piątek, 29 stycznia 2010

o klejeniu

Oduczam się. Malkontenctwa. Oduczanie się jest trudne.
Bo sesja sesją, świat się nie wali, życie popłynie dalej, swoim wyżłobionym korytkiem. Sesją Wisły nie zawrócisz... ;) Ale to chyba oczywiste, że nie o sesję w życiu chodzi. Zatem dyskomforty egzystencjalne zdecydowanie nie mają w niej swojego źródła.

Jakoś tak nie jest łatwo, lekko i przyjemnie. (Tylko dzisiejszy egzamin zjednał w sobie te trzy cechy).

Bo ogólnie rzecz ujmując, egzystować jest naprawdę fantastycznie! Ot, taki mój kawałek podłogi, na którym mogę zrobić, co mi się tylko podoba. Pole do popisu. Moje własne poletko. Jednym słowem klawo. Chodzę gdzie chcę, jak chcę, spotykam, patrzę, słucham, śmieję się i wściekam. Pozornie nic nadzwyczajnego. Ale przecież to jest moje patrzenie, spotykanie, słuchanie, śmiech i złość. Każdy po swojemu przemierza te same ulice. Chodzimy po tym samym bruku, jednak zupełnie innym krokiem. To jest ogromne bogactwo, że Ktoś dał mi tę możliwość - swobodnego klejenia niby już gotowej rzeczywistości. Trochę mi to przypomina zabawę ogromnymi klockami Lego. Bo jesteśmy tu po to, by tworzyć. Nie inaczej. A najfajniejsza zabawa zaczyna się wtedy, gdy się te swoje budowle połączy z innymi, skrajnie różnymi.


Tylko czasami nic się nie klei. Bo tysiąc lęków i niepokojów, na których strasznie trudno stworzyć cokolwiek. I chcesz, a nie możesz. I powietrze ciężkie i nogami się włóczy. I wstaje rano bez przekonania. I dni takie blade. I ciężko, jakby ktoś rzucił w ciebie szafą.
Masz - noś ją sobie.

2 komentarze: