sobota, 31 lipca 2010

oprócz góry wysokiej

Oprócz błękitnego nieba (a także: łyżki światła, zachwytu, spokoju, ożywczego fermentu, wybycia w jakieś jeszcze niepoznane, snu, trzeciej kawy, wyjścia na piwo, jazdy na rolkach, czegoś naprawdę zabawnego, koncentracji, zwariowanego towarzystwa, ciekawych obiektów do fotografowania, dodatkowego pakietu czasu, spotykania człowieka i wielu, wielu innych...) nic mi dzisiaj nie potrzeba.

piątek, 30 lipca 2010

Na żółto. I na niebiesko też.


Lubię kredki. Od dziecka do plus nieskończoności.

niedziela, 25 lipca 2010

łysi, łysi, bez włosów

Znów naszła mnie refleksja wielce godna niedzielnego popołudnia. Dnia tego, po rosole i schabowym, Polacy, a przynajmniej pewna ich część, zasiadają z kawą na kanapie i wlepiają wzrok w szklany ekran naprzeciw stołu. Telewizja. Dużo można by o niej mówić, toteż wiele już na jej temat powiedziano. Dorzucę więc swoje trzy grosze. Po pierwsze: miewam wrażenie, że czasem o wiele ciekawszy może być szklany odbiornik sam w sobie, aniżeli treści bez treści zawarte wewnątrz. Producenci odbiorników telewizyjnych prześcigają się w dążeniach do zadowolenia swojego klienta, podczas gdy stacje telewizyjne już dawno ścigać się przestały. Chyba, że mianem prędkiej rywalizacji określimy zawody polegające na emitowaniu coraz to bardziej prymitywnych programów. W tym polska tv jest całkiem niezła. Czasami boleję nad tym, czym faszerują nas media. Tania sensacja, głupkowaty show, w którym z dumą uprawia się ekshibicjonizm, seriale, których fabuła opiera się na zawiłej sieci zdrad i intryg (każdy z każdym) oraz wiele, wiele innych, dennych produkcji. Nie wiem, czy zawsze tak było. Może zabawiam się właśnie w malkontenta, niemniej kiedyś oferta tvp wydawała mi się być bardziej przemyślana. Ot, chociażby bajki dla dzieci, które miały sens i uwrażliwiały, podczas gdy teraz zalewają młodego widza ogromem agresji. A stałe pasma antenowe - takie, jak chociażby Teatr Telewizji? Gdzie to wszystko się podziało i dlaczego zalega w archiwach, pod tonami kurzu? Największą przemianę dostrzegłam jednak w kabarecie. Kiedyś kabaret był śmieszny. To stwierdzenie wydawać się może zabawne i nazbyt oczywiste. Ale: czy to, co teraz w programach telewizyjnych widnieje pod hasłem "kabareton" naprawdę nas bawi? Skecze, jak zwykło się nazywać te niskich lotów teatrzyki, właściwie pozbawione są puenty. Nie jest to jednak humor bezpuentowy, ale swoiste wynaturzenie humoru. Poziom tych kreatur określiłabym: poniżej poziomu morza, czyli tzw depresja. W istocie, patrząc na prymitywne widowiska, z których ludzie się śmieją (może im kazano?), kiedy, pomimo maksymalnego swego wysiłku, nie widzisz ani grama powodu do śmiechu, można wpaść w depresję. Nie śmiem obrażać nikogo, wszak wiele zależne jest od gustu. Nie wszystkie gusta są wyszukane i to dobrze, bo równowaga być powinna. Nie mam nic przeciwko cyklom nieśmiesznych programów o przeznaczeniu rozrywkowym, ale, litości, niech obok tychże pojawi się oferta dla tych, których nie bawi pierwszy lepszy dowcip ze słowem "seks". Pozwólmy ludziom lubującym się w absurdach, czy też grach słownych, manewrach językowych, aluzjach do pewnych dziedzin nauki,znaleźć coś dla siebie. Nie jestem zwolennikiem przeintelektualizowanego bełkotu, wszak tego nam nie brakuje (patrz wypowiedzi różnorakich "specjalistów" na antenie), widzę jedynie potrzebę jakiejś alternatywy.
Kultura masowa jest potrzebna. Ale nie jest jedyną formą kultury. Nie można we wszystkim kierować się zasadą obniżania mianownika na rzecz trafienia do jak największej liczby odbiorców.
Telewizja w szybkim tempie traci także swoją rolę edukacyjną. Zastanawiam się, jaka tutaj panuje zasada - im głupsze programy, tym głupsze społeczeństwo, czy może na odwrót - głupsze społeczeństwo wywołuje konieczność pojawiania się głupich programów. W którą stronę zachodzi to oddziaływanie?

Jeszcze jedna uwaga: czasem dziennikarze nie powinni szukać przyczyn różnorakich patologicznych i dewiacyjnych zachowań na zewnątrz. Niestety, media są czwartą władzą, nie wiem, czy nawet nie większą od trzech poprzednich. Dlatego ponoszą sporo odpowiedzialności za to, co się dzieje w społeczeństwie. I, choć sprytnie przemilczają tę sprawę, umywając ręce, są tego świadomi. Bolesne jest jednak to, że dla części tych, którzy patrzą na telewizję zza szklanego odbiornika, telewizja (a także inne media) są świętą krową z monopolem na prawdę.
Ale uleganie manipulacjom to już zupełnie inny temat.

Na koniec, aby zakończyć akcentem pozytywnym, kabaret raczej w tv niewyświetlany;)






czwartek, 22 lipca 2010

w świecie się kochała

w dzień Marii Magdaleny przemarsz po placu Marii Magdaleny w strugach wody pryskającej na wszystkie strony i w słońcu rozlewającym się wszędzie w obfitości

środa, 21 lipca 2010

atawiźmik

Kolejna skrzydlata myśl z samego środka mojego bajzlu:
Jeżeli przy pisaniu licencjatu dotkliwie boli Kość Ogonowa, to jak bardzo boli przy pisaniu magisterki? I kto to, do cholery, był ten Ogonow? Kolejny rosyjski uczony?

A wieczory wspaniałe, świetliste.

piątek, 16 lipca 2010

sensualizm albo też wyobraźnia

Dzień. Piątek nawet. Wychylam się wieczornie przez okno - wpadam na zapach kiełbasy. Widać ktoś oddaje się konsumpcji rumianego, opieczonego kawałka świnki czy innego potwora. No mogliby mnie przynajmniej nie prowokować. Jak można tak byle świnią celować w moje katolickie przekonania? Moja wrażliwość czuje się naruszona. I gdzie tu poprawność polityczna, hę?

Bredzę? Upalnie było. Ale ósme piętro, nawet jeżeli w rzeczywistości było tylko siódmym piętrem nad miastem, w którym kiedyś rządził zdechły na obecną chwilę (póki co, nic się w tej kwestii nie zmieniło) gad, smokiem zwany. Może przerobili go na kiełbasę i zapchali nim ludzkie, spragnione treści żołądki? I może wówczas ktoś otworzył okno (jeśli je w ogóle miał), poczuł zapaszek mięska, łaskotanego przez języki ognia i pomyślał: "No mogliby mnie przynajmniej nie prowokować".
Bo to katolik był. I piątek roku jakiegoś, Pańskiego zapewne.

Dla wszystkich wątpiących - nie szydzę. I mięsa w piątek nie jem. I da się żyć.

A to siódme czy ósme piętro w istocie swej prezentowało panoramkę całkiem przyjemną, z małymi tylko wyjątkami. I mogłam spojrzeć na te wszystkie strzeliste kościoły odgórnie. Lubię, kiedy coś wychyla się z sieci budynków. Wyłania, wspina, staje na palcach, jak dziecko w tłumie. Takie są właśnie owe świątynie nad lasem kamienic.

W świątyniach latem pachnie kadzidłem, słońcem, kwiatami i drewnem. I kurz widać, jak fruwa - demaskowany przez światło cisnące się szczelinami do wewnątrz.

A w kamienicach skrzypią schody i barierki się trzęsą i panie stukają sandałkami o wytarte stopnie. I kurzu tam więcej jeszcze, niż w świątyni.

I "lepszy dzień w przedsionkach Twoich, niż innych tysiące".

A dziś - "zaułków lipcem sparzonych wyciszyć nie może zmrok".

poniedziałek, 12 lipca 2010

upalnie-(nie)banalnie

Hiszpania topi się w szale radości, Polska topi się w falach upału, turyści nie topią się, a jedynie kąpią, mam nadzieję, w morzach i jeziorach, a ja zanurzona po czubek głowy w zmianach, w studiach, w nowych i starych sprawach. Dzieje się, wybiera się, żyje się, słońce praży i nęci, by wybyć gdzieś dalej, niż do kuchni, czy biblioteki. Myśli się może za dużo, może chaotycznie i o tylu rzeczach naraz. Chciałoby się brać za rzeczy następne i pisać choćby nudną autobiografię, zamiast pracy. Ale co zrobisz dziś, tego nie będziesz musiał robić jutro, czyli zmieniam zasady postępowania. Powoli, jednakże wiadomo, że ewolucja się sprawdza, a rewolucję zwykle, prędzej czy też później, trafi przysłowiowy szlag.

Do dzieła i w drogę zatem. By wraz z lipcem skończył się licencjat, by można było dalej, choć nie wiadomo jeszcze, co pod słowem "dalej" jest ukryte.

Pięknie jest i niespokojnie jest i ciekawie jest i minął już prawie rok !...

poniedziałek, 5 lipca 2010

tam i z powrotem

"Przestrzeń, podobnie jak czas, przynosi zapomnienie, ale czyni to przerywając dotychczasowe stosunki człowieka z jego otoczeniem, przenosząc go w stan pierwotnej wolności i czyniąc w mgnieniu oka nawet z pedanta i osiadłego mieszczucha coś w rodzaju włóczęgi. Mówi się, że czas to Leta, ale i błękit oddalenia jest takim napojem zapomnienia, a jeżeli działa mniej gruntownie, to za to o wiele szybciej".

T. Mann, Czarodziejska Góra

Od siebie dodam, że wyśmienitym był warszawski czas. Trzy dni oderwania od Krakowa i domu. Wspaniale! :)