niedziela, 17 stycznia 2010

Narnia

W ramach poobiedniego spaceru - przechadzka do kościoła. Lasem w śniegu. I drzewa takie, że ach... Tylko czekać, jak spośród nich Pan Tumnus wyskoczy. I takie gładkie, pastelowe niebo. Ładnie. Może gdyby nie wszechogarniające uczucie chłodu, byłabym zwolennikiem nieco dłuższej zimy? Bo świat taki Andersenowski... Pokonałam schody z 1968 roku - zmora dzieciństwa, bo strasznie ich dużo. Dawniej z tej górki jeździło się na sankach. Do przemarznięcia. Jedna z pierwszych pokonanych górek w życiu. A tyle ich jeszcze! I nie wszystkie kończą się tak przyjemnie i radośnie. Zima budzi we mnie dziecko z pierwszej połowy lat 90. Sanki, bałwanki, pierwszy ślizg na nartkach. Zamysł wzniesienia igloo. Tymczasem oczy wznoszę. Do góry. I nie wiem, w co ręce włożyć. Wbijam je więc w kieszenie. Wychodzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz