niedziela, 12 czerwca 2011

walking in the sun


Foto by Mysza.

(...) tylko ciebie samego traktuję poważnie. Wierz mi, że każdy ton twego głosu, każdy z twoich ruchów, każdy twój uśmiech traktuję poważnie. Ale myśli twoje traktuję mniej poważnie. Traktuję w tobie poważnie to, co dostrzegam jako istotne i konieczne. Dlaczegóż chcesz, aby właśnie myślom twoim poświęcono szczególną uwagę, kiedy posiadasz tyle innych darów? (...)

Hermann Hesse, Narcyz i Złotousty

Są takie momenty, godziny, dni, tygodnie, kiedy wpada się w turbulencje. Przewraca się w umyśle, w żołądku, w wyobrażeniach o rzeczywistości i w rzeczywistości też. Niekoniecznie przyjemne. Agresja jest jak wulkan - czujesz, że lada chwila strzeli i strzela. I szlag trafia zarówno twoje Pompeje, jak i Herkulanum. Do czasu... Do czasu, kiedy wszystko cichnie, (choć może wciąż jeszcze cuchnie spalenizną), a ty bez nerwowych drgawek możesz tę swoją powulkaniczną konserwę odgrzebać. Tak na spokojnie. Okazuje się wówczas, że coś tam jednak ocalało.

Jedną z fajniejszych rzeczy jest wyciąganie wniosków. Czasem dość problematyczna rzecz, bo wnioski lubią leżeć pod gruzami, jak życie po trzęsieniu ziemi.

Uderzam głową w bruk - kupuję kask.

Jest mi niedobrze po czarnych oliwkach - więcej ich nie jem.
Czuję się beznadziejnie i mam dosyć, ale przecież kiedyś już tak było. No i przeszło. Znaczy, że żadna to moja predestynacja.

Życiowo uczę się bardzo powoli, ale może dość dokładnie. Sesyjnie - bardzo szybko, bo w ostatniej chwili, więc i pobieżnie.

Lubię goździki. Szczególnie te różowe, które zawsze pachniały, obok tortu z truskawkami i z czerwoną galaretką. Obok różowych okularów w kształcie serduszek. Obok zielonego szkiełka powiększającego. Ze szkiełkiem, czy bez - wszystko miało dziwnie inny wymiar. Dzień bywał całym Wszechświatem. Rówieśnicy - księżniczkami i ekspedientkami ze sklepu. Pan Bóg - Potężnym Kimś znad Wieży Babel, znad drzewa z jabłkami, znad wód potopu. Zmartwienia - bardzo poważne wtedy i tak rozkosznie śmieszne teraz.

Człowiek rośnie, tyje, ucieka przed rydwanem czasu na złamanie karku. Niby jest mądrzejszy, dojrzalszy, więcej wie i potrafi. Dzień staje się kusym, niedopiętym tworem, z przykrótkimi rękawami. Noc przeradza się w przestrzeń do działania. Świat się poszerza, jak nadmuchany balon i masz wrażenie, że z akwarium przeskoczyłeś do oceanu. Babel jest czymś więcej, niż tylko wieżą z obrazka w Biblii dla najmłodszych. I Bóg pojawia się w różnych miejscach - nie tylko za kurtyną wielkiej ulewy, pomieszania języków i wyrzucenia ludzi z raju i to z głośnym trzaśnięciem drzwiami.

I niby zachodzi ewolucja, a jednak wciąż słońce zachodzi w tym samym miejscu, a ty patrząc na nie czujesz się tak samo bezpieczny, jak kiedyś.

Stałość też jest potrzebna.

walking in the sun

2 komentarze:

  1. o moje foto. :) kiedy rolki, Umberto? ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. o, Mysza!! :) rolki chętnie, tylko stopa mi jeszcze nie działa jak należy. ale jak nie rolki, to co inne koniecznie, bo jakoś mi tak mało Ciebie ostatnio. Dlaczego Umberto ? ;P

    OdpowiedzUsuń