I widać można zapomnieć, że można tu być.
I można wyjść z domu w kwietniu, na chwilę, do pracy tylko i wrócić w październiku prawie. To tak, jakby całe lato zmieściło się między śniadaniem, a kolacją. I lat trzydzieści na równie krótkim odcinku.
Można też pragnąć wyspy. Bezludnej, bezmyślnej. Z szumem fal i wodą do się zanurzania.
I można także nie wiedzieć, czy jest się człowiekiem wierzącym, czy bardziej przyzwyczajonym. Czy lubianym, czy tolerowanym raczej. Też można wiedzieć nie.
I można przypuszczać, że każda moja racja jest pomyłką, ale odwrotnie nigdy nie bywa przecież. Tak dobrze nie.
I można może uciec?... Nie chyba, pewno na nie, się zdaje mi.
quis leget haec?
"ciągłe opisywanie świata na nowo jest rzeczą pożądaną, ponieważ wskazuje na możliwość poprawy kondycji ludzkiej"
piątek, 21 września 2018
poniedziałek, 23 kwietnia 2018
Boję się uciekającego czasu. Że jest już za późno, a lada chwila będzie jeszcze bardziej. Że się zdarzy. Złe. Boję się lekarzy rzucających wyrokami. Boję się czekania na to, co ma się stać i tego, że przecież cały czas się dzieje, systematycznie, z dnia na dzień niezauważalnie może, a jednak. Boję się zacząć być odważnym i zmierzyć z rzeczywistością. Z sobą. Uciekam przed strachem. Przed czasem. Przed czekaniem i działaniem, które powziąć należy. Szukam ucieczek coraz to skuteczniejszych. I forteli. Przeciwnikiem jest przeznaczenie. Uciekam przed tłumaczeniem. Komukolwiek. Kto zrozumie strach, cholerny strach i że naprawdę on czasem przerasta i co, jeśli się nie uda?... Boję się szpitali. Bólu. Cierpienia. Niepowodzenia. Niedobrych konsekwencji. Przesranego życia jednym słowem. Dwoma. Nie, nie umieram. Ale umieranie wcale nie jest konieczne do odczuwania strachu, który przerasta.
Czasem myślę: zrób ze mnie, Boże, królika doświadczalnego dla siebie samego. Żebym mógł pomyśleć, że mnie to nie obchodzi, nie dotyczy, że - chacha - popatrzę z dystansu, jakbym obserwował eksperyment z kimś innym w roli głównej. Jakby to nie mnie bolało. Jakbym to nie ja bał się okrutnie. No, zrób. Zrób królika. Stanę obok i pomyślę: jestem ponad to, dystans mam! Chacha. I znów sobą będę, w swojej skórze, gdy wszystko się uda, już po. A gdy nie? A gdy się okropnie sp...li? Zostanę pieprzonym królikiem.
Heh. Na razie myślę, dokąd znów uciec. I czym.
poniedziałek, 26 lutego 2018
znów 1001 drobiazgów
Być może życie jest tym, co wydarza się pomiędzy i najbardziej wtedy, gdy nie planowałeś. Wiosna, lato, jesień, udawana zima, zwieńczona tygodniem mrozów - życia krąg i linia tramwajowa - od pętli do pętli. Proste odcinki pomiędzy skomplikowaniami. Gdy oczekujesz, to się nie pojawia, ale kiedy nie zabrałeś aparatu, to jakby na przekór - chwil tyle, i świateł, i barw, i ciszy do uchwycenia. W całej tej oczywistości poranków, dni, wieczorów i nocy, są rzeczy nienarzucające się, więc pomijane, ale gdyby ich brakło, pękłoby ci serce. Jak drzewa, jak niebo, jak słońce w kałużach, jak panowie Zbyszkowie i panie Halinki, jak "dobrego dnia" ekspedientce w spożywczym i jak rozmowa o ludzkim przeżywaniu, z panem z antykwariatu. I tak rośnie ta twoja kolekcja pocztówek o kolejne lata, które czasem kapią dniami, by innym razem chlusnąć strumieniem sześciu miesięcy na raz. Stwórca odkręcił kran, a ty biegasz z wiaderkiem, by nie uronić ni chwili, albo też siedzisz na dachu, gdy na skutek braku rozwagi i marnotrawstwa dopuściłeś do powodzi.
Tymczasem sączy się strużką tydzień kolejny, ani dobry, zły ani, ani się obejrzysz, a znów przyjdzie lato.
wtorek, 12 grudnia 2017
hymn adwentowy
W tym zwariowanym-świętym czasie braku cierpliwości na oczekiwanie,
gdy ścieżki wyrównać można już chyba tylko walcem,
Ty znajduj mnie - Panie - zawsze gotowym,
by kochać tych ludzi, których mi dajesz - Twoją Miłością.
niedziela, 3 grudnia 2017
niedziela, 15 października 2017
jesień przez jesień
Jesień idzie przez jesień. Czasem pojedynczo, z zakupami i bagażem życiowym, czasem w parach - tych do grobowej deski, aż patrzysz i serce ci ściska, że można jeszcze być wiernym i trwać na zawsze - w tym świecie, tak pełnym przelotnych uniesień i niekończącego się znudzenia. Z małymi pieskami na wąskich smyczach, o kulach i laskach, w ciemnych okularach i zmarszczkach. Drepczą zgarbieni, zabawni, zmarszczeni, siadają na ławkach i wygrzewają się w słońcu, jak żółwie. Wysuszeni i kruchutcy, jak liście. I patrzą, i myślą, ile im jeszcze zostało poranków i dni słonecznych, spojrzeń przez okno i osób, które kochają. I mają w oczach coś więcej, niż tylko świat, na który patrzą. Czasem ból i cierpienie, czasem samotność, a czasem podziw dla życia i szczyptę mądrości i radość nieprzyzwoitą jak na ten wiek.
Idzie jesień przez jesień i tak jej w tej jesieni do twarzy!
niedziela, 24 września 2017
gdy nie da się nie bać
Chciałoby się myśleć o rzeczach tylko ładnych, radosnych i dobrych. I cały strach wyciąć jakimś sprytnym skrótem na klawiaturze. Są chwile, gdy wyobraźnia przeszkadza i strzeliłbyś niejednego kielicha, gdyby tak mógł już więcej nie paraliżować cię lęk. A potem nie trzeźwiałbyś może, żeby nie zacząć bać się na nowo... Tylko czy to jeszcze jest życie? Dlaczego nie mogło być inaczej i ciężar czemu za duży? Podobno nie otrzymujemy więcej, niż możemy znieść, a jednak jakby pomylono proporcje... Niełatwo jest cierpieć. I niełatwo się do tego cierpienia przygotować. Niełatwo się pogodzić. Niełatwo znaleźć dobre rozwiązanie. I czasem chciałoby się spakować te wszystkie okoliczności do pudła, podrzucić pod obce drzwi, zadzwonić i zwiać, zostawiając co nieprzyjemne na nieswoim progu.
Boże, cokolwiek myślisz, to jednak za wiele. Bo leżę na samo wyobrażenie krzyża, więc co będzie dalej?
Subskrybuj:
Posty (Atom)