środa, 15 czerwca 2016

Święte Boże z placu zabaw

Niby poważni, z bardzo poważnymi sprawami w głowie i ciężkostrawnymi problemami zalegającymi gdzieś w okolicach serca, w nocy dorośli wychodzą na ulice i rzucają się na place zabaw - na huśtawki, ścianki, pajęczyny - na to wszystko, co za dnia jest dla nich niedostępne, bo oblężone przez stada dzieci i strzeżone karcącymi spojrzeniami matek. I skaczą, i krzyczą, i kręcą się, i huśtają, bo nikt nie patrzy i co komu do tego. A potem leżą, jak w wielkim hamaku, ze spojrzeniem wlepionym w niebo, które ciągle jest większe i bardziej pojemne, choć ja sam jestem już starszy i większy niż kiedyś. Są place zabaw stworzone z myślą o dorosłych. I tylko ten brak swobody, tej dzikiej i otwartej lekkości i spontaniczności sprawia, że widzisz, że jednak trochę się zestarzałeś i zesztywniałeś.

A potem dorośli wracają i rozmawiają o tym, jakie kolory mają liczby i modlitwy, o żółtych trójkach, niebieskich siódemkach i brązowo-zielonym Ojcu Naszym. I o tym, że dopiero w tym roku zrozumieli tekst świętej litanii, bo Wszyscy Święci to Wszyscy Święci płci zdecydowanie obojga i Święte Boże zawsze było jakąś nieokreśloną masą kudłato-puchatą, toczącą się po podłodze, albo zawieszoną w powietrzu, jakieś takie coś, "Cholera-Wie-Co" - jak trafnie nazwała przed chwilą myśl całego mojego żywota (olśnienie przyszło w tym roku) O. - postrzegająca to Święte Boże w podobny sposób...

Wciąż odkrywamy najprostsze rzeczy, najprostsze znaczenia, tylekroćbądź Nacudjo Nasza... Więc może jest szansa, że wreszcie nauczymy się kochać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz