piątek, 24 lutego 2012

03:03

Jest trzecia trzy. Nadgorliwcy krakowscy rzekliby czecia czy. Najzupełniejsza noc, choć do dnia coraz bliżej. Człowiek o tej porze powinien prawdopodobnie spać, przewracać się z boku na bok, pomiędzy ścianą i oknem, nurkować po uszy w sennych przywidzeniach. I czemuś nie śpi. Próbuje zrobić małą, konstruktywną rzecz, by nie musiał wstawać wcześniej i zajmować się nią rano. Bo może nie na jedno wychodzi... Wstawać jest jakoś boleśnie, zwłaszcza zbyt wcześnie, zwłaszcza zbyt szybko i po zbyt krótkim spaniu. 

Może jutro znów będzie wietrznie i ogarnie człowieka nieodparte wrażenie, że świat jednak się rusza, że nie zawisł nad jego głową z całym krakowskim smogiem, mlecznym światłem (do końca życia tego nie polubię i nieważne, czy o oliwkach kiedyś myślałam tak samo...) i burymi myślami. Lubię, kiedy wieje. Jest ruch. Coś się dzieje. Jednak!

Jest noc, w którą czas najwyższy przepaść, by potem znów powstać w jasność może bardziej różową z dnia na dzień. Cała ta pieprzono-urocza rzeczywistość jest właśnie taka - do przepadania - jeśli nie za nią, to w niej. A może całkiem inaczej. Nie wiem. "W życiu pewna jest tylko śmierć i podatki". 

Są dni, kiedy pozostaje się niewzruszonym. I czeka się na poruszenie. Na wiatr. Na przypływ. Na odpływ. Na coś... i nie wiadomo, na co. 

O, zaiste - nic już nie jest oczywiste. I może to też dobrze. Może "dobrze" ma całkiem inną definicję, niż sobie człowiek ułożył ze swoich kolorowych klocków.

Więcej nie wiem, niż wiem, a z każdym dniem coraz mniej, ale jedno wiem na pewno - trzeba się wysypiać. 

I zresetować. Koniecznie. Tylko jakoś tak... normalnie. Uruchomić system jeszcze raz, póki jest do tego zdolna płyta główna, czy co tam. 

Tymczasem dobranoc. Przepadam. Kiedyś w marcu wrócę.

MOŻNA TERAZ BEZPIECZNIE WYŁĄCZYĆ KOMPUTER. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz