środa, 30 marca 2011

nie lupus, a człowiek, do cholery !


Ludzie są tacy, jacy są. Wkurzają, drażnią, działają na nerwy, pocieszają, rozweselają, podnoszą na duchu. Lubi się ich, albo nie. Lgnie, albo od nich ucieka.

W chwilach, kiedy nie mam ludziowstrętu, urzeka mnie fakt, że każdy jest odrębną, niezgłębioną indywidualnością. Że nierzadko człowiek nie jest taki, jak go widzą, piszą, malują. Że poznawać kogoś naprawdę to trochę jak włazić w gęsty las, gdzie właściwie nie wiesz, co zza którego drzewa wyskoczy.

Człowiek jest fascynujący. Pełen ładu i nieładu równocześnie. Sam by siebie takiego nie wymyślił...

Bogu dzięki, ludzie są ! I można dostać od nich smsa we właściwym momencie, można z nimi pokpić z głupoty, która panoszy się wszędzie, można przed nimi nie udawać, że jest się mądrzejszym, niż się naprawdę jest, można pójść z nimi na lody, zamiast na wykład, można do nich dzwonić, można im zawracać głowę, można pozwolić, by nam zawracali, można zjeść najprawdziwszego pod słońcem schabowszczaka i złożyć im życzenia z okazji urodzin. Jest tyle możliwości !!

Można im dać sobie pomóc i pomoc im dać.

Skoro kiwi kiwi kiwi, to niech i człowiek człowiekowi człowiekiem, nie lupusem...

Szacunek. To się każdemu należy i w chwilach specyficznego przerostu świadomości Istoty Rzeczy nad własnym ja, do własnego ja docierają tego rodzaju majaki. Że szanuj. Że to człowiek jest. Człowiek, do cholery! Nie ważne, co powoduje, że nie jest idealny.

Druga strona ludzkości:
Chrzań to, co myślą o Tobie jacyś tam inni. W przeciwnym razie nigdy nie będziesz sobą. Każdy ma prawo nie spełniać oczekiwań wszystkich dookoła. Co oczywiście nie jest równoznaczne z: olej całkiem to, co inni sądzą na temat tego, co robisz. Jeśli to mądrzy ludzie, to akurat krytyka się przydaje. Ale przenigdy nie daj po sobie jeździć. Krytyka konstruktywna nie polega na topieniu człowieka w bagienku wszystkich jego wad. Pamiętać jednak należy, że czasami krytyka konstruktywna zaboleć musi.

Uproszczone to wszystko i schematyczne. Ot, od jakiegoś czasu na wyrywki przyglądam się ludziom. Przeraża mnie to, że tyle biedy ludzkiej. Braku szczęścia. Braku pokoju. Frustracje. Uciekania. Cała ta powszedniość, której osobiście nie znoszę, bo powoli zaczynam rozumieć, że nie jest tym, do czego zostaliśmy stworzeni. Że szczęście nie jest po to, żeby człowieka męczyć jego brakiem...

Banały może. Może frazesy. Za mało tu miejsca i czasu, by tak to streścić w tych wąskich granicach.

wtorek, 29 marca 2011

the same circle

Tak człowiek spragnionym jest światła. Ciepła. (S)pokoju.

Ruszyła era zachwycających wschodów słońca. Gdyby nie kościół na Skałce, myślałoby się, że sawanna. Pięknie jest. Trochę brudu, porozbijanego po nocnych toastach szkła i biedy, która zawsze prezentuje się po zimie. Ale każda nędza kąpie się teraz od rana w słońcu. Takim naprawdę radosnym.

Nastroje, jak to one - rozbujane na huśtawce - szaleją od rana do wieczora, a czasem i dłużej, co przynosi na przemian lepsze i gorsze skutki. Nie zahamujesz. Nie powstrzymasz tego wariackiego mechanizmu. Kółka zębate - jedno w drugim i tak się kręci... Aż do dzikiej radości. Czasem do zwrotu. Jak to z karuzelami bywa...

Muzyka ukraińska przypomina czasy przełomowe. Momenty ani długie, ani krótkie, za to bardzo wyraźne - pomimo upływu czasu nie tracące smaku, barwy, zapachu. Tak się czasem nieprzewidzianie składa i człowiek się dziwi. Mija odpowiednia ilość dni, tygodni, miesięcy, lat i znów dziwi się człowiek, że w ogóle mogło stać się inaczej. Zdziwienie własnym zdziwieniem. I tak się kręci.

Ulice może nie wymiecione do końca, ale progi odśnieżone już całkiem. Znak, że trzeba przez nie znów przełazić. A bo to się chce? Nie, wcale... ALE ...

Sen. Dawniej się mogło nie spać. Teraz się nie może. Jedna nadszarpnięta noc i wszystko siada - humor, samopoczucie, namiastka pozytywnego myślenia wygrzebana Bóg raczy wiedzieć skąd, jak drogocenna pamiątka po prababci.

Jak każdej wiosny - pragnie się zmian. Jak każdego dnia - walczy się ze wszystkim, co najdenniejsze.

Oby nie w pojedynkę.

niedziela, 27 marca 2011

jak to tak ?




Stąd jestem i tego nie zmienię i zmieniać nie chcę.

Tu także wiosna przychodzi, nawet jeżeli ma pod górkę. Tu także Pan Bóg przychodzi, nawet jeżeli w świątyni nikt Go nie wita. Chyba, że ktoś nazwie świątynią strażacką remizę. . .


Lepszy dzień w przedsionkach Twoich, niż innych tysiące.


Być przedsionkiem. Mieć godność przedsionka. Przyjmować. Gościć. Wprowadzać dalej. Zamaszystym ruchem zapraszać do środka.


Przedsionki każdej świątyni dają przedsmak czegoś, co ukryte jest głębiej. Tajemnicy. Chłodne mury i zapach kadzidła. Albo wejdziesz dalej, albo się wycofasz. Nawet jeżeli, to jednak chcesz wracać. Bo niczym jest
innych tysiące...

Od pewnego czasu zwiększa się natężenie tego, co ważne. Może czas na selekcję, kolejne przewartościowanie, konkretny krok nie wiadomo dokąd ?


Pożar - smutno, Japonia - strasznie, koniec świata - niepojęcie, plus jeszcze kwestia tego, jak mało wiemy, a jak bardzo podkreślamy własną rację, swój monopol na Prawdę.

A ja znów zastanawiam się o co w tym wszystkim chodzi. Co to znaczy tutaj i teraz. Nie za rok, za dziesięć. Nie jutro.

I czy stoję we właściwym przedsionku i gdzie jest cała reszta i ile jest takich przedsionków, o których nie wiemy nic i tylko dlatego twierdzimy, że nie mają prawa bytu...

A Pan Bóg przychodzi do remizy strażackiej. Taki Jest Prosty. Dlaczego łatwiej jest Jemu się uniżyć, niż nam przyjąć Jego Godność ? Jak to tak ?


czwartek, 24 marca 2011

Kocham Sikorę - rozwinięcie tematu.


Bo obok boskiej świadomości życie jest drugim z wielkich darów. A dar trzeba umieć docenić. Można zwieść ciotkę: „o jaki piękny prezent, zawsze marzyłem o różowym sweterku w jelonki!” - ale Boga się nie da oszukać dziękczynnymi modlitwami. Bóg wie, kto się cieszy z prezentu a kto nie - bez żadnych słów i pozorów. Modlitwa bez radości to jakby po obiedzie powiedzieć teściowej: Nie smakowało mi ale dziękuję.

Władysław Sikora


No właśnie. O wdzięczności już coś niecoś było, w styczniu, czy też w lutym. Cytat powyższy wyrwany został z kontekstu i zaznaczam, że o ile "kocham Sikorę" (rzecz jasna jest to umiłowanie działalności kabaretowej tegoż pana oraz pewnych, przynależnych do jego własności intelektualnej, frazesów), o tyle NIE ZAWSZE SIĘ Z NIM ZGADZAM. Czasem częściowo, a czasem wcale. Tu spodobał mi się na przykład sweter w jelonki oraz Nie smakowało mi, ale dziękuję.


PAN BÓG NIE JEST TEŚCIOWĄ

I to chyba zaznaczyć należy. O ile dziękowanie tejże osobistości, którą jest rodzicielka współmałżonka, może (choć wcale nie musi!) rodzić przykre skojarzenia z poczuciem uwierającej konieczności, o tyle w wypadku Pana Boga, wszelkie "uwierające konieczności" porzucić należy. Niczego nie musisz. Poza tym jestem pewna, że teściowa tego rodzaju szczere dziękczynienie przyjęłaby jako obrazę majestatu, czego Pan Bóg nie zrobi, choć majestat Jego nieporównywalnie większym jest. On w ogóle jest nieludzki, bo się nie obraża. I nie trzaska drzwiami, ani nie zamyka się w miesiącu złowrogiego milczenia za Twoją szczerość. Rozumie. Frustracje też.


NIEZMIENNY

Teściowe bywają różne. Jak kto trafi. Pan Bóg wciąż ten sam. Znaczy to tyle, że wciąż kocha tak samo, ni mniej, ni więcej. W dodatku każdego. Bo każdy jest Jego dzieckiem, a nie niepożądanym zięciem, czy synową. Jeżeli zaprasza Cię na obiad, to z miłością, więc nie trzeba się spinać, jak u teściowej. Nie będzie przykrych uwag, docinków, sarkastycznych komentarzy. To trochę jakby nie w Jego stylu. Jeżeli zaprasza, to zawsze czeka. Nie jest zdolny do czekania pt "a może jednak nie przyjdzie i święty spokój". On już święty spokój ma. Myślę, że nikt nie potrafi czekać tak wytrwale i tak troskliwie. Tak właśnie myślę. Jeżeli coś daje, to to, co najlepsze. Może mi się nie podobać to, czy tamto, mogą mnie pewne rzeczy nie cieszyć. Nie wszystko układa się tak, jak by się chciało (za co też nie zawsze należy spychać odpowiedzialność na Stwórcę, bo niejednokrotnie przyczyna leży zupełnie w innym miejscu). Jednak to, co On daje, daje dlatego, że jest najlepsze. Najwyższej jakości. Bóg nie wciśnie Ci bubla. Życie nie jest bublem, nawet, jeśli Ci się nie podoba, nie smakuje. To jest dar. Bardzo ciekawy dar. Doceń to, że żyjesz i zastanów się, co możesz z tym "fantem" :) zrobić.


PODOBIEŃSTWA

Teściowa, jaka by nie była, jednak wkłada trud w przygotowanie obiadu. I chyba za to przynajmniej należy się jej owo dziękuję. Pan Bóg wkłada o wiele więcej trudu w to, by móc ugościć człowieka u Siebie. Zaczął bardzo dawno i to Ofiarą Maksymalną. Czy nie należy Mu za to dziękować?



wtorek, 22 marca 2011

atakietam

Frutututu, srutututu,
wiosna ludziom sterczy z butów !

(Dobrze, że nie słoma).

Ironia i cynizm wyostrzają się jak słońca blask. Gdyby mnie żmija ugryzła, to by zdechła. A potem pewnie zrobiłoby mi się jej żal. Taki człowiek jest dwubiegunowy. Cząsteczka polarna.

Chodzę ciągle, wieczorami, pomiędzy fortepianem, a klarnetem, czy fagotem może. Miło jest słyszeć muzykę zewsząd.

Tak sobie podmiot czasem myśli, gdzieś pod tą skorupką jadu i cynizmu, jak bardzo ludzie są sobie potrzebni. Jak bardzo! I że być i nie zrobić nic dla nikogo to jednak kiepsko jest.

Chciałoby się podmiotowi przeczytać Talmud.

Nie biegam, nie zabijam, nie cudzołożę i nie kradnę. Może wstanę na rolki.

niedziela, 20 marca 2011

And wake up where the clouds are far

(...)
Nie mogę. Zrozum. Jestem mały
urzędnik w wielkim biurze świata,
a Ty byś chciał, żebym ja latał
i wiarą mą przenosił skały.
(...)

K.I.Gałczyński, Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich.

Bezrad. Bezchęć. Bezsił. Wesołego jakby za mało i łóżko już gniecie, że wleźć się chce pod, jak w grze w chowanego. Bo znaleźć się sił nie ma i szukać też. I dajcie spokój.

Wywołać z lasu inny czas,
Bo dobrze tam, gdzie nie ma nas...

Mówią : wiosna jest po zimie
A gdy zima mi nie minie ?


sobota, 19 marca 2011

nie umiem mówić o końcu świata


Egzystencja zamknięta między poniedziałkiem, a niedzielą, albo na odwrót. Kolejność dni mało zaskakująca, bo od lat taka sama. Poranki, południa, noce. Szkoła, uczelnia, praca. A gdyby tak wszystko to nagle miało się skończyć? Ciary człowiekowi przebiegają po plecach, gdy do rozumu dotrze impuls niosący tę prawdę, że to nie jest ostateczność. Że nie wszystko poznane, zbadane, przewidywalne.

Nie umiem mówić o końcu świata. Nie umiem, bo nic o nim nie wiem, poza tym jedynie, że kiedyś nastąpi. Tak to czasem jest, że siada się przy herbacie, kanapkach z pastą jajeczną i ciastkach z galaretką i zaczyna rozmawiać. Bóg, wieczność, życie po życiu - nie taka to mitologia, jak się niektórym wydaje. I dokonuje się przewartościowywanie. Przekładanie poszczególnych kawałków swojej rzeczywistości na wyższe i niższe półki. Dzielenie na mało i bardzo istotne. Bo gdybyś tak, Panie Boże, zechciał mi teraz spojrzeć w oczy, to co byś w nich zobaczył? Gdybyś zechciał wywrócić dnem do góry wszystkie kieszenie, to czy aby na pewno byłoby mi to na rękę? Bo mogłoby wypaść zeń coś niewłaściwego. Wszystkie te kurze latami zbierane...

Bo niektórym się wydaje, że Bóg jest tak samo godzien uwagi, jak Zeus. I wszystko to bajki. A ja mówię: nie. Ani bajki, ani mitologia. BO ON JEST. I już.

Długo.


Dopóki dzieci różowe się rodzą,

Nikt nie wierzy, że staje się już .

piątek, 18 marca 2011

każdy ma swoją czarną dupę


Ludzie różni są - powiązani między sobą mniej lub bardziej. Jednakże bez względu na poziom łączności, od każdego (no, prawie), można usłyszeć hasło na całe życie. Sentencyjkę do jakiejś mądrej książeczki z frazesami, do myśli nieuczesanych, aforyzmów i tak dalej. I tak mi się przypomniało ostatnio, a może po prostu wciąż we mnie tkwi, że - cytat za A.D. - Każdy ma swoją czarną/ciemną dupę. Najważniejsze, by się w niej nie zamknąć. Tak. Zaiste tak jest. Myślę też, że często wyobrażenie owej dupy bardziej czarne jest od niej samej.

Dobrze jest spotykać ludzi. I już.

wtorek, 15 marca 2011

nie dzieje się nic


Znów jakby zimniej. I pociągi z zimna w zimno przetaczają się z piskiem. Kamienice mrugają przeszklonymi, zabrudzonymi zimą oczyma. Tyle po niej, choć mawiają, że wróci.

I myśli się resztkami sił, ale jednak. Znaczy, że jest się sapiens, pomimo, że homo może zdziczało.

W suterenach muzyczni robią pranie i inne dobre rzeczy. Grają. Na wszystkim. A wiosna bardziej ich niesie, jakoś tak z wiatrem. I może moim ulubieńcem jest nadal saksofon, ale i trąbką nie wzgardzę. Podsłuchuję i podglądam. Tak się robi, gdy u się nie bardzo ciekawie.

Kalendarz zapełnia się kawami i kakaem. Jest nadzieja.

niedziela, 13 marca 2011

lekko




I zostawia się coś przypięte jak rower... Byleby samemu nie dać się przypiąć.

Dni mroczności, posępność oby za plecami już. Jakoś trzeba nam dać się nagiąć wiośnie. Niech odżywa wszystko i zzielenieje krew w żyłach. Niech kwitnie obficie i wybucha tysiącami zapachów. A ludzie błogosławieni oby zadarli radośnie twarze ku słońcu.

Bo odradzanie się zachwyca wdzięczną lekkością - niczym zrzucanie grubych kożuchów pod stopy i w locie złapane lekkie płaszczyki. Uśmiechy, szczebioty, ptaki i wpół do piątej rano, gdy dzień nowy podnosi już jedną powiekę, by znów mrugnąć okiem. I zawadiackie światło, co miesza się z zapachem ziemi - rozgrzanej jak w dniu stworzenia.

Miserere mei Deus.

Pod stopami kurz, na twarzy wiatr, w uszach jasny dźwięk tego, co wzdychać ciężko przestaje. By znów móc się cieszyć... Z człowiekiem pić kawę i wygadywać drobne głupoty. Robić zdjęcia, napełniać się światłem od rana. Poironizować i spojrzeć poważnie i z rozmachem na to, co takie ważne. Umieć wstawać z łóżka, ławki, od stołu i od ołowianych myśli. I nie dać się gnieść niczemu. Oddawać własną powagę oraz jej brak, by lżejszym być i by dłonie mieć otwarte.
Wskakiwać na kolana i wpełzać w ramiona, żeby nie było już źle.
I czasem pohuśtać nogami, nie udając zbyt poważnego.





piątek, 11 marca 2011

złoty kołacz


daj nam rodzić się w pokoju i umierać w noc serdeczną


Zmęczenie nie tylko moje. Za dużo nieszczęścia wszędzie. Kataklizmów, katastrof, biedy ludzkiej.
I jakoś smutna ta wiosna, choć dobrze, że w ogóle jest.





niech ci się na dobre odmieni

czwartek, 10 marca 2011

przyklejony do ściany


Przychodzi czas, kiedy rzeczywistość odgniata się na człowieku jak nachalna, niezgrabna, ciężka łapa na miękkim, podtopionym maśle. I po dniu całkowitego wyzucia z energii myśli, że wstawać nie będzie do oporu. Budzi się jednakże na sygnał, łyka trochę chłodnego powietrza i słucha szarego deszczu, wpadającego dość zgrabnie w chodnik pomiędzy kamienicą i nasypem kolejowym. Chcesz zamknąć oczy i zanurzyć się w głębszą warstwę snu. Tę, do której budzik przynajmniej przez godzinę nie dobiegnie. Tę, która nie rejestruje dźwięków, w którą wpada się dokładnie tak, jak krople wody w spragnioną ziemię. Tę dającą rozkosz zapomnienia. Uciekanie w sen - przed budzikiem, odepchniętymi dalej, niż na wyciągnięcie ręki, szczątkami obowiązków, ale przede wszystkim przed myślami własnymi, które gniotą nieubłaganie. I przed tym, co się nie odstanie, co dla całej reszty świata jest wytłumaczalnie nieistotne, ale jeden skrawek ziemi skutecznie uwiera.

Dość ma każdy swojej biedy. Oczywiste i zrozumiałe. Oczekiwań brak, ale smutek jakiś w gardle siedzi, a w głowie spopielona myśl, skąd się naprawdę jest, odradza się na nowo.

Nie próbuję wyjaśniać, rozumieć, tłumaczyć, gdy jest jak jest - po prostu. Doceń, co masz, zanim to stracisz.

Nie odgaduję, o co właściwie chodzi, nie chcę szumnych interpretacji, biadolenia i polskiej rozpaczy. Choć smutne to coś siedzi ludziom na ramionach, szepcząc do uszu przygnębiające wierszyki.

Cieszę się, że skądś jestem. Skądś wyrosłam.

Spotkania z ludźmi wymuszone i zbawienne - lek na zdziczenie zupełne i ewakuację tam, skąd zamiast dokąd powinno się uciekać.

Dobre sny zmorzył głód.

poniedziałek, 7 marca 2011

dom na skale


Rano była Ewangelia. O budowaniu na skale. . .

Mogło być gorzej, zawsze może być gorzej - tak się człowiek pociesza. Ale przykro jest, bo nie da się nie przyznać, że ten kościół to był drugi dom niejednego z nas przez długie lata. Kiedy czytam pełne zawiści komentarze, że mnisi mają pieniądze na fury, to na odbudowę też znajdą... nóż mi się w kieszeni otwiera i robi jeszcze bardziej przykro. Polska zawiść wymieszana z głupotą, czy zawiść po prostu? Fury pod klasztorem nie widziałam. Chyba, że na mszę ktoś przyjechał.


Klasztor był zawsze. Zawsze, bo nikt nie sięga pamięcią kilkaset lat do tyłu. Tak, trąca to wszystko sentymentalizmem, ale tu się przecież człowiek wychował, tu zaczynał żyć i wierzyć w Boga. Coś stąd przecież wyniósł. Ci, którzy od niemowlęcia mieszkają w wielkich miastach, mogą tego nie zrozumieć. Jednak taka mała miejscowość jak ta - moja - musi mieć swoje centrum, serce, coś, wokół czego jest skoncentrowana. I taka jest prawda, że tu zawsze był to klasztor.

Stałam w nocy na zewnątrz i patrzyłam na coś, co zupełnie przerastało moje wyobrażenie. Klasztor i kościół były dla mnie synonimem czegoś najtrwalszego w obrębie tego małego miejsca. Taki lokalny punkt nie do ruszenia. Od wieków, na wieki.

Cieszę się, że zostało, co zostało, że nie jesteśmy całkowicie pozbawieni świątyni, choć w pewnym momencie wydawało mi się to bardzo realne.

I nie chodzi o sensację, o żałobę lokalną. Takie rzeczy też się przecież zdarzają. Ale trudno być obojętnym i wzruszyć ramionami.

Byle do przodu, na nowo, z błogosławieństwem, choć nie ma już dachu i małej wieży, a wszystko doszczętnie zalane. . .

piątek, 4 marca 2011

twórczość


Kiedy się podmiot nałyka rzeczy antygrypowych, rozpuszczonych uprzednio - według instrukcji z resztą - w kubku gorącej wody, miewa sny. Dużo snów, albo jeden ciągły. Szkoda tylko, że tak bardzo wzorujący się na rzeczywistości, że taki kiczowaty, tandetny pomysłowo i męczący.

Wszak podmiot lubi sny ciekawe - te o wyszukanej fabule, lub o treści z pograniczy ryzyka, którego to jest się głównym bohaterem. We śnie ciekawie jest czuć adrenalinę, albo patrzeć, jak wydarzają się rzeczy co najmniej dziwne...
A tu taki mało twórczy gniot.

Chwilę po wybudzeniu i stanięciu na nogi przychodzi do głowy taka oto myśl: egzystencja człowieka powinna być twórcza! Zaznaczę na samym wstępie, że nie rozchodzi się o to, aby każdy jeden homo sapiens studiował na ASP i jeszcze najlepiej kończył ją z wyróżnieniem. Choć na marginesie przyznam, że jest przynajmniej jeden Człowiek studiujący na ASP, którego uważam za cudownie twórczego i którego z tego miejsca pozdrawiam! (Tak, tak - Moniuś - o Tobie mowa). Ale, ale... Są ludzie, którzy nie malują, nie rzeźbią, nie śpiewają i w ogóle nie przejawiają aktywności w kategoriach muzycznych, czy plastycznych, a jednak artyści z nich wspaniali.

Bo artystą może być każdy.

Świat, media i różne dziwaczne organizacje, bardzo dziś człowieka spłaszczają, ograniczając go do roli konsumenta. Kup, zjedz, spożytkuj, wykorzystaj, wyrzuć, kup następne. Nie ważne, czy chodzi o ludzi, czy o rzeczy. Jakby w życiu rozchodziło się tylko o jedzenie i używanie.

Używaj. Używaj, używaj, używaj. Bo wszystko jest do używania - mydło, szczoteczka do zębów, odkurzacz, kobieta i mężczyzna. Używaj. Szalej, szalej, wszak jedno masz życie.

Jak to jest, że stajemy się masą, która w to wierzy ? Do tego stopnia, że wszystko, czego się nie tkniemy, najzwyczajniej w świecie byśmy wykorzystali. Tak trochę głupio, bez umiaru i instrukcji.

Ot, chociażby to rozsekszenie powszechne. Użyj sobie, poużywaj. Jak jakiś towar z marketu.

Człowiek winien być twórczy i to, uważam, wynika z faktu, kim człowiek w istocie swej jest. Ma wyobraźnię, zdolność abstrakcyjnego myślenia, wrażliwość i kilka innych potrzeb, poza jedzeniem, spaniem i wydalaniem. I nie twierdzę, że wszyscy mają wziąć w rękę pędzel i malować. Ba, nawet lepiej niech tego nie robią...

Bo twórczym może być każdy dzień, każdy wspólny posiłek, spotkanie, rozmowa, relacja, znajomość. Tylko trzeba się ciut wysilić. No i widzieć potrzebę doprawienia zwyczajności szczyptą kreatywności, której może trzeba w sobie poszukać, ale zawsze się znajdzie.

Skoro Bóg Adasiowi powierzył nazwanie zwierzątek, znaczy to, że Adaś mógł temu podołać, w przeciwieństwie do zwierzątek, do których Stwórca w tej sprawie się nie zwrócił. (Inna rzecz, że biedny Adamo, zdaje mi się nie poszalał w tej kwestii, bo wszystko wrzucił do jednego worka z oznaczeniem istota żywa. Cóż, początki bywają trudne...)

Najtrudniej jest, tak myślę, z twórczością ostateczną. Znaczy to dla mnie tyle, że czasami człowiek zapycha sobie garście przejawami twórczości w różnych kierunkach, ale nijak nie może z tych różnych wydobyć tego jednego - najwłaściwszego. Esencji. Płaszczyzny, na której ma zdolność dać z siebie najwięcej i najlepiej.

Stworzył Stwórca małych, szalonych twórców. Zaryzykował.

A ja wchodzę w to, choć może jeszcze nie wiem, jak.

czwartek, 3 marca 2011

o Dukli nie tylko Stasiuka, o miejscach i o zapachach.


(...) bo miejsca i miasta wydzielają zapachy jak zwierzęta, trzeba tylko uparcie je tropić, aż trafi się na właściwy ślad i w końcu na kryjówkę. Trzeba je nachodzić w różnych porach dnia i nocy i gdy nuda wyrzuci nas jednymi drzwiami, trzeba spróbować od innej strony, oknem albo szosą od Żmigrodu czy Bóbrki, aż stanie się ten rodzaj cudu, w którym światło załamie się w przedziwny sposób i splecie z czasem w przejrzystą tkaninę, która przesłoni świat na ułamek chwili i wtedy oddech zamiera jak przed śmiercią, ale strach nie nadchodzi.
Andrzej Stasiuk, Dukla

Książka, która poniekąd sama z siebie wpadła w ręce. I opisy Stasiukowe, melodyjne, płynne. Czytam i widzę to wszystko. Momentami nawet można poczuć zapach tej Dukli, w której przecież się bywało.

I rynek dukielski nie jest mi obcy i zapach klasztoru i pola bardzo rozległe, w których cudownie siedzi się latem. Po uszy w trawie i słońcu. I widok na wiatrak, którego chyba już nie ma... Był może zielony, a może nie. W każdym razie stał na straży klimatu tego miejsca i trącał lekko tajemniczością, bo zawsze widziało się go z okna, nigdy z bliska i człowiek-dzieciak dopowiadał sobie o nim różne rzeczy.

