poniedziałek, 6 czerwca 2016

1/12

Czerwiec. Ulubiony miesiąc. Najlepsza jedna dwunasta roku, jaką znasz. Długie dni, krótkie i ciepłe noce, przez które możesz przejść, wsłuchując się w oddech ulic, domów, drzemiących chwilowo ptaków... I tylko dlaczego to wszystko, co takie dobre, niezwykłe, budujące i piękne przykrywa coś gęstego i trującego, jak warstwa smogu. Jakbyś oddychał z trudem, z kamieniem młyńskim na klatce piersiowej, którego nie da się unieść do góry, odrzucić na bok. 

Wszystko obce, świat nie twój, ziemia pod nogami nie twoja i niebo też zdystansowane. I czujesz się wszędzie niezręcznie, nieswojo i niespokojnie, a także nieznośnie. 

Myślisz - czas błogosławiony czy czas przeklęty? Coś umiera, coś ewidentnie umiera i nieprzyjemne jest chodzenie po prochach. Może trzeba przetrwać i może dać szansę Bogu, by przysłał kruki, choć wolałbyś, by przyszedł osobiście. Droga oczyszczeń i prawdopodobnych wzrastań wydaje się być mordęgą...

I jeszcze chwile pokoju jak błyskawice, dające krótkotrwałą jasność, że chcesz być otwarty, chcesz nie chcieć po swojemu i tylko nie wiesz, jak inaczej. 

Boże, który wiesz lepiej, przyjdź bardziej, przyjdź szybciej, przebacz więcej i daj to święte przekonanie, że już jest dobrze i żeby wreszcie dobrze było. A najlepiej daj Siebie. Teraz i na wieki. A wówczas niczego łaknąć i pragnąć nie będę.

Trudno jest żyć. Dziś jest trudno. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz