czwartek, 29 sierpnia 2013

witraż

Bywa, żeś niewyspany i że zbiją cię z tropu. Że wszystkie pytania pojawiają się później, gdy chwilowo zapytać nie ma kogo i trzeba polegać na sobie.  Czy tylko?

Cienkie bywają granice pomiędzy zdrowym rozsądkiem, a totalnym absurdem. 
Potrzeba rozgraniczenia, świadomość ograniczenia, nie wszystko jasne, wszystko to samo i ciągle nowe, inaczej. Czy to już się nazywa pokora, gdy kondycję swoją poznajesz, uznajesz, przyjmujesz, oddajesz? I gdy wszystkie kruchości, które nosisz w sobie, zlepiają się w całość, w mozaikę, tworzą obraz, coś, co można zobaczyć dopiero, kiedy zdecydujesz się na dystans, na kilka kroków w bok, by przez chwilę spojrzeć na owo "dziełko" z odległości, z dystansu, trochę jak widz... Zobaczyć niepowtarzalność, wyjątkowość, kruchość, małość, słabość. Tę słabość, w której moc jest wydoskonalana. I tę moc, która się wydoskonala, także. I nie bać się przestać być widzem, podejść z powrotem i dotknąć tych swoich posklejanych, kolorowych, cieniutkich i kruchych szkiełek, bez obaw, że wszystko za moment się rozleci. Zupełnie nie tak, jak w muzeum - pobyć trochę z dziełem sztuki. Pobyć z sobą.

Być jak witraż - ważny tylko wówczas, gdy przenika przez niego Światło.

A życie? Życie jest po to, żeby nie zwariować i aby nie bać się tego, co jest, jak jest, co będzie.

Cienkie bywają granice pomiędzy zdrowym rozsądkiem, a totalnym absurdem... Absurdem jest bać się przewlekle, nieważne czego. Bo "Miłość usuwa lęk". Najmniej absurdalnie jest kochać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz