poniedziałek, 20 czerwca 2011

linia należy do boiska


Są takie odcienie różu, którego nie sposób nie lubić.

Jest taki czas, kiedy dwa dni zlepiają się w jeden, a na złożeniu obydwu powstaje bardzo krótka noc. Przy stole, w kuchni.

Bywają momenty, kiedy człowiek zajmuje się nie tym, czym akurat powinien, a wychodzi mu to na dobre.

Zdarzają się poranki, kiedy pierwszą przytomną myślą jest: chyba zaraz zwymiotuję. (I nie ma to nic wspólnego z tzw syndromem dnia następnego).

Czasami coś się udaje poniekąd samo z siebie, przy ogromnej bierności człowieka. I odwrotnie też bywa.

Często chce się, by coś samo z siebie się udało, a jednak nie dzieje się tak. Dobrze, że nie jesteśmy czarodziejami, że wiele rzeczy przychodzi na drodze ewo, a nie rewolucji. Że nie zmieniamy siebie i świata zaklęciem, machnięciem ręki, gestem, słowem. Że człowiek długo się uczy niebycia chorągiewką. Że ukradkiem, już za linią boiska, ale jednak myśli.

Nigdy nie będzie lepszej chwili, dogodniejszego czasu na... Bo ten jest mój.

Był egzamin, była kawa, były kolejne odcinki ulubionego Shaun the sheep. Czas się wyspać. Potem będzie myślenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz