LITANIA CZERWCOWA
Rozciągnięte dni – lubię
Słońce w środku nocy – lubię
Koguty piejące o trzeciej (wspomnienie
małomiasteczkowe) – lubię
Zapach kwiatów – lubię
Zapach kadzidła – lubię
Zapach kwiatów i kadzidła (razem) –
lubię
Różowe goździki – lubię
Czerwcową niszę ekologiczną –
lubię
Czerwcowe moje środowisko naturalne –
lubię
Upalne wieczory wchłaniające
człowieka – lubię
Być człowiekiem wchłoniętym przez
upalne wieczory – lubię
Wracać wieczorem rowerem do siebie –
lubię
Jechać spontanicznie na drugą krawędź
miasta, prawie w środku nocy – lubię
Duszny zapach drewna w kościele –
lubię
Słońce, słońce, słońce – lubię,
lubię, lubię
Burzę w duszny prawie zmrok – lubię
Ciepły deszcz (byle nie za długo) –
lubię
Nie powiem, Panie Boże, czerwiec udał
Ci się pierwsza klasa!! Mój ulubiony. Głupio byłoby się rodzić
innym razem. Ni w pięć, ni w dziewięć. Tu jest w sam raz. W
dziewięć właśnie. Terminowo. Na szóstkę z plusem. Z
wszystkimi egzaminami ze wszystkich lat nawet – tu jest dobrze.
Miejsca swego ciągle szukam, ale czas
już mam – sam mnie znalazł...
I mogę wreszcie czytać te książki, na
które mam ochotę. I słuchać kiczowatych, niezobowiązujących
piosenek. I leżeć na trawie. I na spokojnie nie popadać w
bezczynność. Wydarzać się w swoim tempie. I cieszyć z rzeczy
prostych. („Bo skoro jem kanapkę, to dlaczego mam się nie
cieszyć, że jem kanapkę?”).
I nie obchodzi mnie, czy egzystencja
wyprzedza esencję, czy może na odwrót. Oddycham, więc jestem.
HEY, HEY – HOLYDAY !!