By też park i stawy i nadgryzione ruiną mury. I boisko mokre po deszczu i ścieżki z chaotyczną mozaiką porozbijanych szkieł. I lipcowe burze, kiedy człowiek siedział na poddaszu i zamykał okno z ociąganiem, żeby poczuć na skórze cień grozy.

Wszystko tam pachniało deszczem i skwarem - razem, czy naprzemiennie.

I chodziło się na puszczę, do pustelni, na Cergową. Lasy, pola. Szachownica pól.

Dzieciakiem człowiek był i chłonął wszystko bardzo wyraźnie, dogłębnie i chyba na zawsze.

Każde miejsce ma swój zapach - tak, jak twierdzi pan Stasiuk. Coś się tylko później z ludzkim węchem dzieje niedobrego i z odnajdywaniem i zapamiętaniem przypisanych danemu punktowi na ziemi zapachów - coraz gorzej. Dukla miała wyraźny zapach i Zawadka Rymanowska też (permanentnej wilgoci zakleszczonej w drewnie;)). Ale jak pachnie Ukraina? Może Soborem Sofijskim, choć nie - Sobór to kwestia odrębna - ma swoją specyfikę, zapach, światło i podpisany każdy pyłek kurzu tańczącego w słońcu przed Orantą.

Wrócę tam.

póki wciąż mamy sny ...

środa, 2 marca 2011

no weź...


Fejsbuk, blog, cały ten internet - bez sensu. Fed up, fed up, fed up. I nieszanowanie studenta. I nie mam już nic do powiedzenia poza marudzeniem. Zmęczenie zewsząd wszystkim i niczym. Zimno i sennie. Możliwe, że kiedyś zmienię zdanie. Możliwe, że jutro będę próbować dalej.

A jednak - dlaczego? - odczuwam pewną odpowiedzialność za to, co się tu wypisuje. Można być zmęczonym poczuciem odpowiedzialności ? Chyba tak. Niemniej myślę, że jak paplać, to przynajmniej odpowiedzialnie.

Tak - piękne jest życie i wszystko to, co się ma, dostało i otrzymuje wciąż. A jednak... są minuty, chwile, godziny, dwa dni, trzy dni, pięć dni i cholera wie ile jeszcze (!), że ma się brak chęci. Nie na zasadzie: "Nie chce mi się, ale bym sobie pospał!", a raczej: "Boże, ja już nie mogę. Siadam, wysiadam, pięknie jest i tak - rób, co tylko zechcesz, ale ja już nie mogę, nie mam siły, chcę, spinam się, spina mnie i spięciem tym czuję się coraz bardziej zmęczony. No weź, zrób coś, bo rozpadam się całkiem".

No weź...

No więc są takie dni, jak okienka kliszy - jeden po drugim, z nie do końca upragnionym motywem przewodnim.

Minie. Minie. Przeczekać. Przemyśleć. Przetrwać. Przewinąć nie sposób.
Mądrość z papieru i na papierze. A wciel to w życie !

Na koniec: do (od)słuchu.

wtorek, 1 marca 2011

z szafy


Tak się czasem każdy podmiot czuje, jak na obrazku powyższym. Rycina A. A jak above.

Kiedyś się miało szafę na plecach - wielkie, drewniane, ciężkie pudło, do wnoszenia na odpowiednie piętro. I może nawet była w niej Narnia. I może teraz też jest i może to ta sama szafa.

Bo z szafą jest tak, że strach ją z pleców zdjąć, by do niej zajrzeć. Choć pierwsze doń zaglądanie ma się za sobą. A jednak strach. Więc się nosi. Na czwarte i z powrotem. Do góry i na dół. Takie ciężkie próchno.

Podmiot jest mięsożerny, kawopitny, czekoladolubny, wiśniowe jogurty konsumujący i lubiący zamykać system o dwudziestej trzeciej.

Wróciła szafa. I wrócił Tiersen z Amelią.

Skąd Litwini wracali?