piątek, 30 listopada 2012

permanentna obserwacja

Piwo lepsze jest z sokiem imbirowym, niż z malinowym. Zdecydowanie. 

A dziś natchnęło mnie na śledzie, którymi żywię się niezwykle rzadko. I odnoszę wrażenie, że to za sprawą Ewangelii z dnia. No i apetytu, rzecz jasna, też.

Wczoraj wyrecytowano mi, ponoć zaczerpnięty z jakiegoś filmu, tekst:
 obserwator zawsze jest sam. 

Wybuchnęłam śmiechem i pomyślałam, że tak - to jest prawda. 
I nie do końca wiem, jak to działa - im bardziej jesteś sam, tym więcej obserwujesz, czy przeciwnie, im więcej obserwujesz, tym bardziej zaczynasz się wycofywać? 
Na pewno jest to dla mnie spostrzeżenie ciekawe... A nawet uświadamiające.

Bo czasem chciałoby się stanąć gdzieś z boku, za marginesem, zapalić papierosa i patrzeć. Tylko, że się nie pali, bo to nie daje nic, poza pogarszającym się zdrowiem i odpływem dużej ilości gotówki. No i zniewoleniem na skutek błędnego mniemania o wolności własnej.
Więc się nie pali. Ale obserwować nie przestaje (to chyba też w pewnym sensie nałóg). I bez papierosa można patrzeć i uśmiechać się pod nosem, albo wywrócić kilka razy oczami. 
Usłyszałam pytanie, czy czasem nie czuję się tym zmęczona. Czasem się czuję i czasem chcę przestać. Przestać obserwować, myśleć, wyciągać wnioski. Choć na chwilę. I najczęściej się nie da wcisnąć upragnionej pauzy. Ale jest lżej, gdy człowiek się wysypia oraz kiedy próbuje odwrócić swoją uwagę od natłoku myśli, zajmując się czymś absorbującym. 
Dzięki tym dwóm przedsięwzięciom łatwiej jest przyjąć kolejną porcję wniosków, jaka spada na głowę niebawem.
I jest coś jeszcze. A właściwie bardziej Ktoś, niż coś. 
Można całe to obciążenie oddać. Wypuścić z rąk. On przyjmie, ile by tego nie było. 
Jestem Mu za to szalenie wdzięczna.


czwartek, 29 listopada 2012

thanks to N.

Jasne, że przyjaciele są po coś.

Zwykle chyba po to, aby mogli wpaść do ciebie, lub abyś to ty mógł wpaść do nich.

Dzięki przyjaciołom dzieje się dużo rzeczy. Bardzo drobnych i bardzo ważnych:
- podłoga jest wreszcie umytą podłogą, 
- "winne szklanki" znów czynią swoją powinność (kieliszków wciąż brak),
- i dużo by mówić.

Ogólnie dzięki ich obecności czujesz się mniej zmęczony sobą, czyli, być może, bardziej gotowy do pracy. 

Bo dobrze jest cieszyć się z kimś. Pomimo problemów, które ma i ktoś i ja. 
Dobrze jest zjeść razem orzeszki, popić winem, bardzo delikatnie pomarudzić, bardzo głośno śmiać się i doczekać następnego dnia. 

Dobrze, że są ludzie, razem z którymi można patrzeć. 



środa, 28 listopada 2012

czekam i wiem*

Na przededniu Czasu Oczekiwania uczę się właśnie tego - czekać. Równocześnie odnoszę wrażenie, że całe życie tym właśnie jest - czekaniem. Zatem, ucząc się czekać, uczę się żyć, skoro czekanie=życie, lub też życie=czekanie, kolejność nie ma tu znaczenia. 

Niełatwa sztuka! I żyć, i czekać, i czekać, i żyć.

I niewiele wspólnego ma z poczekalnią, w której każdy zwyczajnie się nudzi i próbuje zabić nieznośny czas. Uczę się czekać czynnie, nie w bezruchu, ale robiąc to, co mogę, nie myśląc zbyt wiele o tym, co mnie w tym momencie przerasta. Uczę się nie obrażać, gdy czeka się długo, nie trwać bezczynnie i nie tylko po to, żeby coś robić, bo coś robić trzeba, ale też po to, że to wszystko także jest ważne. 

Gdyby tak zamierać w bezruchu wraz z każdym w miarę ważnym czekaniem, prawdopodobnie większość nie robiłaby nic. 

Już czas.
Czas, by się zbliżać, by nie stać w miejscu.

Czas zalać kawę...;) Też. 

wtorek, 27 listopada 2012

tylko tyle, ile muszę wiedzieć

Świat śpi, choć nie do końca i nie całkiem. Co kilkanaście minut z któregoś mieszkania wybiegają na świat czyjeś kroki, w zamkach trzeszczą klucze. Dzień zaczął się dziś wcześniej, niż zwykle. Wcześniej, niż teraz. W nocy. Ciemno. Myślenie jakieś takie... jak szalik wyciągnięty przed chwilą z kałuży. Dzień ten, jak każdy, ma realne szanse być dobrym dniem. Choć sny takie dziwaczne, nieuspokajające, może też zmęczone...

Czasami ma się lekko dość bycia permanentnym obserwatorem siebie, innych, świata, innych, świata, siebie. I wyciągania wniosków, tak niezbędnych do życia. A może to wszystko to tylko kwestia smogu nad miastem, że bywa się takim przydżumionym... 

Wtorek, Roku Pańskiego jeszcze 2012, z widokiem na granatowe niebo. I na jakąś, niewątpliwie, przyszłość.

poniedziałek, 26 listopada 2012

a poza tym

Kiedyś Pan Adam N. był nieco młodszy, a ja nie miałam zielonego pojęcia o niczym. Czyli o wszystkim. 
Z tych właśnie czasów jest to. 

Dziś dziękuję Bogu za pomidorową made by my Mum. To jest mój sens tego wieczoru.

Humor jest jak kobieta - bardzo zmienny i żyjąc należy po prostu żyć,  zaś humor bardzo często częstować ignorancją. 

Próbuję nie wsiadać do windy z innymi ludźmi. Chwilę na przestrzeni pięter lepiej spędzać bez sąsiadów i jakichś przybyłych. W przeciwnym razie musisz gapić się na własne - znów brudne - buty, ewentualnie na buty tego obok, by nie wlepiać bezsensownie wzroku w czyjąś twarz i by zapomnieć, że jest was wszystkich tu dwa razy więcej, niż powinno. (Takie wrażenie daje lustro). 

sobota, 24 listopada 2012

homo est

Człowiek, jaki jest, każdy widzi. Nie każdy? ...

* * * 

Miron Białoszewski

"My rozgwiazdy"

To nie tylko
zgubione włosy.

Opuszczone miejsce
często boli.

Mnożymy się
ucięci
tęsknotami.
- -
Jesteśmy rozgwiazdami.
- -
Nie odgrodzeni od niczego.
Rozgubieni.

czwartek, 22 listopada 2012

pomiędzyświat i co dalej

Mistrzostwo stawiania rozkroków. Mistrzostwo bycia pomiędzy. Czyli nigdzie. Czyli wszędzie. Czyli trochę tu, trochę tam. Przeszłość-teraźniejszość-przyszłość. Teraz jest mi dobrze tu, gdzie jestem. Co do reszty zaś, nie wiem nic i próbuję się nie domyślać, by nie stracić tej chwili. By nie przepadła. Próbuję nie zaglądać przez dziurkę od klucza, nie szukać w szafie gwiazdkowych prezentów, nie rozpędzać się tak, by później nie dało się już wyhamować. Zabawa w chowanego, z szukaniem w zwolnionym tempie. Ale wciąż z ciekawością dziecka.

Życie jest bezdennym ogromem, który albo przeraża, albo zachwyca, a może jedno i drugie za jednym zamachem. Przywykliśmy do schematów, do autobusu o siódmej dziesięć, hejnału w południe, wody w kranie, wschodów i zachodów słońca. I nagle – pstryk – uświadamiasz sobie, że to wszystko to tylko oczywistość pozorna. Rytm, dzięki któremu czujesz się bezpieczniej, dzięki któremu odnosisz wrażenie, że wszystko jest w normie. Lubimy niespodzianki, ale nigdy w nadmiarze, nigdy za często i nigdy ponad nasze możliwości. A gdyby ktoś nagle powiedział ci, że jutro nie będzie wschodu słońca, nie będzie wody w kranie, nie będzie autobusu o siódmej dziesięć?...

Niezależność człowieka jest tak bardzo zależna, że kiedy to sobie uświadomisz, speszony robisz krok do tyłu, z tą samą tremą, którą odczuwałeś na pierwszym publicznym wystąpieniu, mniej więcej w czasach przedszkolnych.

Potrzebujemy więc małych przestrzeni, ścian, oddzielnych pokoi, domów, ulic i miast, żeby się nie rozbić o przestrzeń. Potrzebujemy minut, godzin, dni, miesięcy i lat, bo nasze przyrządy pomiarowe szaleją na sam dźwięk słowa „wieczność”. Potrzebujemy tych swoich przegródek, zupełnie jak sztućce w szufladzie.

A może... Może przychodzi taki dzień, w którym trzeba z szuflady wypełznąć? Popatrzeć dalej, niż tylko na horyzont, trochę wbrew własnej krótkowzroczności. I zapytać Kogoś, co tak naprawdę widzisz...





wtorek, 20 listopada 2012

z szarówki

Tramwajom zmieniono bieg. I znów okazało się, że jesteśmy sentymentalni. Ósemka zawsze jeździła tędy, właśnie tam, sam Szewczyk Dratewka to pamięta. I tylko nikt nie pamięta Szewczyka Dratewki, choć niektórzy twierdzą, że widzieli go kilka razy, zeszłego lata – zbierał na coś w okolicach dworca. Możliwe, że na wakacje. Całe życie w jednym Grajdołku – to musi znudzić się każdemu. Przychodzi dzień i do listy spraw dopisujesz: wyjechać. (Pomiędzy: kupić mleko i wysłać list). I odkładasz na później, jak stertę prania.
Bo dokąd? Mamy tu iście londyńskie klimaty – Grajdołek tonie we mgle już ósmy dzień w tym tygodniu. Londyn więc odpada. Poza tym – tyle tam nas... Wyjechać... To jutro. Najpierw kupić mleko.

Lodówka solidaryzuje się z aurą za oknem – obrosła lodem. Czas zrobić jej lato. Sobie – kawę.

Jestem tutaj, bo to jest moje „tymczasem”, a może raczej „tymmiejscem”. Punkt zaczepny, sam nie wiem, na jak długo. Nie wiem, czy chcę wyjeżdżać, zostawiać przyjaciół i Grajdół, który przecież lubię (z wyjątkiem lipca i sierpnia, ale to zaledwie cztery dwudziesteczwarte roku). Na pewno nie teraz. Nie już. Muszę jeszcze kupić mleko.

Coraz częściej zastanawiam się, co dalej i coraz rzadziej (Bogu niech będą dzięki!) pytają o to inni. Czy człowiek naprawdę jest przywiązany do miejsca? Może do ludzi, a może... Jesteśmy sentymentalni. Ósemka nie jeździła tędy nigdy dotąd. Zawsze tam.

Mieć w sobie wolność i otwartość na to, co się wydarzy. Na słońce, na deszcz, na mgłę, na krótkie i długie dni, na wariactwa zwyczajnego tygodnia i bardzo podłe nastroje. Na poważne rozmowy i pogadanki o niczym. Na czas, któremu nie wyznaczasz granic i na miejsca, które są poza twoimi granicami. Mieć gotowość zostać. Mieć gotowość odejść. Być wolnym, choć bez samowolki. Nie oczekiwać, że stanie się tak, jak przypuszczasz i nie być rozczarowanym, gdy jest nie tak, jak sobie wyobrażałeś. Być gorliwie zaangażowanym, nabrać lekkiego dystansu, potrafić radośnie rezygnować. Bez złorzeczeń. Kupić mleko. (...) Wysłać list. Wyjechać?

Może nie trzeba. Może z kupić mleko przeskoczę jednym susem na wysłać list. Może też nigdy nie kupię mleka, żeby nie musieć wyjeżdżać...
A może zamiast kupić mleko, lepiej wydoić krowę? Jesteśmy sentymentalni... 



poniedziałek, 19 listopada 2012

na koniec doby trzy grosze

Czasem najlepiej się leży w łóżku. Czasem właśnie tam wszystko jest na swoim miejscu, jak trzeba - ręka, noga... (mózg na ścianie). I cały ja.
Czasem trzeba też wstać i na kilka godzin poczuć się lepiej. I nawet się człowiek poczuwa. Siła woli, choć brak siły?
Czasem warto wyjść za próg, by przekonać się, że jednak nie jest tak zimno.  I aby przekroczyć progi Innych Domów. 

Skończyło mi się lekarstwo apteczne.

A życie to cała talia wyborów. Bez gotowych rozwiązań. Nie - nie można oczekiwać, że ktokolwiek powie ci, kim masz być, jak masz żyć, od A do Z, nie można tego oczekiwać, żądać, nie można czekać. Trzeba szukać, pytać, drążyć, ufać, myśleć i wysypiać się trzeba. I modlić do Anioła Stróża, żeby znów cię obudził. Może to nie jest ta rola, o której mój Stróż Anioł marzył, ale trzeba mu przyznać, że się sprawdza. Jaki człowiek, taką rolę ma i Stróż. I może nie ma mi za złe, że inni Stróżowie mają ambitniejsze zadania? :)




sobota, 17 listopada 2012

przez i do

przez Światło 

i do Światła

bo jestem 

tylko 

dzieckiem we mgle
 




środa, 14 listopada 2012

wtorek, 13 listopada 2012

ja mieszkam tu

Oglądam i czytam. Relacje z niedzieli. Rok temu, kiedy 11 listopada przypadał w piątek, pomyślałam, że piękne to święto - można spokojnie przejechać rowerem przez wyciszone miasto. (Nie  żyję w Warszawie). W tym roku nie miałam szczególnej okazji, by pomyśleć o czymkolwiek, poza życiem własnym i około własnym. I tak oto dziś nadrabiam zaległości niepodległościowe. 

Nie lubię mieszać się w politykę, na której - po pierwsze - się nie znam, a która - po drugie - jak obserwuję, jest bardzo brudna. Zauważam również, że osoby emocjonalnie angażujące się w kwestie polityczne (abstrahując od zajmowanego przez nie stanowiska w sprawie), mają skłonność do przyjmowania postawy moja racja jest mojsza, niż twojsza. A właściwie to najmojsza. Nie wiem, jak to jest u innych narodów, ale u Polaków obserwuję pewną zawziętość w nawracaniu innych na "właściwe" ścieżki polityczne. Osobiście, wolę przy świątecznym stole rozmawiać o tym, co tam u ciebie, albo przynajmniej co dobrego, niż chłonąć potoki frustracji, narzekania i upierdliwego do granic refrenu, że "w tym kraju nigdy nie będzie dobrze".

Gdy zaczynam się zastanawiać nad tym, jak faktycznie jest, czuję, że mam jeden problem więcej. Spory problem. Bo jaka jest nasza pozycja w świecie, jak wygląda nasza gospodarka, co będzie za kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat, gdy już, a na domiar złego wciąż i od dawna nie jest dobrze.
Tylko co moje myślenie w tej kwestii zmieni? Raczej niewiele. Trzeba żyć, trzeba coś robić, trzeba się starać stanąć na nogi i nie analizować każdej rzuconej pod nie kłody, chyba że pojawia się możliwość, by nie było następnej.

Nie mam w nosie tego kraju. Nie mam w nosie tego, jak będzie się tu żyło nam i dzieciom mojego pokolenia, ale kiedy zaczynam się czuć cholernie bezradna, przestaję analizować. Dla własnego zdrowia psychicznego. By mieć siły następnego dnia wstać z łóżka. 

Bo ja lubię ten kraj, jestem całym sercem właśnie stąd. (Tutaj jestem, gdzie byłem, gdzie się urodziłem.../pan Turnau). I myślę, że wielu ludzi też tak ma. Wyjeżdżają, bo muszą. Wyjeżdżają, bo nie mają sił. Wyjeżdżają, bo Polacy bardzo skutecznie potrafią zabijać poczucie patriotyzmu u innych Polaków. Jesteśmy dziwnym narodem... 

Marsze. Zamieszki. Podział, podział, podział. Nawet Święto Narodowe wszystkich Polaków można wykorzystać do tego, by wyostrzać podziały, niezgodę i niechęć, które są między nami. I nie chodzi o to, by dać zamydlić sobie oczy i udawać, że jesteśmy jednością. (Swoją drogą, zastanawiam się, czy w ogóle kiedykolwiek byliśmy...) Ale choć raz nie dawajmy sobie po łbie.

Nikt nie szanuje tego, kto nie szanuje sam siebie. Nikt nie szanuje Polski. 
Przykre. 

A to przypomniało mi się jakoś przy okazji: mieszkam w Polsce.


poniedziałek, 12 listopada 2012

re-animacja

Myślę i nie wiem, czy jestem więc, czy pomimo. 
A może a jednak?

Natłok myśli bardzo różnych to tak, jakbyś stanął pośrodku ruchliwej ulicy - przed tobą tramwaj, za - sznur samochodów. Coś odjeżdża, coś nie może się ruszyć. I słyszysz tylko gwizdy - w jedną i w drugą stronę. I musisz bardzo uważać, by nie wpaść pod którąś myśl, zwłaszcza pod tę, która jest jak walec. Nie możesz też żadnej dać się rozjechać, choć wiele z nich trąca cię mimowolnie. Zaczepnie. 

Tysiąc myśli to jak wypuszczać w przestrzeń bańki mydlane - patrzeć, dokąd polecą i czekać, aż pękną, choć może zdążą wcześniej na chwilę pobyć gdzieś obok - kolorowe, ładne, ale takie nieuchwytne. Czasem wypuszcza się je właśnie po to, by mogły polecieć, by zmaterializowane pękły, by więcej już ich nie było.

Tysiąc myśli. Animowane tło dla tego, czym żyjesz i co robisz. Tak, jak ulica jest tylko tłem, tylko tym, przez co przechodzisz, nieraz wielokrotnie, ale nigdy po to, by zostać na zawsze.
Tło, którego animacja nieraz bywa bardzo szybka - migocze jak światło pomiędzy szczeblami, gdy w słoneczny dzień przejeżdżasz wzdłuż drewnianego płotu. 

Film animowany bez pauzy. Bez stopu. Można ściszyć, pogłośnić, przewinąć, ale mechanizmu nie zatrzymasz. Biegnie z tobą, jak taśma filmowa. 




sobota, 10 listopada 2012

mam nie byle jakie, bo...

...południowo-zachodnie okna...
na mgłę. na młodość, (...), na teatr i na niespełnienie... 
pozory mądrości 
i naprawdę się staram. 

[normalnie - ja, kursywą - Pan Turnau] 




czwartek, 8 listopada 2012

poniedziałek, 5 listopada 2012

o obrotach sfer nieniebieskich

Przychodzi czas, w którym z niesmakiem myślisz: tutaj już byłem.
Zataczanie kółek. Przewrót w tył. Nieprzyjemne, niczym dobrze ci znane: wracasz na START, nie pobierając premii...
Kiedyś uświadomiono mi, że ludzkie wydarzanie się ma charakter spiralny, sprężynowy - poruszasz się po okręgu, raz na jakiś czas lądując tu, gdzie, zdaje się, kiedyś już byłeś, ale tak naprawdę o pełny obrót dalej. To nie jest już ta sama sytuacja - jesteś starszy, powinieneś być mądrzejszy, być może masz więcej sił, choć niekoniecznie. 

Przychodzi czas, w którym masz wrażenie, że siada ci zasilanie. W efekcie wyłączasz kolejne elementy swojej aktywności, ograniczając się do minimum - ora et labora - choć i to  nie idzie łatwo.

Przychodzi czas, w którym nie masz czasu i zbyt wielkiej siły na ludzi. I nie znaczy to, że nagle przestają być ważni, albo że nigdy nie byli, ani nawet, że chwilowo nie chcesz o nich pamiętać. Po prostu potrzebujesz kilku dni, żeby znów złapać grunt pod nogami, by móc po tym uchwyconym na nowo gruncie wrócić do swoich bliskich. 

I już wiesz, że to nie jest czas beznadziejny. To jest życie, które potrzebuje momentów na przepakowanie bagażu. Na zostawienie za sobą wszystkiego, co zbędne, a co wciąż zawadza. 

I nie jest to czas rozmów, wyjaśnień, dyskusji, ani też dogłębnych analiz. 
Raczej czas na naukę własną. Studiowanie u boku swojego Naukowego Opiekuna, z Jego nieustannym wsparciem, ale bez odkrywczych podpowiedzi i szczególnych czynności motywujących z Jego strony. 




niedziela, 4 listopada 2012

isn't it?

W wolnych chwilach ścigam się niebieskim samochodem, który coraz płynniej przemyka po trasach na wyświetlaczu mojego starego telefonu. Lepiej wchodzę już w zakręty, rzadziej brnę poboczem. Poprawiam czasy. 

Jak w życiu, czyż nie?