niedziela, 30 listopada 2014

w tym świętym czasie Oczekiwania

Wrocław przywitał i pożegnał hulającym zimnem. Tu też nie jest lepiej. Niewyspanie, niedojadanie, niedogrzanie, ale dziwnie siły jakieś są. Dawno nie byłam gdziekolwiek dalej, nie zrobiwszy ani pół zdjęcia. Potrzeby człowieka się zmieniają. Trochę zaskoczeń w głowie, żadnych spektakularnych odkryć, może namiasteczka pokoju (?), życia (?), nadziei (?), wolności (?). Taka mała, że aż boisz się zdmuchnąć ją, jak okruch ze stołu. Nie ma chleba, ale jest zaczyn. Nie ma płomienia, jest iskra. I niechęć wobec lęku, który gasi nadzieję. Nie ma miejsca na wielkie pytania. One wybrzmiały na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy. Są. Powodują drgania - tylko tyle i aż tyle. Bycie gdzieś indziej na chwilę, wśród ludzi bardziej obcych, niż bliskich, przy równoczesnym zdaniu się na czyjąś dobrą wolę, lub jej brak powoduje, że doceniasz powroty do siebie, ale też, a może przede wszystkim, że żyjesz teraz i tutaj. Trochę jakby bez jutra. Wiesz, że nadejdzie, ale nie siedzisz w nim, celebrujesz chwilę, smakujesz jej, albo po prostu pragniesz ją przetrwać z zaciśniętymi zębami. I uczysz się brać, co dają oraz zdejmować z kolan własne oczekiwania, które nieustannie się nań wdrapują. I widzisz, że całe życie jest taką właśnie chwilą przyjmowania tego, co otrzymujesz - tymczasowością, w której tkwisz, ale też, do której nie możesz się zanadto przywiązywać. Dajesz siebie, ile tylko siły jest w środku, nie przeżywasz jeszcze jutra, ale już wiesz, że o poranku zabierzesz swój bagaż i pójdziesz dalej - nie będzie tego miejsca, tych ludzi, tych okoliczności. Nie będzie ciebie tutaj.

Są takie dni, miejsca, okoliczności, które nie pachną szczególnie, nie są niezwykłym przeżyciem, nie budzą niesamowitych wrażeń i jakby się nad tym zacząć natrętnie zastanawiać, to nie wiadomo, czy w ogóle mają sens. Taki punkt, koralik, kolejny, trochę abstrakcyjny, trochę absurdalny, trochę i miły i właściwie po co, gdy można się obejść bez? 

Nie wiem. Dziecko w brzuchu matki chyba też nie wie, że akurat rosną mu palce, kształtują się oczy, uszy, rozwijają poszczególne części ciała. Nie jest świadome, że to wszystko kiedyś będzie mu bardzo potrzebne do życia. Że to wszystko jest nim samym. Ta świadomość pojawia się znacznie później. Ono po prostu jest i robi to, co do niego należy - odżywia się, rusza i "pozwala" sobie samemu rosnąć, nie wiedząc kompletnie, co je czeka. 

Bóg Jest tym, Kto karmi i tym, Kto rodzi i tym, Kto wie, po co. Rozumie, co się dzieje i do czego to potrzebne. 

Czekam. Bo Ty nie zawiedziesz.

2 komentarze:

  1. Dzięki. bardzo. tak własnie jest. uściski z równie zimnego Kruhela

    OdpowiedzUsuń
  2. nie ma za co. Kruhel - brzmi, jak z baśni, jak z końca świata.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń