Czasem tak jest, że nie wiadomo, co
skąd. Co z własnego serca, z własnej głowy, a co Skądś
Bardziej, a co jeszcze skądinąd. I że życie przypomina bardzo
niepłynną jazdę samochodem – dodawanie gazu, gwałtowne
hamowanie, nerwowe zrywy. Chwila wytchnienia. Przychodzi moment, gdy
już coś się zmienia i jeszcze zmienić się nie może i nie chce.
I nie wiadomo, czy to dobrze, czy źle. I co dobrze, a co źle. Gdy nowe, dziwne i nieznane
jest albo strzałem w dziesiątkę, albo kolejnym szaleństwem
stanowiącym realne zagrożenie. Albo jednym i drugim. Albo nawet nie
strzałem, bo na ile to ja strzelam, a na ile sam zostałem
zestrzelony... Przychodzi moment gdy nie wiesz, gdy wybiegasz
naprzód, by później się cofnąć, albo zastygnąć w niemocy, w
ufności może. I żadne słowo nie jest odpowiednie, żadna myśl
nie jest podsumowująca, no po prostu nic, choć tyle dobrego Tobie
zawdzięczam, TYLE! I cieszą rzeczy proste – słońce i wiatr,
niebo w kałużach, muzyka, kilka bardzo dobrych miejsc i jeszcze
więcej bardzo dobrych ludzi, choć z tymi to akurat ostrożnie ostatnio, bo z
nimi tak samo, jak z życiem – biegniesz do, by potem móc się
wycofać i pozostać dalej, niż na wyciągnięcie ręki, bo bezpieczniej jakoś tak na odległość. I czujesz, że zawsze pozostaniesz trochę dziki, że nie dasz się oswoić, posadzić na wybiegu, karmić i głaskać. Tyle
dobrego... I Paweł zdobyty i ja wystraszony, że nie wiem, ani co,
ani jak, ani już nawet łbem w ścianę walić się nie chce, choć
może to byłoby akurat najpiękniej i najbardziej słusznie.
Dziękczynienie. Trudne i oczywiste. Gdzie ja, gdzie Ty, gdzie moje życie i dlaczego czasem mam wrażenie, że to trzy, oderwane od siebie rzeczywistości i że jestem jak mokre mydło - wyślizguję się Tobie z rąk... Boję się tego, co obce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz