poniedziałek, 26 września 2011

banały

Powietrze z każdym dniem zmienia przejrzystość na coraz to mgliściejszą. Jeżeli jest w ciągu roku kalendarzowego czas tęsknot różnorakich, to zapewne jesienią, na pograniczu końca z początkiem. (Bo tak naprawdę rok zaczyna się po wakacjach, a nie pierwszego stycznia. Chyba, że sztywno trzymać się chcemy nieugiętych ustaleń).


Każdy tęskni trochę za czymś innym, a w dużej mierze za tym samym. Ludzie są tacy banalni! Choć prawda - nie do końca. Moim banałem jest chęć ponownego wzbicia się nad ziemię. Przestrzeń nad gruntem ma w sobie coś z wolności i nieskrępowania. Mieć własną awionetkę i zdolność poruszania się nią byłoby miło, ale kieszenie moje nie są tak zasobne. Spadochron jednak - czemu nie? Jeśli dożyć następnego sezonu - czemu nie? 


Jesień. Tak cieszy, jak i dobija zarazem. Może nie tylko ona z resztą. Taki czas końców i początków, choć nie wszystkie wyraźne i definitywne. Przychodzi  moment, kiedy już się wie, tak na pewno, że coś chce się zamknąć, a coś otworzyć. I nawet zaczyna się wiedzieć, co. A jednak nie każde zatrzaśnięcie udaje się za pierwszym razem, a jednak furtka  odbija się od ramek, w jakie kiedyś ją wciśnięto. I choler zaczyna brakować. I słowa zbyteczne. I w kółko trzaskasz i nic. Może trzeba delikatniej? Ja nie wiem. 


Może trzeba wyleźć tędy, którędy się wlazło i zamknąć z drugiej strony? 

Są tęsknoty, pragnienia, jakkolwiek to nazwać, o których ot tak się nie mówi. Fajne jest cenzurowanie siebie samego i odrobina prywatności. Czasem trzeba jednak przegadać pół nocy, i to nie do lustra.

Jeżeli bez czegoś nie mogę żyć, to bez muzyki na przykład. To jest kolejna moja przestrzeń nieskrępowania, wolności, prywatności, ładu i zaburzenia zarazem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz