takie ważne. Może zwykły schabowy do usmażenia, może coś poważniejszego. Ja nie wiem, bo zapominam. Pamiętam tylko o kilku kluczowych sprawach. O ludziach. Więcej nie mogę utrwalić. Pamięć mam... kiepską. Albo zaśmieconą. Nie wiem, ale jeszcze nie czas na "odśwież".

poniedziałek, 24 października 2011

być samym czystym patrzeniem

Jest poranek/wieczór/noc. Jakaś, powiedzmy, jedna trzystasześćdziesiątapiąta roku. (Jeżeli uznać, że rok to ważna jednostka czasu). Czas. Mój, twój, jego, jej. Taki - o - nasz, trochę wspólny. Otchłań dobrego i złego. Pożytku i marnotrawstwa. Dziękuję, że go mam, choć wiem, że nie jest mój. Ja go tylko napełniam...


Czas jest jak worek - sporo można doń nawrzucać. Byle nie śmieci. Bo i kto chciałby, żeby został po nim podręczny zbiornik odpadków? Ogryzków, szczurów herbacianych, zatęchłych papierków i brudu w ogóle? ...


Właściwie to miałam tylko powiedzieć, że dobrze jest żyć. Że dziękuję - za czas i zarodek wdzięczności. A w załączniku takie moje małe pragnienie

Być samym czystym patrzeniem bez nazwy,
Bez oczekiwań, lęków i nadziei,
Na granicy, gdzie kończy się ja i nie-ja. 

Cz. Miłosz, TO JEDNO, (fragment).



Bo czasem tacy jesteśmy, Panie Boże - bezradni... 




wtorek, 18 października 2011

everything was the rhythm


Kiedy już zdaje ci się, że spokorniałeś i prawie ogarniasz, bądź czujny, byś z tą swoją zakichaną pseudopokorą i pseudomądrością nie plasną na twarz z przykrym jazgotem, który dzwoni w uszach jeszcze długo po zaistnieniu.


"Wszystko było rytmem"...

I to było dobre. Rytm, oddech, zegar, kalendarz, liście jesienią, kwiatki wiosną, upał latem. Regularność, porządek, ręcznik na wieszaku w łazience, kosz pod zlewem, książki na regale, spanie w nocy, praca w dzień, spotkania wieczorem i całą niedzielę. Albo się starzeję, albo regularność jest człowiekowi zwyczajnie potrzebna.

Zaburzyło się. Ja nie chcę tak. Nie znów i nie dłużej.

Szukanie, wracanie - tym żyjemy. Do Źródła, do Początku, do Domu, do Siebie, do Harmonii, do tego, kim miałem w istocie być. Kim jestem i dlaczego tak mało sobą w najlepszym tego słowa znaczeniu?...

I co na to wszystko Pan Bóg? Już chyba pytać nie mam odwagi. 

Bieda z nędzą tutaj pędzą. 

niedziela, 16 października 2011

czytaj łyżkę




Świat składa się z detali.



Czytaj łyżkę, zeżryj książkę, a następnie się wyśpij. I koniecznie nie myśl zanadto. Szczególnie nie o "tym wszystkim".

sobota, 15 października 2011

ontologia stosowana

Tak jest rano:


I jeszcze tylko pragnę dodać, że dziwnie dawno mnie tu nie było. W ogóle dawno mnie nie było. Ostatnio nie wiem, na ile jestem. Wiem, że bywam. Ontologia stosowana. Myślę, więc jestem... zmęczona. Grunt, że nie w niebycie, bo niebytu nie ma.

Gdybyś był, a nie bywał, raz na jakiś czas...

wtorek, 4 października 2011

bibliochwila

Wszystko ma swój czas. Wiadomo. Chaos też, niestety. Są momenty, kiedy ciężko znaleźć chwilę, by zapytać drugiego człowieka: co u ciebie? Nie mówiąc o herbacie.  Czas uczenia się zaskakująco trudnej sztuki życia at the moment. Tym, co dzieje się w obecnym ułamku sekundy i ani trochę dalej. 

Wczoraj na chwilę udało mi się zatrzymać czas. Więcej znacznie - cofnąć! I to było dobre wytchnienie. Dziękuję zatem E. i K. i ich "dobrej aurze". ;) Dobrze mieć do kogo przyjść. Człowiek potrzebuje przychodzić.

Jak złapię grunt w tym mule, to będzie lepiej. Z dnia na dzień. Jak jest teraz? Myślę, że nieźle i że wciąż i wciąż nieustannie za wszystko należy dziękować. 
Dziś za to, że nie wszystko ode mnie zależy. 

Zadanie na październik: powrót do sumiennej konsekwencji lub też konsekwentnej sumienności. 

Oby to prawie jak Amen

sobota, 1 października 2011

amen.


Dobry Panie, daj wytrwanie.

czwartek, 29 września 2011

a właśnie, że nie!

A czasem bywa i tak: 



Także z: Where The Wild Things Are.

A właśnie, że nie! Nie będzie źle. Co najwyżej trochę dziko.

środa, 28 września 2011

bo

Bo czasem jest tak:



From: Where The Wild Things Are

Chciałabym zobaczyć.

wtorek, 27 września 2011

jak u wszystkich

U mnie - jak u wszystkich - jesień. Zupełnie pozbawiona ideologii. Prosta i szczera. Jak Chapman.







Trzeba żyć. Najprościej, jak to możliwe. 

poniedziałek, 26 września 2011

banały

Powietrze z każdym dniem zmienia przejrzystość na coraz to mgliściejszą. Jeżeli jest w ciągu roku kalendarzowego czas tęsknot różnorakich, to zapewne jesienią, na pograniczu końca z początkiem. (Bo tak naprawdę rok zaczyna się po wakacjach, a nie pierwszego stycznia. Chyba, że sztywno trzymać się chcemy nieugiętych ustaleń).


Każdy tęskni trochę za czymś innym, a w dużej mierze za tym samym. Ludzie są tacy banalni! Choć prawda - nie do końca. Moim banałem jest chęć ponownego wzbicia się nad ziemię. Przestrzeń nad gruntem ma w sobie coś z wolności i nieskrępowania. Mieć własną awionetkę i zdolność poruszania się nią byłoby miło, ale kieszenie moje nie są tak zasobne. Spadochron jednak - czemu nie? Jeśli dożyć następnego sezonu - czemu nie? 


Jesień. Tak cieszy, jak i dobija zarazem. Może nie tylko ona z resztą. Taki czas końców i początków, choć nie wszystkie wyraźne i definitywne. Przychodzi  moment, kiedy już się wie, tak na pewno, że coś chce się zamknąć, a coś otworzyć. I nawet zaczyna się wiedzieć, co. A jednak nie każde zatrzaśnięcie udaje się za pierwszym razem, a jednak furtka  odbija się od ramek, w jakie kiedyś ją wciśnięto. I choler zaczyna brakować. I słowa zbyteczne. I w kółko trzaskasz i nic. Może trzeba delikatniej? Ja nie wiem. 


Może trzeba wyleźć tędy, którędy się wlazło i zamknąć z drugiej strony? 

Są tęsknoty, pragnienia, jakkolwiek to nazwać, o których ot tak się nie mówi. Fajne jest cenzurowanie siebie samego i odrobina prywatności. Czasem trzeba jednak przegadać pół nocy, i to nie do lustra.

Jeżeli bez czegoś nie mogę żyć, to bez muzyki na przykład. To jest kolejna moja przestrzeń nieskrępowania, wolności, prywatności, ładu i zaburzenia zarazem.