czwartek, 31 stycznia 2013

lewa-prawa

Z przyzwyczajenia patrzę pod nogi - błoto, lody, śniegi, cokolwiek. I moje brudne buty. Lewa-prawa, naprzemiennie, bo nie potrafię chodzić inaczej. Ruszyło się wreszcie powietrze, zerwał wiatr - świat oddycha, a więc żyje. Prawdopodobnie. Wyszło też słońce. Lewa-prawa. Czasem też skok przez kałuże. Tydzień układa się w litanię, w której każde wezwanie zwieńczone jest krótkim, ale szczerym: dziękuję. Poruszam się alejkami permanentnej niepewności, starając minimalnie skupiać się na niepewności krótkotrwałej, do przodu zaś nie wybiegać w ogóle. Bo mi z tyłu zabraknie. Lewa-prawa. Na tym odcinku drogi jest to dobry sposób. Dzień-noc-dzień-noc-dzień-noc. Ale już nie noc-noc-noc-noc-dzień-noc-noc. Nie jestem nietoperzem. Lewa-prawa. Fruwać nie potrafię. 

Jakkolwiek, dokądkolwiek, w jakikolwiek sposób, z jakąkolwiek szybkością, złością, niepewnością, rozpaczą, żalem, butą, rezygnacją, szaleństwem, głupotą, bezmyślnością... to Ty i tak:
Jesteś przy mnie [nawet] gdy się w Szeolu położę. 

Lewa-prawa.  


wtorek, 29 stycznia 2013

tv-analogie

Na jednej "zi storinok";) www. znajduję wdzięczną oczywistość:

Dzisiaj dzięki Bogu jest wtorek,
29 stycznia 2013r.

Oczywistość, bo pomiędzy poniedziałkiem, a środą zazwyczaj wypada wtorek. (Tylko z piątkami jest różnie - po piątku albo następuje sobota, albo też, ku zaskoczeniu człowieka, poniedziałek). Wdzięczną, bo pomiędzy dzisiaj, jest wtorek, zmieściło się się jeszcze dzięki Bogu. Gdyby tak  dzięki Bogu oddzielić przecinkami, to właściwie po jest można postawić kropkę i takie zdanie będzie nie mniej prawdziwe od tego, które kończy się na wtorek. Można również, po wspomnianym byciu w trzeciej osobie liczby pojedynczej, machnąć kropką trzykrotnie, by móc później w myślach dodać to, co każdemu pasuje. Taka uzupełnianka bez jedynego słusznego rozwiązania z monopolem na prawdę. Takie więcej coś, niż test wielokrotnego wyboru. Więcej nawet, niż zadanie otwarte. A jednak - zadanie. Dziękowanie, wdzięczność, dziękczynienie - jakkolwiek - jest rodzajem zadania. Bo nierzadko się nie chce, albo zapomina, albo nie czuje potrzeby, albo coś innego. Przestrzeń wciąż zasłaniają górskie masywy tego, co chciałoby się, żeby było inaczej. Tego, co jest nie tak i nie takie i w ogóle dlaczego i po co? I ciągle wraca myśl, że za siedmioma górami nikt nie mieszka. Tam nic nie ma prawa istnieć, bo nie istnieje przestrzeń pt. za siedmioma górami.  Jest słoń z trąbami dwiema i tylko wysp tych nie ma - ot, stara prawda.

