czwartek, 21 stycznia 2010

I hear the clock tick

Czwartek. Dzień Babci. A Babcie dziś trzy - dwie moje kochane i jedna w busie, z różańcem w pomarszczonych dłoniach. Z mężem. Zdaje mi się, że też kochana. Staruszkowie. Odległe? Nie tak bardzo, jak myślisz. Pewnie, nikt mając lat dwadzieścia z groszami nie planuje, jak spędzi osiemdziesiąty raz trzysta sześćdziesiąt pięć dni. (Jeżeli w ogóle osiągnie ten etap). Ale kiedyś, jeśli się doczekamy, będziemy właśnie tacy - pomarszczeni, zgarbieni, z bagażem życiowym, bogatsi o miliony niezapomnianych chwil, wspominający z serdecznym sentymentem ludzi, których nie ma od dawna, patrzący na dzieci ze zrozumieniem, na młodzież z rezerwą, stojący na przełomie. Jedną nogą tutaj, drugą gdzieś dalej, na gruncie niezbadanym i nie do końca pewnym. Zgorzkniali, albo radośni. To zależy trochę od nas. A dziś? Patrzę na staruszków. I widzę, że mają w sobie dużo dostojności. Jakiejś nabytej na przestrzeni wielu lat godności. Nie wiem, co w tym jest. Oczy starego człowieka, pełne szczęścia, czy bólu, są niesamowicie głębokie. Może z każdym rokiem przybywa nam tej głębi w spojrzeniu? Lubię źrenice-iskierki pomarszczonych babć i dziadków. Taki wyraźny błysk, na przekór temu, że przecież powoli się gaśnie...
Starzy ludzie są nam potrzebni. Oni nam.

time after time

2 komentarze:

  1. Maniaku, bardzo, bardzo się zgadzam. Strasznie lubię starszych ludzi. Jakie to na przykład fajne, kiedy starsza pani z nieudawaną życzliwością i uśmiechem podziękuje Ci za ustąpione miejsce w autobusie. A najpiękniejsze pary na ulicach - dziadkowie trzymający się za ręce. Cuda.

    OdpowiedzUsuń