poniedziałek, 28 grudnia 2009

nie do końca poświątecznie

Po świętach, więc zaczyna prószyć śnieg. Przewrotność niczym ta mojego charakteru. Pytanie - kto na kim się wzoruje?
Uwielbiam spać i gdybym miała takie możliwości czasowe i fizyczne, to mogłabym drzemać przez tydzień non stop. Oczywiście jest to niewykonalne, bo obudzi cię tysiąc potrzeb po drodze. Nie da się i już. Osobiście jestem już zmęczona spaniem. Nie mogę spać. Sen nie jest już snem sprawiedliwego. Śpi się ciężko. Męcząco. Choć czasem jeszcze przyśni się coś dobrego. Może to sygnał, że już czas na aktywność? Może. Choć do podjęcia aktywności mam nieproporcjonalnie mało entuzjazmu. Patrzę w styczeń i mnie żywcem przeraża. Aż by się od tego uciekło, do łóżka z powrotem. Ale tam się już nie zaznaje spokoju. Więc dokąd?...
Zjadłabym barszcz z uszkami. Taki, jak w Wigilię, którego smaku nie czułam. Choć nie ma co marudzić, jak nie czujesz smaku jedzenia, to jesz mniej. Jest i plus. Ale czy jak nie czujesz smaku życia, to mniej żyjesz? Jeśli tak, to to już nie jest plus. Ja odczuwam życia smaczek najwyraźniej i najmocniej na Wschodzie. Tym nieodległym, tym moim, o którym znów myślę. Ukraina. Kiedyś pojadę też do Rosji. Nad Bajkał. I koleją transsyberyjską. Ale teraz Ukraina. Bo tu dobrze. I ludzie dobrzy. I życie trudniejsze i prostsze niż u nas. Naraz. Mniej wygód, trudniej o pewne, tak oczywiste dla nas rzeczy. Ale "słońce wschodzi i dzień się zaczyna". Takim Bożym trybem. Taka właśnie jest moja Ukraina, na której dostaję impulsy do życia i za którą obecnie tęsknię. Już niedługo będą u nich Święta Bożego Narodzenia, do których serce mi się rwie. Rwie się, bo piękne będą na pewno, bo radości pełne (jak radosne tam było Zmartwychwstanie!). Rwie się, bo w pewnym sensie nie miało tutaj Bożego Narodzenia. To znaczy, Narodził się. Tak, oczywiście. Inaczej, wcale nie gorzej. Ale mało tych wspólnotowych, kościelnych akcentów. Zero kolędowania. Próba wydobycia głosu kończyła się marnym jękiem, więc do śpiewu zaliczyć tego nie sposób. Może to wciąż tęsknota za jakąś ubzduraną iluzją świąt. Może pragnienie jakiegoś schematu, którego wszyscy pragną i nikt osiągnąć nie może. Może raczej chęć szczerej, wolnej radości, którą od niedawna czerpię z wyjazdów na Ukrainę właśnie. Tam czuję, że jestem wolna, że żyję i oddycham. Tam mogę zachłysnąć się życiem. Wrócić tutaj, funkcjonować i myśleć o następnym wypadzie. Aż dziwne to dla mnie, że nie mam tam swoich korzeni. Może mam, a nie wiem?

Cerkiew, święta, śpiewy, radość, Narodzony. Boże, jak ja tego pragnę!

piątek, 25 grudnia 2009

Narodzenia czas

Święta, cóż... nie wymarzone. Jasne. Mogę odpoczywać ile chcę i spać ile chcę. Przywilej chorego. Ale... ominęła mnie jakoś radość pasterki, radość Narodzenia. Śpię, leżę, nic nie robię. Li i jedynie zwlokłam się na mszę. Dobre i to. Nie spotykam ludzi, nie odwiedzam rodziny... takie chore świętowanie-nieświętowanie. Ale cieszy kilka rzeczy. Życzenia. Przemyślane. Kilka dobrych słów, gdy ktoś zagada do ciebie po powrocie z pasterki, bo jesteś dostępna na czacie.

W ogóle ludzie. Blisko. Ich obecność. Więc i Obecność Narodzonego.

W kościele, w ławce przede mną siedziała mama z dwójką maluchów. Ten młodszy (na oko mniej więcej dwulatek) wisiał uczepiony szyi swojej mamy i patrzył tak spokojnie drobnymi oczkami. Wyglądał jak mały miś koala. Uroczo. I pomyśleć, że Bóg też był kiedyś takim małym dzieciaczkiem. I że to dla nas... :)

Christus est natus

Ludzie. Jak dobrze, że są!

Bóg. Jak cudownie, że stał się człowiekiem!


Nieco smutnawy czas radości. Przeleżany.

środa, 23 grudnia 2009

świętowanie.

Idą dziwne święta.
może niegotowe?
z ochrypłym na amen gardłem
z zagubieniem
z mechanicznością działania.
Rutyna świętowania czy nieumiejętność świętowania?
Wywrót nogami do góry.

Ale w końcu jakie było To Narodzenie? Czy nie "dziwne" co najmniej?

poniedziałek, 21 grudnia 2009

pierniczenie

uwielbiam robić pierniki, ale w tym roku więcej nie zrobię :)
niemniej cieszą te góry korzennych ciastek. wszędzie.
powoli ceremonia tworzenia pierników staje się moją coroczną tradycją. plus słuchanie kolęd równolegle do wygniatania gwiazdek w pachnącym cieście.
no. :)

...

jeśli piekarnik ma 180 stopni, a ja tylko 37,6 to jaka jutro będzie temperatura powietrza?

piątek, 18 grudnia 2009

ładny dzień, ładny świat

"Choć na dworze tęgi mróz"... lubię zimę. Krótką, grudniową, taką jak dziś rano. Nie pamiętam kiedy ostatnio wyszłam z domu z zachwytem w oczach - że jest tak ładnie ! Mrozik, śnieżek błyszczy, słońce dodaje temu wszystkiemu blasku, a ja idę pośpiesznie na autobus i mogę się tym wszystkim cieszyć! Tak - bo ładna zima, to nie jest zima w Krakowie. Nie w mieście. To zima na prowincji. U mnie. Gdzie ulice śniegiem otulone mają w sobie mnóstwo wdzięku, subtelności. Nie straszą błotem, po którym biega stado ludzi. Nie tam, gdzie autobusy, korki i milion nóg. Tutaj, gdzie spokój. Nie oszukujmy się - miasto jest super, ale kilku rzeczy nigdy tam nie uświadczysz. Jedną z nich jest naprawdę ładna zima.

Bo tylko z dala od miejskiego zgiełku "zadumany cały świat"...

środa, 16 grudnia 2009

идёт снег !

1.zimka niczego sobie. śnieżek lubię, jeżeli nie utrudnia docierania na uczelnię. mróz - niekoniecznie. w każdym razie nie duży. ale jak mawiają mądrzy ludzie: "jeszcze przyjdą takie mrozy".... ;)

2.pan w pewnym krakowskim spożywczaku przypomina mi misia z bajek Janoscha.

3. taki mały link dla wszystkich podróżujących. i dla Tej, która śmieje się w tramwajach.

niedziela, 13 grudnia 2009

:)

Popołudniowa drzemka, wieczorne lepienie ciasta, nocne picie kakao... taka swojska niedziela :)

permanentna inwigilacja

Nikt nie je z mojej miseczki,
Nikt nie śpi w moim łóżeczku ;),
Ale ktoś czyta moje maile. I Twoje, jak mniemam, też.
To nie jest mania prześladowcza, ale prywatności mamy coraz mniej.
Czasem mnie to bawi. :)

Bo kiedy w mailu pojawia się słowo "dziecko", to dlaczego zaraz obok wiadomości wyskakują linki:
"Ciąża objawy"
"Gorączka u Dzieci"
"Ciąża Rozwój Płodu"
"Trudne Dziecko" ?

No, dobra - to ostatnie, to może się tyczyć mojej osoby. :P a reszta ? :)

piątek, 11 grudnia 2009

zimowa zupa

Dzień dobry. Dzień długi. Dzień mroźny. Dzień lepszy od kilku poprzednich.
Rozpoczęty przed świtem. Rozpięty pomiędzy kilkoma istotnymi punktami. Jednym z nich - zupa. Nie byle jaka zupa. Zimowa zupa. Na kostce warzywnej, z odrobiną śmietany, z ogromem marchewki, fasoli, brukselek, ba, z nacią pietruszki nawet (świeżą!), a co najważniejsze - w wyjątkowym towarzystwie. Zupa. Cały garnek zupy. Na dwa.

A kiedy szłam do domu, prószył śnieg. Nieśmiało i spokojnie. Więc na koniec coś spokojnego.

środa, 9 grudnia 2009

nothing to say

nie mam nic do powiedzenia.
mam coś do posłuchania.

kakao z prostaczkiem

Zobaczyłam dziś wielkie zdjęcie Jury. Małego Jury. I pomyślałam: "chciałabym go zobaczyć". Chciałabym znów móc nalać mu zupy, kakao. Śmieszne. Bo nawet nie wiem, czy on mnie pamięta? Ale ja jego tak. I resztę tej boskiej gromady też. I tęsknię za nimi.

Adwent. Na ulicach święta. Mijam świecące dekoracje bezdusznie całkiem.
W mokrym, szarym bruku patrzę na zmazany świat.
Taki, jak mój. I to nie tylko kwestia wzroku, który słabnie (podobnie jak kręgosłup z resztą).

Ludzie mi w tym świecie iskrzą ciepłym blaskiem. Uśmiechami, serdecznością.
Ale jakkolwiek by tego nie nazywać, owijając w wyszukane frazesy, bywa smutno. Jakoś tak, od środka.

"Prostaczek". Lubię to słowo. Bo ma zabarwienie ciepło-ironiczne.
Żyję sobie ja, taki prostaczek właśnie... niepojęte.

sobota, 5 grudnia 2009

dwudniowo


piątek.


wstaję. i zebrać w sobie się nie mogę, by za próg dać nogę. w rezultacie opuszczam dom z godzinnym poślizgiem i nie pojawiam się na 1/3 mojego ulubionego piątkowego bloku wykładowego.
rozdrażnienie.
przychodzę na wykład nr 2. humor poprawia mi wykładowca. on również sprawia, że trzy piątkowe godziny zegarowe naprawdę mają sens. on także, jako pierwszy, częstuje nas porcją życzeń świątecznych. (po serii faktów i wyszukanych anegdot). do zobaczenia w Nowym Roku. a szkoda, że nie wcześniej.
popołudnie.
przechodzę przez rynek. słyszę - grają utwór powszechnie funkcjonujący w ludzkiej świadomości, stary już bardzo, którego tytułu nigdy nie znałam. przypomina mi się Witalik ze słuchawkami na uszach. patrzy w okno.
wpadam do galerii. bardziej z przymusu, niż z chęci. ludzie gniotą się w sklepach. zapominam o odrobinie prywatności, intymności i czegokolwiek w tym rodzaju. inwazja. włażą wszędzie, jak owady. w sklepach ciasno, więc wykonuję akrobacje między półkami, rozmaitymi rzeczami i różnymi częściami ludzkich ciał. ale jest i plus - spotkania krótkotrwałe, miłe i niespodziewane. dobrze jest, gdy z dzikiego tłumu wyłania się ktoś znajomy.
wieczór.
zimno. ciepło. sympatycznie.

sobota.

wstaję. wreszcie tak, jak lubię - między 10tą a 11tą.

popołudniem przemykam slalomem przez galerię. ludzi jak szarańczy. łażą, łażą, łażą... męczące.
szybko na powierzchnię, na zewnątrz. od razu lepiej.
(...)
zahaczam o empik, by przekonać się, że płyty nie staniały w dobie kryzysu. przynajmniej nie te, na które mam chęć. w tle pobrzmiewa Beirut, a więc chwila przyjemności.
raz-dwa na dworzec. znów pisk hamulców pociągu. lubię to. pociągi i ich piszczące hamulce. i perony. i dworce. wsiadasz, siadasz, patrzysz za okno, coraz szybciej. myślisz, słuchasz, obserwujesz. i lądujesz w innym świecie. tak.
tymczasem jednak zostawiam hamulce i peron za sobą. w autobusie śpię.
do niedzieli dotrwam, by następnie oddać się uczeniu rzeczy bardzo nudnych.

W tle Coldplay.

czwartek, 3 grudnia 2009

yes, you can

tak się snuję.
można być równocześnie strasznie sennym i rozdrażnionym.
i można nie mieć skutecznego sposobu na rozdrażnienie.
i można zasypiać na wykładach. (śniła mi się żółta ściana z gablotą, ściana w moim liceum).
i można chodzić w maseczkach po ulicy nie wiadomo po co. (młodzież żeńska dziś chadzała. widziałam).
i można nie mieć ochoty wstawać, ani wychodzić z domu, ani spotykać się.
i można się irytować byle czym.
i można przespać najbliższych kilka tygodni.
i można też mieć "chroniczną wtomę".
i można powłóczyć nogami. kolejny raz bez entuzjazmu.
i można mieć gorszy czwartek. i środę.
i można mieć lepszy piątek. (choć na razie nic nie wiadomo).
i można zrobić coś konstruktywnego.
i można nie udawać, że się nie ma na to ochoty.
i można nie narzekać. i narzekać też można.
i można tracić czas.
i można spróbować go nie tracić.
i można złapać trochę sensu.
i można znaleźć nowy powód do zdumienia.
i można łazić z celem, a nie bez.
i można - trochę smaku, życia, światła, radości szczerej i ciut entuzjazmu - można ?



Na krechę, na wynos bym wzięła...


pioseneczka wdzięczna. na dziś i jutro i na kiedyś jeszcze. tutaj.

środa, 2 grudnia 2009

"jak okiem rzucić, albo i kamieniem"...

Najpierw coś, co lubię. Dla własnej przyjemności i dla Ciebie, Dumko. Bo słowa to nie kto inny, jak Adam Nowak właśnie. I pioseneczka na czasie taka. I saksofon. I Pospieszalski. I w ogóle.

"Tak niedaleko przecież do Betlejem, jak okiem rzucić, albo i kamieniem"...

Okiem rzuca się przyjemnie. Ale są dni, że kamieniem rzucić się chce. Nie wiadomo dlaczego, ale jednak się chce. I to z dziką satysfakcją. Dla maksymalnego wrażenia. Dla wyładowania. (Frustracji? Zmęczonych emocji?) Rąbnąć z hukiem, bez celu, przed siebie, za siebie, gdziekolwiek, byle był efekt.


Święta. Niedługo już. Czy mam jakieś szczególne życzenia? Żeby były takie proste, autentyczne.
Gwiżdżę na zakupy, bałwany, prezenty, cały ten świąteczny kicz. Gwiżdżę na to. Niech to po prostu będą święta!
Takie, kiedy wracasz do domu w środku nocy i możesz się zatrzymać na ulicy, przystanąć, albo nawet usiąść na środku, tylko po to, żeby popatrzeć do góry i pomyśleć, że jest dobrze. Jest pięknie. I niech tak zostanie. I mógłbyś tak siedzieć do rana. Naprawdę radosny i na pewno nie sam.

wtorek, 1 grudnia 2009

spójrz - jestem

Są takie dni, kiedy niby wszystko dobrze - wstajesz, wychodzisz z domu jak należy, zaczynasz dzień z sensem, spotykasz ludzi, których przecież tak lubisz - wszystko normalnie, prawidłowo. Niby tak, a zderzasz się z pustką i ogromnym znużeniem, a czasem też z rozdrażnieniem. I choć to nie jest rozwiązanie, to mam wtedy ochotę uciec. Zostawić wszystko, zaszyć się gdzieś, ignorując bodźce z wewnątrz i zewnątrz, wyłączyć telefon i spać do oporu, aż mi zbrzydnie. Znużenie, zmęczenie, studia, myśli różne i wciąż ta pokusa, żeby włączyć "hibernację", "stan wstrzymania", cokolwiek. Ale nie uruchamiać ponownie. Nie teraz.

Uciec chcę. Zaszyć się. Przezimować.


poniedziałek, 30 listopada 2009

o tym i o tamtym słów kilka

Monday. Wstałam. Naprawdę wstałam. W nocy! Księżyc jeszcze świecił. Ale to nie była jedyna rzecz na niebie. Widziałam coś i zastanawiam się, czy to mogła być droga mleczna. Na ślady po samolotach, to to jak dla mnie za rozległe było, ale specjalistą nie jestem. Może świat się kończy i to znaki na niebie? ... ;) No w końcu "Maranatha". Albo "tratatata" - różne wersje słyszałam.... ;)

Takie ciepłe te poranki, a dnie to już upalne niemalże! Radosne popołudnia, które zwykle spędzamy na uczelniach. Jeśli nie jest to piwnica, oddaję się gapieniu w okno. To naprzeciwko naszego. Co prawda rzadko tam coś ciekawego, czasem ktoś podejdzie do parapetu - kwiatki podleje, papierosa zapali. Nothing special, ale, z całym szacunkiem, czy zajęcia są ciekawsze? Tylko czasami ;) Często we wnęce w przeciwległej ścianie przesiaduje gołąb. Idiotycznie, bezsensownie. Siedzi i tyle. I długo tak może! I podejrzewam, że tak, jak ja nie rozumiem, po co on tam tyle siedzi, tak on nie rozumie, po co my tutaj...

Śmiesznie.

A na koniec tych mętnych i bezpuentowych rozważań o gołębiach, oknach i pogodzie, coś, co usłyszałam wczoraj w moim ulubionym radiu, w audycji dla dzieci. Teledysk taki trochę psychodeliczny, ale widać, że tworzył go ktoś kreatywny. ;) Osobiście najbardziej podoba mi się scena z drugiej minuty, 55-tej sekundy. Refren wpada w ucho, zwłaszcza rozpaczliwe wzdychanie nad dolą potwora, kiedy to "zostaje mu tylko nora". Nawiasem mówiąc moje lęki, tak niegdysiejsze, jak teraźniejsze, dalece odbiegają od przedstawionych w tymże klipie. Ale gratuluję fantazji. :) Ciekawam, czy dzieciom "dwunastkowym" jak i Koordynatorom do spraw dzieci, by się ta piosnka spodobała... ;P

niedziela, 29 listopada 2009

pięknie jest

Niedziela. Ostatnia listopadowa, pierwsza adwentowa. Bardzo ładny, ciepły, jasny dzień. Dużo słońca. Wszędzie. Aż choinki na wystawach takie nieprzyzwoite, nie na miejscu, "z choinki urwane". Baloniki i czekanie. Na zatłoczonego busa, w którym radośnie rozbrzmiewa francuski. (Tak sobie pomyślałam, że jakiego świństwa by taki Francuz nie wygadywał, dla mnie zawsze będzie brzmiało ładnie i przyjemnie). Kasztany wycięli. W pień. Dobrze, że już zdążyłam urosnąć, bo żal by mi było, że nie możemy już ich zbierać. Kiedyś się chodziło. Jej, jaka to była frajda! Teraz tą drogą to tylko na przystanek, albo do sklepu.
I jeszcze jeden taki ładny, wyraźny wieczór. Z gwiazdami. I para znajomych już prawie Staruszków. Tacy piękni, razem, cierpliwości pełni. Troskliwa dobroć. W ogóle, starsi ludzie mają piękne oczy. Błyszczące na swój wyjątkowy sposób.

Boże.
Nie pchałam się do tej poczekalni, dobrze wiesz. Ale skoro tak trzeba, to wlazłam. Poczekaj ze mną.

sobota, 28 listopada 2009

rozdźwięk


Listopad dobiega końca. Jutro zaczyna się jeden z moich ulubionych czasów. Znów.

Wracam wieczorami do domu i patrzę w przejrzyste niebo. Ostre powietrze i chłodny, wręcz kłujący światłem księżyc. Jasna droga, aż pod same drzwi. Zawsze mnie to zachwycało. I zawsze tyle dobrych myśli. A teraz jakoś tak... Mijam się ze spokojem.
Kakao i kilka dobrych dźwięków na uspokojenie. Ukojenie.


czwartek, 26 listopada 2009

"właśnie pod takim niebem"...

Najpierw na konferencję, potem z konferencji. I znów rynek w słońcu, żadnego śniegu, deszczu, wiatru. Ot, ludzie, kwiatki w wazonach i niebo jasne. Potem planty, Rzeźnicza, Starowiślna - tak trochę chaotycznie po zaułkach miasta. Ale nie bez sensu, bo w bardzo godnym towarzystwie, no i z pączkami w dłoniach. Wieczorem na dworzec - przez galerię, żeby poszydzić z rzeczy, które oszałamiają tylko ceną. W autobusie zimno. Ale rekompensatą niebo za oknem. Wyraźne jak farbki plakatowe z lat podstawówki. Z księżycem i warstwą podartych na strzępy chmur.
W domu kakałka nie będzie, ale jest herbata pomarańczowo - waniliowa.
Takie małe życia przyjemności. Na koniec senność, a więc już niezdolność do myślenia. Błogo.
Bo myśli mam absurdalne i takie jakby nie z tej ziemi czasem. Absurd i czekanie... Tak tuż pod skórą. Permanentnie.

..."wciąż nie wiem, czego nie wiem".

środa, 25 listopada 2009

dopóki jestem

Wszystko będzie dobrze. Bo już wiem, co to znaczy.
Ulica Kopernika była dziś naprawdę ładna. Słońce, wyraźne niebo. Potem latarnie - takie jasne punkty, jeden za drugim. I znów krótka myśl o Wyspiańskim. Myśli... Dużo ich w ogóle. Różnych.
Skrajnych. Na ulicy Kopernika, na rynku, na pustym, wieczornym dworcu. Z tępym wzrokiem utkwionym w bilecie. I w papierosie. I jeszcze odgłos hamującego pociągu. I gwizdek. I odjazd...

Drogi Panie Reżyserze...

Czasem czuję się jak w filmie... Bo tyle absurdu i takich dziwnych historii... Nie rozumiem. Nie rozumiem, bo dziwne wszystko. Zaskakujące. Przerażające. Wlewające nadzieję. Radosne. Budzące lęk. Film czy życie?

I strach przed napisami końcowymi...

niedziela, 22 listopada 2009

Joydays.

Lubię abstrakcyjne poczucie humoru. Takie absurdalne nieco. Takie jak dzisiaj i wczoraj. Fajny weekend. Niewyspania ogrom.

No i jeszcze popołudnie niedzielne. W dobrym towarzystwie biesiada przy stole, czyli szydery i humoru wzajemne przenikanie. Plus swojska wiśnióweczka.

I tylko jedna niepokojąca myśl... I ciarki na plecach.

piątek, 20 listopada 2009

" pod Niebem pełnym cudów " ...

Przeszłam dziś przez galerię, choć zwykle tego nie robię. Choinki i bombki mnie nie dziwią, ale są iście kosmiczne. Bo przecież słoneczniki kwitną na rynku w wazonach, niebo różowieje, kurtka rozpięta, a w kawiarni owocowy mus z lodami krzepi bardziej, niż przepyszne grzane wino z pomarańczami... wiosna, panie sierżancie! i aż dziw bierze, że za dni tak niewiele nastaną poranki z mnóstwem migających drobnych światełek, poranki długie i wczesne i ta niewymowna chęć spania, ale też radość podskórna. Ładnie to sobie urządziłeś, Panie Boże. :)
Radość podskórna jest już. Ludzie przynieśli.

środa, 18 listopada 2009

dwa słowa

dziękuję

za kokosowe groszki
fugę g-moll J.S.Bacha
pogadanie na krużgankach
wszystkie motywacje i pocieszenia

marzę o spaniu. długim spaniu.

wtorek, 17 listopada 2009

powroty

"swoje miejsce znajdź i nie pytaj, czy taki układ ma jakiś sens" ...

PKSem w ciemności listopada i światłach latarni, do domu. Lubię nim wracać. I siedzieć przy oknie. I wodzić wzrokiem po ulicach, przeskakiwać spojrzeniem po ludziach i samochodach, ruszać oczami w stronę, w którą rusza tramwaj z przystanku. Wyobrażam sobie wtedy, z muzyką w głowie brzmiącą, że to scena z filmu jest. I ja ją kreuję. Ja wybieram muzykę, obiekty, tworzę ujęcia.
Czasem można zwyczajnie gapić się w okno. Tępo, ze znieczuleniem. Można się też uśmiechać. Szczególnie ochoczo w tych miejscach, w których nie widać już samochodów i tłumów. Tylko pola, te zielone z wyraźnym, intensywnym niebem, czasem z zachodzącym słońcem, albo te jesienne - z mgłą. Można wtedy myśleć, jak dobrze jest jechać do domu, po dobrym dniu. Oczy się wtedy błyszczą. Z radości. I można też patrzeć ze smutkiem. Wtedy oczy błyszczą z innego powodu, ale to nie ważne, bo i tak nikt nie widzi...

poniedziałek, 16 listopada 2009

Pawłow, zupa, kawa, uroki, słońce, Bóg.

Pół dnia człowiek siedzi na zajęciach i kołacze mu się myśl, że zjadłby swoją ulubioną pomidorową, po czym wraca do domu i myśl w czyn zamienia. Żeby ze wszystkim było tak prosto....

Rosyjski cieszy, raduje, zachęca do nauki, choć wciąż się myli z ukraińskim. Nie, to zdecydowanie nie jest to samo. Ale praktyka czyni mistrza, więc do dzieła!

Druga kawa tego dnia. Nie, absolutnie to nierozsądne, nieracjonalne, jak wszystko ostatnio.
Odruch Pawłowa. Kawa po obiedzie.

Ładny i ciepły listopadowy poniedziałek. Powrót ze słońcem świecącym w twarz. Mgły. Warstwami w polach. I ja. Ja nie lubię takich dni. Bo wbrew słońcu, wbrew ciepłu trąca znużeniem. Życia w życiu niedostatek. Bywa.
W tle T.Love - "Bóg".

niedziela, 15 listopada 2009

im' loving it

Rosyjski język daje mnóstwo frajdy.
Cieszy brzmieniem, cieszy cyrylicą, cieszy zmiennym akcentem. Całym sobą.
Wzdłuż i w poprzek.

czwartek, 12 listopada 2009

Чебурашка

Nie ma to jak jesienny, listopadowy wieczór z wieczorynką.
A Чебурашка.... przypomina mi Julę. Jest taki słodki i tak mówi uroczo.
Więc lubię i się wzruszam nad rosyjską bajką. I melodia. Poczciwe to w całości.
A słowo "молодец" przywołuje mi na myśl lekarza, któremu zawdzięczam ocaloną brodę. Zacny człowiek.
Czyli same dobre skojarzenia.
Na Wschód, na Wschód się chce... Bo tam jest tak... że trudno to wyrazić słowami.

... "Jeśli wrażeń Cię głód zagna kiedyś na Wschód"... będziesz chciał tam wracać. Wielokrotnie. Bo jak tam jesteś - zostawiasz część siebie. Wracasz do domu, do kraju i widzisz, żeś wrócił niekompletny. Że coś zostało za wschodnią granicą, jakaś ważna cząstka.
I chodzisz taki wybrakowany. Do następnego razu... I nie wiesz już co to powrót - migracja w którą stronę? Tam, czy tu?




środa, 11 listopada 2009

Jesień Pana Stanisława

Jest i środa.

Jesień, jak u Wyspiańskiego. (Chochoły).
I tylko kilka świateł we mgle. Może ponura i wstawać rano się nie chce, ale coś w sobie ma. Może dzięki Wyspiańskiemu właśnie, którego przecież lubię. Za jego postrzeganie świata.
Za chochoły, werandę, widok na Kopiec Kościuszki, planty o świcie, które pachną tak samo jak moje planty o świcie, kiedy się je mijało w drodze do szkoły. Szkoły imienia tegoż Wyspiańskiego... Trzy lata. Trzy jesienie. Trzy zimy. Trzy wiosny. I mnóstwo takich bladych poranków. Dzięki, Panie Wyspiański, żeś był tam przede mną!

Od wczoraj nie mogę się uwolnić od Beiruta. Tego Beiruta:
http://www.youtube.com/watch?v=uYwmDJigB1o

wtorek, 10 listopada 2009

3, 2, 1...

...start.

i...?

Mam takie poczucie, że bloga, jak maturę, powinno się zacząć od wstępu, zanim się przejdzie do rozwinięcia. Ciąży na mnie licealne myślenie... Nie, już nie. Tak naprawdę od sierpnia duuużo się zmieniło. Na lepsze oczywiście. Taka moja ukraińska rewolucja... Bo wszystko zaczęło się na Wschodzie. Stąd te moje niepohamowane sentymenty, tęsknoty za przestrzenią, za bezkresem, pociąg do pociągów i inne takie. Dużo by mówić.
Wrzesień powiał więc świeżością. Nowe horyzonty, punkty widzenia, że to moje bycie to jest jednak coś! Takie trochę karykaturalne, dziwne, nieprzewidywalne, czasem radosne, nieraz smutne, nierzadko pozbawione racjonalności, ale coś. Moje coś. Niepowtarzalne.
Wiosna tej jesieni, jeśli miałabym to ująć w skrócie.
Wrzesień, październik i spora część listopada - mijają. Niepoprawnie szybko. Często śmiesznie (nie mylić z głębszą radością, choć taka też się zdarzała, we wrześniu i na początku października zwłaszcza), często pusto, czasem smutno, dzisiaj wściekle.
Ale...wciąż staram się starać, by z tej rewolucji sierpniowej coś mi zostało.
To był bodziec. Takie odGórne: "no, ruszaj, do dzieła!"
Więc tak pędzę od września, przez październik, po dziś.
Różnie bywa... ale staram się starać.
I dziś np w ogóle nic mi nie wyszło. Taki mój podły wtorek.

Ale jutro będzie środa. Mam nadzieję.