Wiara jest trochę, jak obraz w telewizorze - zanika, albo "sieje", kiedy siądzie ci antena. Tak z nią jest. Ale bez względu na to, co się widzi na ekranie i czego w ogóle się nie widzi, w studio cały czas ktoś nadaje. Ciekawym doświadczeniem jest, kiedy słyszysz, a nie widzisz, kiedy czekasz na obraz. Aż się zjawi. Pamiętam stare, czarno-białe pudło, z czterema, czy pięcioma guzikami (bez pilota!), które wróciło do łask w momencie, gdy kolorowy telewizor odmówił współpracy. Aby obejrzeć cokolwiek, trzeba było "odpalać" je na długo przed interesującym nas programem. (W moim wypadku była to prawdopodobnie popołudniowa emisja "Wojowniczych Żółwi Ninja" - program drugi TVP, milion lat temu, kiedy przedpołudniowa transmisja obrad sejmu zawsze oznaczała pozbawienie dzieci porannej bajki). Prawie natychmiast po uruchomieniu skrzynki pojawiał się dźwięk, obraz nie nadążał - odbiornik musiał się porządnie nagrzać, by wizja wskoczyła na ekran. (Trochę to trwało). Słyszysz, że już jest to, co chcesz oglądać i nie widzisz tego, co chcesz zobaczyć. Niby wiesz, co się dzieje, rozumiesz akcję, ale jakież to irytujące, że nic nie widzisz.  Ciemno.

Całkiem jak tutaj i teraz, kiedy się żyje, kiedy wracają do ciebie te i inne myśli - echem, rykoszetem, albo wprost - jednym strzałem w dziesiątkę. Kiedy nie widzisz. Kiedy dajesz się zaślepić, antena nie odbiera sygnału tak, jak by się tego oczekiwało, a dodatkowo "nagrzewasz się" dużo dłużej niż pamiętna czarno-biała skrzynka. 

A od czego to ja zaczęłam? A, od dzięki Bogu. A więc dzięki Bogu, że wciąż nadaje sygnał. 

Oddaję głos do Studia.

poniedziałek, 28 stycznia 2013

на ответы у меня есть вопросы

Tysiąc pięćdziesiąt jeden myśli, a wśród nich i ta, że nie chce mi się (ale przecież nie jestem śpiąca, więc powinno się chcieć), i ta, że jutro jest wtorek, i ta, że jest dobrze, że jest niedobrze, że po prostu jest. Ciągle jest się tym samym człowiekiem i ciągle innym, ciągle upycha się po kątach napakowane po same brzeżki walizki zmartwień (szykując je do wyprowadzki, ale nie wyrzucając ostatecznie za drzwi) i ciągle bagatelizuje różnorakie cząstki egzystencji, życia, bycia, (tkwicia?) - ważne, nieważne. Codziennie marszczy się czoło i mruży oczy, dostrzega i udaje, że nie widzi. Przechytrza, by chwilę później zaskoczyć samego siebie i zawołać: mam cię! A kuku! A to ci! A figa. A goń się leszczu. 

Kiedyś zwariuję. Na razie wyprostowałam plecy. Jest ewolucja, choć i elementów rudymentarnych nie brakuje. I wszystko rośnie w jednym ogródku, na jednej rabatce. Taka farsa z tragedią. I szlachetnego coś pośrodku. Przyglądam się temu przez lupę. Taka moja wewnętrzna botanika. Albo kwitnie, albo się zachwaszcza.

niedziela, 27 stycznia 2013

poważne zagadnienia naukowe

 
*moje ulubione rozwinięcie skrótu WTF brzmi: where's the food? (Wzięte: stąd).
...where the food is.

piątek, 25 stycznia 2013

z ostatniej chwili

Z każdego kąta wieje jakąś marnością. Czte-ry-ką-ty, a piec pią-ty. (Niczym koło u wozu). Raz-dwa-trzy, od-pa-dasz ty! Na ko-go wy-pa-dnie, ten sko-ńczy na dnie...
O, nie.

Z każdego kąta, bo nie jest to kwestia nieszczelnych okien. I trzeba poukładać. Książki, stos ubrań, papierów, śmieci, myśli i ścieżek ewakuacyjnych, szczególnie tych, które wymagają zamknięcia, zasypani, budki ze strażnikiem, służby celnej. 

Przestrzeń staje się bardziej przestrzenna, ale wciąż oddychać ciężko. Gruźlicznie-astmatycznie. 
Przestrzeni więcej i echa więcej, natychmiastowa echo-lokacja. (Echo - nietoperzowate, rząd ssaków łożyskowych,  gnieździ się w przestrzeni, okres lęgowy - krótki, odżywianie: cudzożywne. Zdecydowanie cudzożywne).

Jest gdzie usiąść. Jest gdzie leżeć. Jest gdzie żyć... 

Budzik - sprężynowy, nakręcony, oddycha czasem - bardzo szybko i łapczywie. Zdyszany, zziajany, jakby mu go zaraz miało braknąć. Krótko-płytko, krótko-płytko, krótko-płytko, tk-tk-tk-tk... Żyje. Chociaż ten, farciarz jeden!

Ożyła i pralka, jeszcze przed chwilą od niechcenia wypluwająca ze swoich wnętrzności spore pokłady wody (mniej więcej tak, jak uzewnętrznia się niejeden osobnik po zatruciu alkoholowym), teraz kręci się żwawo i w podskokach, niczym chomik w kołowrotku. I tylko zastanawiasz się, czy należy oczekiwać kolejnego paroksyzmu tego, co gnębi ją od jakiegoś czasu.

Bo paroksyzmy się przytrafiają. Na przykład paroksyzmy marności. 
I trzeba się przewietrzyć, tak jak wietrzy się pierzynę, żeby nie zeżarły ją mole. Trzeba się przewietrzyć, żeby cię nie zeżarło. I obłożyć lawendą. I postukać w głowę. I znów: echo. Echo-lokacja...



  



czwartek, 24 stycznia 2013

to crash

Właściwie to niełatwe - zatrzymać się. Jeżeli nie potrafisz wyhamować sam, najprawdopodobniej STOP zostanie uzyskany poprzez zderzenie. Zaboli, ale wbrew temu będziesz musiał jechać dalej, bez względu na każde "no way" pojawiające się w twojej głowie. Może "tylko" wolniej, inaczej, nie w tym kierunku, albo nie tą drogą. W miejscu stać nie można, nie można w miejscu stać.

Konno nie umiem jeździć. Świetnie jeżdżę tramwajem. Ale też miałem wypadek. Głupstwo, nie warto wspominać. Ktoś mnie zapytał: - O co panu właściwie chodzi? - I nie umiałem odpowiedzieć.
/S. Mrożek, Monolog/

środa, 23 stycznia 2013

to niełatwe

Nasz Socha przed spotkaniem z moją rodziną nie prowadził nazbyt szczęśliwego i szlachetnego życia. Nieraz zdarzyło mu się trafić za kratki. (...) To niełatwe poznać kogoś, pokochać go i podziwiać, a potem odkryć jego mało chwalebną przeszłość. (...) Socha poznał dobrą kobietę, Wandę, pobrali się. Udało jej się przekonać Poldka do zmiany filozofii życia. Podjął stałą pracę, zatrudniły go władze Lwowa, zaczął pracować jako inspektor kanalizacji miejskiej. Chyba nie zastanawiał się nad przedziwną ironią losu: te kanały, dzięki którym rozegrał swój najsłynniejszy skok, te same kanały, w których ukrywał swój łup, stały się potem jego legalną ucieczką od dawnego życia. Te same kanały teraz dawały mu drugą szansę. 
/Krystyna Chiger, Daniel Paisner, Dziewczynka w zielonym sweterku/

 

wtorek, 22 stycznia 2013

AAA kupię szlachetny upór

Pewnego dnia. Autobus. Kilka siedzeń za plecami siedzi rezolutna kilkulatka, udająca się w nieszczególnie długą podróż, razem ze swoim tatą. Mała jest jednym z tych dzieci, które imponują mi (tak, imponują to nie jest za duże słowo) fantazją, spostrzegawczością, błyskiem inteligencji w każdym słowie. Dziecko, z którym mógłbyś długo rozmawiać, właściwie jak równy z równym. 
W pewnym momencie słyszę (element zabawy? wyimaginowanej historii? wszystko tym samym dziecięco-dziewczęcym głosikiem):

- Chciałabym polecieć w kosmos!
- Nie, bo się zderzysz z gwiazdą i pękniesz. 

Uśmiecham się pod nosem. Wtedy. Być może gdzieś w tle pojawiają się slajdy własnych, dziecięcych fantazji, wyobrażeń, całkiem udane próby ożywiania fragmentów materii o takim, czy innym kształcie.

Dziecko ma w sobie dużo odwagi, a może po prostu brak mu zdolności przewidywania, wyciągania z ponurego schowka pod schodami możliwych konsekwencji. W niektórych momentach jest to święty i błogosławiony brak, bo ma się wtedy coś więcej - niezachwianą wiarę, że tak będzie, jak ma być, że wszystko się uda i kropka. I to niekoniecznie jest naiwność. To rodzaj siły, który pcha człowieka do przodu i nie pozwala zatrzymywać się na wywrotkach. To zdolność, dzięki której szybko się uczysz - pływać, jeździć na rowerze, łyżwach, nartach, bo wiesz, że ci się uda. Nie mnożysz różnego rodzaju ewentualnych niepowodzeń (od napicia się brudnej wody, poprzez nieprzyjemne zachłyśnięcie, aż do utonięcia), tylko próbujesz, ze szlachetnym uporem i radością z każdego postępu. 

Są ludzie, w których to dziecko nie umiera nigdy, aż do śmierci jest szlachetnie uparte, pomimo, że umie już przewidywać i nieobce jest mu wyobrażenie przykrych konsekwencji niepowodzenia, jak i same konsekwencje, których nieraz już doświadczyło.

- Chciałabym polecieć w kosmos!
- To leć, póki żyjesz i niech to będzie twój kolejny sukces.

niedziela, 20 stycznia 2013

podróż sentymentalna

Pola, pola, pola. I domki - jak pudełka z zapałek. Ciepłe od środka, ze światłem w oknach. Kiedy widzisz daleko, w zasypanej śniegiem przestrzeni dom, który spod czapy śniegu wydostaje się światłem z okien i dymem, snującym się z komina, myślisz, że właśnie w nim, właśnie tam - tam jest bezpiecznie. Tam człowiekowi nic nie grozi - w świetle, w cieple, w ciszy zasypiającej już okolicy. Tam można podejść do okna, by stwierdzić, że zimno jest na zewnątrz, że ciemno jest za szybą, że ja jestem tu i nie dotyczy mnie mrok, ani mróz, mogę zasnąć w tej ciszy.  Spokojny.

Każda podróż jest sentymentalna, o ile jest to podróż za miasto. Może dlatego, że sentymenty pozostają właśnie tam - poza ciasną i nieprzytulną urbanistyką. Nie wchodzą do miasta, zasypiają pod bramami, pod murami i dopadają człowieka, gdy zrobi krok poza granice miejskiego ekosystemu. Niczym głodne psy. Głodne łagodnej przychylności i zrozumienia. Czasem dają się ugłaskać. Można wtedy spojrzeć w ich psie, wierne oczy.  

Wracają. Wywłóczone, nie wiadomo gdzie, ani w jakich okolicznościach. 

Rosną razem z tobą, w swojej psiej skórze. Rośniesz z nimi - najpierw cię bawią, potem stają się twoim psem-przewodnikiem, kiedy ślepniesz.

Droga za miasto jest wciąż taka sama. I ty też wciąż taki sam - niezmiennie marzną ci stopy - ot, cholerna tradycja. Constans. I gdybyś miał rozpisać wzór na samego siebie, stałych jest znacznie więcej. Ot, choćby - zawsze tak samo patrzysz przez wszystkie szyby wszystkich nieekskluzywnych środków transportu, którymi przemieszczasz się nieskończenie wiele razy tam i tyleż samo z powrotem...

sobota, 19 stycznia 2013

na wskroś

Zmęczona, po dwóch (to za mało, ale jednak wystarczająco na ten dzień) godzinach średnio sycącego snu, przed kilkoma spokojnymi godzinami zamkniętych oczu i umysłu wiszącego w rozkosznym stanie niezobowiązania, po dniu, w którym wchłonęłam i zimno i wilgoć stycznia - razem i skutecznie, w którym "wpadnę na chwilę po" przeobraziło się w "zostanę na dłużej i porozmawiamy", po dniu odzyskiwanych nadziei, małych i większych, po pierwszym, badawczym wystawieniu nosa z podziemia, natrafiam na to: 

i   u m i e r a m   o d   d ź w i ę k u,  k t ó r y   t r a f i a   w e   m n i e   t a k   s k u t e c z n i e   i  p r z e s z y w a j ą c o,  j a k   o g r o m n y,  c i e p ł y   d e s z c z. i   n i e   m a   m n i e   j u ż. . .

niedziela, 13 stycznia 2013

tylko wiatr i skakanie

Można skakać z jednego kamienia na drugi. Ale trzeba skakać bardzo szybko, dotykając każdego kamienia tylko przez sekundę. Nigdy nie stąpać po piasku czy wodorostach, tylko po kamieniach, coraz szybciej, coraz szybciej. W końcu stajesz się wiatrem, wiatrem samym w sobie, gwiżdże ci w uszach i wszystko inne jest wykreślone, nie istnieje, został tylko wiatr i skakanie, i skakanie, i skakanie. 
/T. Jansson, Córka rzeźbiarza/

środa, 9 stycznia 2013

cięcie bez repetycji

Najbardziej zastanawiające jest, jak zawsze, wyciąganie wniosków. To trochę, jak grzebanie w szufladzie ze skarpetkami i szukanie tych właściwych - do pary, jak przyglądanie się im, czy aby na pewno właśnie te są czarne, czy może jedna z nich, przy aktualnym świetle, daje tylko takie wrażenie. Czasem ktoś nagle przytrzaśnie ci łapy, by dać do zrozumienia, że grzebiesz nie w tej szufladzie, nie tam, gdzie trzeba. Że: przestań. 
Są rzeczy, których nie musisz robić, ale wciąż wydaje ci się, że trzeba, więc nie możesz przestać. 
Nie tylko nie trzeba - NIE WOLNO. 
Dosyć - to jest to słowo, które warto nauczyć się wypowiadać z niezachwianą stanowczością. 
I jakże często do samego siebie...

wtorek, 8 stycznia 2013

z jednego notesu

Tam jest się bezpiecznym. W muzeum, albo w czyichś objęciach, albo na drzewie. Może też pod kołdrą. Ale najlepiej jest chyba siedzieć na wysokim drzewie, o ile nie jest się jeszcze w brzuchu swojej mamy. 
/Tove Jansson, Córka rzeźbiarza - Ciemność/

Można wyłączyć pewne sprawy, jeżeli są naprawdę ważne. To się bardzo dobrze udaje. Trzeba się skulić, zamknąć oczy i cały czas powtarzać jakieś wielkie słowo, aż się poczuje, że jest bezpiecznie.
/Tove Jansson, Córka rzeźbiarza - Ciemność/

Jeśli pragniemy zachowywać się rozumnie, nie raz kiedyś, lecz stale, musimy modlić się o dar wiary, o moc trwania w wierze - nie wbrew rozumowi, lecz wbrew pożądaniu, przerażeniu, zazdrości, nudzie i obojętności - trwania w wierze, którą rozum, autorytet lub doświadczenie (albo wszystkie trzy razem) ukazały nam jako prawdę. Odpowiedź na tę modlitwę, gdy nadejdzie, być może nas zaskoczy. W końcu przecież nie jestem pewny, czy jednym z powodów naszej słabej wiary nie jest ukryte pragnienie, by nasza wiara nie była zbyt silna. Czy w naszych umysłach nie ma pewnej postawy rezerwy? Jakiegoś lęku przed tym, co by się stało, gdyby nasza religia stała się całkiem prawdziwa? 
/C.S. Lewis, Rozważania o chrześcijaństwie/

Co to za wiara, co przez drzwi nie przechodzi?
/Stefan Ch./

Czego trzeba strzelcowi do zastrzelenia cietrzewia drzemiącego w dżdżysty dzień na drzewie?
/emisja głosu, 10 XII 2010/

 

poniedziałek, 7 stycznia 2013

sza

Największa cisza jest wtedy, gdy przejedzie już ostatni samochód, gdy ostatni tramwaj przetoczy się przez ulicę i zniknie za zakrętem. Kiedy w powietrzu zawisa milion właśnie skończonych dni, jeszcze ciepłych, jeszcze stygnących, kilka milionów marzeń, sporo dobrych snów i wszystkie ludzkie niepokoje. Kiedy po mieście włóczą się już tylko koty, szczury i broniący się przed jutrem wczorajsi zabłąkańcy. Pojedyncze światła przesączają się z okien na ulice - ludzie pracujący, ludzie bezsenni, ludzie bojący się ciemności. Zmęczona cisza czekająca na eksplozję kolejnego dnia, na wybuch budzików, telefonów, silników, klaksonów, na obfitość kroków ludzi wcale nie wypoczętych.

Kiedyś zapełniało się dźwiękiem każdy skrawek magnetofonowej taśmy - sześćdziesięcio i dziewięćdziesięciominutowej. A teraz chciałoby się wrzucać do magnetofonu puste kasety - jedną po drugiej, taśmy z ciszą tak długą, jaka konieczna jest do życia. 
 

niedziela, 6 stycznia 2013

Jest.Biało.

Biało, jak w bajkach. Przystanek. Nie masz rozmienić dziesięciu złotych i może nie jest ci przykro, ale pani miła i chętnie by się jej poszło na rękę. Spotykasz T., a może T. spotyka ciebie, w każdym razie wsiadacie do jednego tramwaju. Jedziecie. Tramwaj na Cichy, Podchmielony Pan do końca, wy nie na Cichy, niepodchmieleni i nie do końca. Może czasem myślałaś, że spotykać ludzi to najstraszniejsza rzecz na świecie - znowu coś musisz, bo oni oczekują i oni też muszą, bo ty oczekujesz. Dziś myślisz, że gdyby nie ludzie, człowiek umarłby szybciej, niż przez głowę przemknęłaby mu myśl, że umiera. Swobodnie, bo nikt niczego by nie oczekiwał, ale tak okrutnie w pojedynkę. I oczekujesz, podczas gdy inni są bezradni. Okrutnie bezradni. A mimo wszystko dobrze, że są. 

Śmiejesz się we śnie. Budzisz i przedłużasz i sen i śmiech. Z całych sił. Potem nie wiesz, czy aby na pewno się wtedy ocknąłeś, czy wciąż było to śnienie - o tym, że śpisz i że się budzisz. Czasami nie chcesz się obudzić, czasami bardzo byś chciał. 

A śnieg pada. Mokry, przylepny, cichy i opanowany. Może pada z Nieba na ziemię właśnie wtedy, gdy z ziemi do Nieba nie może się już unieść żadna modlitwa. Żeby być bliżej, blisko, by przylgnąć. Byś znów sobie przypomniał, że nie ty jeden patrzysz, że żyjesz także w Spojrzeniu. W oczach Stwórcy, który nie musi paplać, by dać tobie dowód, że Jest.

sobota, 5 stycznia 2013

Oh, and if I had a brain

Tę pierwszą lubię z różnych względów.
Tę drugą też lubię, choć szkoda, że o tym, że baby, I'm leaving you.
Obydwie chyba ze względu na głos. Nośny. Głęboki. Ładny.

* * *

Nie zjada się ołowianych żołnierzyków. 

* * *
 
Lubię wiatr. Taki porywający, jak dziś. Byle porwał i byle dalej.

czwartek, 3 stycznia 2013

naturszczycy bez suflera

(...)
My możemy być w kłopocie,
Ale na rozpaczy dnie jeszcze nie
Długo nie

Więc nie martwmy się, bo w końcu nie nam jednym się nie klei
Ważne, by choć raz w miesiącu mieć dyktando u nadziei
Żeby w serca kajeciku po literkach zanotować
I powtarzać sobie cicho takie prościuteńkie słowa:

Jeszcze w zielone gramy,
Jeszcze nie umieramy,
Jeszcze się spełnią nasze piękne sny, marzenia, plany,
Tylko nie ulegajmy przedwczesnym niepokojom
Bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją 

(...)

Magda Umer, Jeszcze w zielone gramy

muzycznie: tutaj. by 1,2,3.