sobota, 26 listopada 2011

passing by


Sucho, bezśnieżnie, bezdeszczowo. Listopad bywa zaskakujący. Jest jak wiosna. Dosłownie. I takie wszystko nawpaky. Lubię mieć wiosnę jesienią, w przededniu zimy. Jest przestrzeń. Ulice obszerne. Poruszam się po nich, niczym w filmie. W okularach, żeby świadomie zachwycać się ogromem miejsca dookoła.

Dookoła.

Mnóstwo ludzi, powoli i choinek i Mikołajów i jakichś takich bijących po oczach straganowych gadżetów. I czasem się zdarza to, co dziś - że idę, jadę, patrzę, słucham i nic mnie to wszystko dookoła nie obchodzi. Tak bardzo nic, że aż fonia odkleja się od wizji. Jestem patrzeniem, widzem, ale nie częścią tego wszystkiego. Obserwuję. Klatka po klatce. Nieobecnie. Człowiek - jeden za drugim. Mijam. Passing by. Taśma przewija się sama, bez mojego udziału.

Takie dziwaczne poczucia oderwania, od czasu do czasu, nigdy nie wiadomo kiedy, bo nie dzwonią, by uprzedzić o swoim przybyciu. Że na co, po co, że dlaczego wszyscy robią to samo o tej samej porze, na zawołanie, gwizdek, komendę. Że po cholerę biegną w sobotę do galerii handlowej,  gonią, jak obłąkani. 
Tak, jestem egoistycznie niewspółodczuwająca i nic nie poradzę na to, że cenię sobie własny tryb, który nagiąć można tylko z uzasadnionych przyczyn. Póki co, będę sobie chodzić spać o 20stej i wstawać o 4tej, bo tak mi się podoba. 

Stoję obok i pukam się w głowę i śmieję na to wszystko, bo co można poza tym?

środa, 23 listopada 2011

nisenitnycja tudzież jerunda

Bez obrazków i trochę jakby na czas. Nisenitnycja* wszędzie, moi Państwo. I tak często trzeba sobie mówić: jerunda**! Ktoś stwierdził dziś, że mam "chody w Niebie". Może to i prawda, czasem chyba faktycznie. Czasem te "chody" są zupełnie inne od tego, co sobie w moim małym rozumie wyobrażę i czego w istocie pragnę, ale to już inna rzecz.

Odchodzę od kasy w sklepie, a za mną jakiś pan kupuje cebulę. Na wagę. Sztuk jeden. I cena: siedem groszy. A nie mówiłam, że nisenitnycja wszędzie?

Głowa. Mnie też czasem boli, co jest okazją do przypomnienia sobie, że ją mam. Dobrze jest wtedy pójść spać o 20stej. I wstać.... o 4tej. 

Odkrywam świat na nowo. Jak dziecko - czasem się przy tym rozbijając o coś. Spadając z drzewa. Na razie chyba jeszcze lecę. 

Dobrego Szanownemu Państwu! :)

*nisenitnycja = (ukr.) absurd.
**jerunda = (ros.) bzdura, głupstwo.

niedziela, 13 listopada 2011

dobre momenty - jak fotografie


"dobre momenty - jak fotografie": 


Poza powyższym Słońca Wespół Łapaniem i Pod Słońcem Przebywaniem, lubię miasto w dni świąteczne. Bo ulice puste, szerokie i spokojne. Można mknąć czerwonym rowerem, bez korko-stresów. Można patrzeć na balkonowe flagi, wdychać rześkie powietrze i czuć się Polakiem. 
Jesień zatacza koło. Od roku. Najokrąglejsze. Koła bywają zabawne. Byle nie karuzela. Na karuzelę nie mam siły, ani ochoty.

Słowa-klucze dnia dzisiejszego: talent, obrót, ryzyko.

Koło. Obrót. To może jeszcze Sfera Niebieska? ... A Kopernik to był stary piernik. Lubię pierniki. Jeść. I jak pachną. 

poniedziałek, 7 listopada 2011

w drugą stronę jest ciekawiej

Przejeżdżam pod drzewami. Ewentualnie przechodzę. Dzień w dzień. Z dołami i bez dołów - różnie. Ilekroć podniosę głowę do góry, zachwyca mnie, jakie jest to, co jest. Nie umiem podziwiać świata nieustannie, tylko w przebłyskach, może lekko natchnionych. I lubię te przebłyski, których słoneczną jesienią jest jakby więcej. 

LUDZIE. Tyle już o nich było, a wciąż jakby nie do końca wyczerpująco. Przechodzą, przychodzą, przemawiają ludzkim głosem. A ja? Wciąż i wciąż uczę się patrzeć i słuchać i nie być ślepym i głuchym. 

I dziękować się uczę. Można myśleć, że to głupie, takie dziękowanie, że dziecinne, albo naiwne. Może nawet ja też tak kiedyś myślałam, nie wiem, nie pamiętam, nie potwierdzam i nie wypieram się. Można uważać, że się nie umie dziękować i że nie ma za co. A jednak, kiedy się zacznie, kiedy się ruszy jeden mały klocek u podstawy wszelkich dziękczynień, lawinowo spada z nieba, lub w całkiem odwrotnym kierunku, cała ich reszta. Bo skoro można spadać z nieba, to kto powiedział, że nie można spadać i w drugą stronę? W drugą stronę jest ciekawiej. Zapewniam.

sobota, 5 listopada 2011

bumerangi


Gdzieś, w jakiejś odległej szufladzie, za siedmioma szafami, spoczywa mój własny, stylowy, pomarańczowy (a jakże!) bumerang. On jeden spoczywa, bo bumerangów jako takich - odnoszę nieustanne wrażenie - jest znacznie więcej. I gdyby je sklasyfikować, okazać by się mogło, że są bumerangi mądre i głupie i wszystkie wracają tak samo natrętnie - łupnięciem w czoło. Na przemian, lub naraz, zależy. I czasem postawić by się chciało przed tym czołem ścianę, by móc triumfalnie patrzeć, jak ten i ów bumerang się o nią rozbija. Ni hu hu, czyli lipa. Nie sposób. Więc odrzucam. Wysyłam je w kosmos, albo choć w krótką podróż, aby mieć chwilę spokoju. A potem znienacka to samo głupie uczucie, gdy znów dajesz się zaskoczyć (choć przecież wiedziałeś, że toto wróci!). I wraca. I niekoniecznie ku zgubie, ale wraca. Wracają. Myśli, konieczności, powinności, obowiązki, chaos i bezład, bezradność i takie tam, natrętnie jak drzemka, jak irytująca, hucząca, poranna ekspresja budzika - co siedem minut, w porywach do dwóch godzin. Odwlekanie. A przestrzeń pomiędzy zatkaj radością życia. Czy chodzi o spanie, czy też o rowerowanie najlepsze pod słońcem.

wtorek, 1 listopada 2011

list-opad


Tutaj jestem! W świecie zawirowań. Człowiek, nie liść spadający, by capnąć o ziemię. Żadnego capania, jak o mnie chodzi. Jak chodzi o liście - lubię patrzeć. I zapach ich też. Szukam sposobu. I nie ustąpię, dopóki czegoś nie wydłubię. Choćby skały się sypały, wszystkie liście obleciały, nie ustąpię. Nie chcę. Pomożesz? Proszę. 

PS - Taka ładna ta Twoja jesień! Aż macham nogami z zachwytu.