poniedziałek, 20 czerwca 2011

linia należy do boiska


Są takie odcienie różu, którego nie sposób nie lubić.

Jest taki czas, kiedy dwa dni zlepiają się w jeden, a na złożeniu obydwu powstaje bardzo krótka noc. Przy stole, w kuchni.

Bywają momenty, kiedy człowiek zajmuje się nie tym, czym akurat powinien, a wychodzi mu to na dobre.

Zdarzają się poranki, kiedy pierwszą przytomną myślą jest: chyba zaraz zwymiotuję. (I nie ma to nic wspólnego z tzw syndromem dnia następnego).

Czasami coś się udaje poniekąd samo z siebie, przy ogromnej bierności człowieka. I odwrotnie też bywa.

Często chce się, by coś samo z siebie się udało, a jednak nie dzieje się tak. Dobrze, że nie jesteśmy czarodziejami, że wiele rzeczy przychodzi na drodze ewo, a nie rewolucji. Że nie zmieniamy siebie i świata zaklęciem, machnięciem ręki, gestem, słowem. Że człowiek długo się uczy niebycia chorągiewką. Że ukradkiem, już za linią boiska, ale jednak myśli.

Nigdy nie będzie lepszej chwili, dogodniejszego czasu na... Bo ten jest mój.

Był egzamin, była kawa, były kolejne odcinki ulubionego Shaun the sheep. Czas się wyspać. Potem będzie myślenie.

sobota, 18 czerwca 2011

że z człowiekiem trzeba pokornie


Uczyć się uczyć się. Nie lada sztuka potrafić się uczyć. I przyjąć, że nie zawsze to, co myślę, jest najbardziej wiarygodnym obrazem rzeczywistości. Często niejedynym.

Uczyć się ludzi. Że oni są różni, że mają swoje schematy, swoje światy i wymiary, własne, uzasadnione punkty widzenia. Że co ty tak naprawdę wiesz i że jak nie wiedząc nic chcesz ich pouczać.

Że z człowiekiem trzeba pokornie.

Że każdy ma prawo do własnej perspektywy, że czasem jest ona krzywa i błędna, ale na ogół nie bierze się z powietrza.

Słuchać tak, żeby zrozumieć. Słuchać z otwartością, nie myśląc w danym momencie o sobie. Zostawić siebie samego za progiem, by w centrum mógł być ktoś inny. Choćby na chwilę. Nie wciskać na siłę człowieka w ramki własnych doświadczeń i przeżyć, ale dać mu możliwość pokazania własnej formy.

Nie najłatwiejsze.

Lubię, gdy ludzie są autentyczni. Kiedy są sobą, gdy nie udają. Gdy nie demonstrują, że mają coś w nosie, albo przeciwnie - że strasznie coś przeżywają, podczas gdy jest zupełnie odwrotnie.

A najbardziej imponuje mi to, kiedy człowiek potrafi się przyznać kim naprawdę jest. Bez zbędnego retuszu.

czwartek, 16 czerwca 2011

hendmejd


Czasem trzeba usiąść i zastanowić się: po co? Dlaczego robię to, co robię i czy aby na pewno jest to słuszne. Miarą słuszności nie jest jakiś tam osąd społeczny, choć owszem - mądrych jednostek warto posłuchać. Ponieważ jednak społeczeństwo nie składa się w 100% z ludzi mądrych, nie może ono dyktować mi, co i jak mam robić. A co/kto może? Czy w ogóle jest taki podmiot?

Jestem jeden, sam-nie-sam, w każdym razie śmiem przypuszczać, a nawet więcej - twierdzić, że niepodrabialny, unikatowy, bezcenny. To o wiele więcej, niż "z edycji kolekcjonerskiej", bo tu nie ma edycji. Jestem ja i cała reszta innych, którzy też mają swoją własną niepowtarzalność i wyjątkowość. Ja jednorazowy - w znaczeniu - drugi taki się nie przytrafi.

Co za tym idzie ?

Nikt, ale to zupełnie nikt nie może żyć moim życiem, tak samo, jak i ja nie mogę przeżywać życia innego człowieka. Egzystencja to taki hand-made i to najwyższej jakości. Wszystkie hendmejdy są niezwykle drogie, ten konkretny - bezcenny. Przedmioty bezcenne mają swoją własną kategorię traktowania i obchodzenia się zeń. I nikt nie da ci gotowej i przetestowanej instrukcji, no way. Bo i pralki nie obsługujesz według kartki papieru z nadrukowanym sposobem postępowania z sokowirówką. Żadne per analogiam tu nie zadziała.

Człowiek jest uwikłany w schematy i tak już będzie zawsze, ad mortem defecatum. I nie ma w tym nic złego, pod warunkiem, że schemat jest mój, że nawet, jeżeli z całego serca czegoś nie chce mi się robić, to wiem dlaczego się do tego zmuszam. Nikt nie je śniadania, nie myje zębów, nie chodzi do lekarza, czy do pracy, nie uczy się do egzaminu, nie wyrzuca śmieci pod hasłem: bo tak. Jeżeli Bóg dał ci rozum, to rób użytek z rozumu. . .

Zastanów się przynajmniej, po co. Ku czemu to wszystko zmierza i czy aby na pewno chcesz tam właśnie podążać. Może czas coś zmienić, albo przeciwnie - zaprzestać ciągłych zmian.

Z każdym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że chaos, to jedna z najgorszych i najpodlejszych rzeczy na świecie. Może i porządek wygląda z wierzchu nieatrakcyjnie, bo nudno. Tylko czy o to chodzi, żeby działo się dużo i bez sensu, czy tyle ile trzeba, a mądrze?

Latasz, mój ptaszku, za wysoko latasz
A czy znasz dzielność swoich skrzydełek?

Ulegamy. (Łatwiej to przełknąć w liczbie mnogiej). Ulegamy głupocie (choć przecież z nią walczymy) i tym wszystkim tanim atrakcjom pozłacanym, nabierając się i udając, że nie wiemy, że to wszystko za cztery złote jest. Nic nie warte.

Chcesz żyć za cztery złote? To nawet nie jest bilet do kina. Nawet nie film. Nawet nie porządna, konkretna ułuda.

Gdybyś dzieło sztuki, zupełnie nieświadomie, oddał za cztery złote na złom, czy gdziekolwiek, prawdopodobnie trafiłby cię szlag, jeśli dowiedziałbyś się później, ile to było warte.

A każdy człowiek przecież dziełem sztuki jest. Ze swoim wstawaniem, niedospaniem, zmęczeniem, frustracją, głupotą, radością, w kolejce do kasy i na przystanku.

I najłatwiej to wszystko spie... zepsuć.

środa, 15 czerwca 2011

i co z tego ?


Myślałby kto, że nadzwyczaj krytycznie nastawiona do rzeczywistości istota nie ma sobie nic do zarzucenia. A jednak nie zawsze wychodzi się z twarzą taką, jaką chciałoby się zachować, a jednak nie pamięta się (będąc na studiach niby to filologicznych), że katharsis uwalnia od litości i trwogi (może dlatego, że się owego nigdy nie doświadczyło?), a jednak nie wie się, jak nazywa się profesor, u którego właśnie ustnie odpowiadasz, a jednak ciągle reakcje zbyt impulsywne i toksyczne stany wk-wienia, a jednak to, tamto, siamto... I siły brak na kolejne a jednak. Nie jest się geniuszem, ideałem, wzorem cnót wszelakich, figurką z porcelany. No, trudno.
Jak mawiał Ktoś Mądry: Srał to pies.

Chcesz być policjantem - bądź policjantem. Chcesz lepić znaczki na poczcie - lep. Byle, byś był szczęśliwy.
- z filmu. Chyba z Wszyscy Jesteśmy Chrystusami.

I jeszcze Gombrowicz: [...] człowiek jest najgłębiej uzależniony od swego odbicia w duszy drugiego człowieka, chociażby ta dusza była kretyniczna.

I dlatego tym bardziej srał pies, co sobie myślą inni. Ogry nie są, jak tort. Ani jak kremówki, które wszyscy lubią.








wtorek, 14 czerwca 2011

non bevo il vino altrui



Come stai? Come va? Tutto bene?

Sto male. Io sono un po stanco.

Io bisogno di... Mi manca...

l'orario di lavoro

allora

al momento non lavoro.

Io non mi arrabbio spesso.

Io mi arrabbio raramente? ...

Io penso che

importante

vivere

con piacere.

Io voglio.

Io posso.

niedziela, 12 czerwca 2011

walking in the sun


Foto by Mysza.

(...) tylko ciebie samego traktuję poważnie. Wierz mi, że każdy ton twego głosu, każdy z twoich ruchów, każdy twój uśmiech traktuję poważnie. Ale myśli twoje traktuję mniej poważnie. Traktuję w tobie poważnie to, co dostrzegam jako istotne i konieczne. Dlaczegóż chcesz, aby właśnie myślom twoim poświęcono szczególną uwagę, kiedy posiadasz tyle innych darów? (...)

Hermann Hesse, Narcyz i Złotousty

Są takie momenty, godziny, dni, tygodnie, kiedy wpada się w turbulencje. Przewraca się w umyśle, w żołądku, w wyobrażeniach o rzeczywistości i w rzeczywistości też. Niekoniecznie przyjemne. Agresja jest jak wulkan - czujesz, że lada chwila strzeli i strzela. I szlag trafia zarówno twoje Pompeje, jak i Herkulanum. Do czasu... Do czasu, kiedy wszystko cichnie, (choć może wciąż jeszcze cuchnie spalenizną), a ty bez nerwowych drgawek możesz tę swoją powulkaniczną konserwę odgrzebać. Tak na spokojnie. Okazuje się wówczas, że coś tam jednak ocalało.

Jedną z fajniejszych rzeczy jest wyciąganie wniosków. Czasem dość problematyczna rzecz, bo wnioski lubią leżeć pod gruzami, jak życie po trzęsieniu ziemi.

Uderzam głową w bruk - kupuję kask.

Jest mi niedobrze po czarnych oliwkach - więcej ich nie jem.
Czuję się beznadziejnie i mam dosyć, ale przecież kiedyś już tak było. No i przeszło. Znaczy, że żadna to moja predestynacja.

Życiowo uczę się bardzo powoli, ale może dość dokładnie. Sesyjnie - bardzo szybko, bo w ostatniej chwili, więc i pobieżnie.

Lubię goździki. Szczególnie te różowe, które zawsze pachniały, obok tortu z truskawkami i z czerwoną galaretką. Obok różowych okularów w kształcie serduszek. Obok zielonego szkiełka powiększającego. Ze szkiełkiem, czy bez - wszystko miało dziwnie inny wymiar. Dzień bywał całym Wszechświatem. Rówieśnicy - księżniczkami i ekspedientkami ze sklepu. Pan Bóg - Potężnym Kimś znad Wieży Babel, znad drzewa z jabłkami, znad wód potopu. Zmartwienia - bardzo poważne wtedy i tak rozkosznie śmieszne teraz.

Człowiek rośnie, tyje, ucieka przed rydwanem czasu na złamanie karku. Niby jest mądrzejszy, dojrzalszy, więcej wie i potrafi. Dzień staje się kusym, niedopiętym tworem, z przykrótkimi rękawami. Noc przeradza się w przestrzeń do działania. Świat się poszerza, jak nadmuchany balon i masz wrażenie, że z akwarium przeskoczyłeś do oceanu. Babel jest czymś więcej, niż tylko wieżą z obrazka w Biblii dla najmłodszych. I Bóg pojawia się w różnych miejscach - nie tylko za kurtyną wielkiej ulewy, pomieszania języków i wyrzucenia ludzi z raju i to z głośnym trzaśnięciem drzwiami.

I niby zachodzi ewolucja, a jednak wciąż słońce zachodzi w tym samym miejscu, a ty patrząc na nie czujesz się tak samo bezpieczny, jak kiedyś.

Stałość też jest potrzebna.

walking in the sun

piątek, 10 czerwca 2011

dziękuję.

And supergirls don't cry. A jakże !

Dziękuję wszystkim. Dzwoniącym, Piszącym, Ściskającym, Śpiewającym, Pamiętającym. Kochani są ludzie.

Dziękuję.

Siedzę w pizzerii i słyszę, że przecież supergirls don't cry. No, to jak don't, to don't. Mimo że.