środa, 19 czerwca 2013

one foot in sea and one on shore

Nie było mnie tu już chyba długo. Zanim podpatrzę, co u innych, postaram się zaznaczyć swoją obecność. Ale nie, jak pies... Stay calm, Johny.

Cały czas się dzieje coś, albo próbuje się dziać. Dziś np. kupiłam arbuza i mam nadzieję, że będzie równie dobry, jak ciężki. Poza tym - życie (sigh). Nie, że źle. Raczej, że trzeba sobie z nim radzić. 
I że czasem jest tak dziwnie, szybko, na raz, dobrze, nieswojo - taka zupa zmiksowana - przestałeś widzieć, co jesz i trochę jednak ci to przeszkadza  w trawieniu.


Próbuję się odnaleźć, wyklepać i nie udawać, że nie wiem, że jakby co, to jestem w szafie...



Ps. To był 500-tny post. A mnie ostatnio stuknęła połówka średniowiecza, czyli ćwiartka, ale nawet ćwiartki z tej okazji nie wychyliłam. Jestem innym człowiekiem, niż rok temu i pewnie innym, niż będę za rok. Ogólnie jestem i uczę się tego jakby od zera, od sformatowania dysku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz