czwartek, 9 czerwca 2011

mieć, przypomnieć, żyć, obijać się



(...) czuwam, podczas gdy ty tylko na wpół czuwasz, a niekiedy zupełnie śpisz. Czuwaniem nazywam stan człowieka, który rozumnie i świadomie zna swoje najtajniejsze nierozumne siły, popędy i słabości i potrafi się z nimi liczyć. (...)

Hermann Hesse, Narcyz i Złotousty

Dobrze jest mieć dobrą książkę zawsze pod ręką. Taką, której atutem jest znacznie więcej, aniżeli tylko wygodny format. Wciągnęło. Chwyciło. Jazda tramwajem nie jest nudna. I nie trzeba myśleć za dużo. Choć może wypadałoby się pouczyć. Zapewne tak.

Dobrze jest przypomnieć sobie o fakcie posiadania szczątkowej ilości waniliowo-pomarańczowej herbaty i popijać ją w wieczór wcale nie upalny.

Dobrze jest żyć. Nawet, jeżeli się nie chce tego, czy tamtego, a na siamto nie ma się ochoty. Nawet jeżeli znów jest chaotycznie i brak światła. NAPRAWDĘ DOBRZE JEST ŻYĆ. (!)

Dobrze jest uświadomić sobie, co dobrego. Nawet, jeżeli się gmera w jego poszukiwaniu tylko dlatego, że człowiek spodziewa się, że wkrótce usłyszy to pytanie, no i będzie musiał coś na nie odpowiedzieć. A lepiej prawdę rzec, niż zmyślać.

Dobrze jest obijać się o ludzi mimo wszystko. W ogóle większość rzeczy robi się pomimo i myślę, że to ma sens.

Pomimo sesji, poczytam sobie jeszcze...

środa, 8 czerwca 2011

że Pan Bóg kocha świrów

Z facebooka wzięte:

Magdalena S.: Tak... myślę, że Pan Bóg kocha świrów.

Maciej N.: Dlatego kocha i Ciebie i mnie!:)))

Że lubię to, to naprawdę mało powiedziane. Naprawdę mało... Bo chodzi o to, że nie musisz być, jak wszyscy inni. Sobą bądź.

:)

wtorek, 7 czerwca 2011

z każdym dniem jest bardzo duszno


Nie ma rzeczy oczywistych, bezwzględnie prześwietlonych, znanych na wylot w każdym milimetrze, takich, do których w każdym calu można zastosować przebiegły zwrot: "a nie mówiłem"? Nie masz tego, na co zasługujesz, nie zasługujesz na to, co masz. Stać cię na tysiąc głupich zachowań, które znasz, a mimo to, tysiąc pierwszy raz zachowujesz się, jak głupek, według wypróbowanego schematu. Spodziewasz się nagany, a zostajesz pogłaskany po głowie i myślisz, że jawna niesprawiedliwość. Nie czujesz się winny, a trzepną cię w łeb, słusznie-niesłusznie. Starasz się i nic z tego, nie starasz się i nagle w ręce wpada gwiazdka z nieba.

Niby się zmieniasz, a wciąż i wciąż jesteś ten sam, aż w końcu wątpisz w ewolucję, w samokształcenie, w - zarówno sokratejskie, jak i prometejskie - samowychowanie.

Przynależność społeczna staje się źródłem chaosu i zmęczenia, brak przynależności kusi tylko połowicznie.
Rozmowy próżne, albo przynajmniej męczące. Milczenie ciężkie jak ołów i szkodliwe, niczym kadm.

Nie ogarniesz się sam, choć jak się wyśpisz, to będziesz próbował.

Antyludzkość mija nieśmiało. Jeszcze trochę czasu i otrzeźwienia i wróci norma, czymkolwiek ona jest.

Lubię truskawki, choć nie mają pestek nadających się do plucia i manifestowania tym samym wolności własnej.

Ps - Ile razy trzeba się uderzyć w głowę, żeby zmądrzeć ? ?

poniedziałek, 6 czerwca 2011

rano będzie poniedziałek

Tak - praca zaliczeniowa. Tak - noc czerwcowa. Tak - ćmy wariatki rozbijają się o przestrzeń między lampą, ścianą i oknem. Tak - chyba stopy puchną przy ciąży, ale na pewno nie tylko wtedy. Tak - czarno na białym, nie pierwszy już raz, ukazuje mi się drzemiący gdzieś na spodzie mojego niecnego jestestwa duch antyspołeczny. Że kocham Was, ludzie, ale chwilowo trzymajcie się ode mnie z dala. A może raczej ja od Was. Nie permanentnie, nie od wszystkich, nie na wieki wieków, pewnie nawet nie na długo, ale jednak pozwólcie, że zostanę za swoim murkiem, drucikiem kolczastym, płotkiem z deseczek zbitych mniej lub bardziej starannie, i to dla Waszego dobra. No i dla mojego chyba egoizmu.

Są takie chwile, że 87,7% ludzkości drażni mnie. Nie biorę za to odpowiedzialności, gdy tak się po prostu dzieje, nie do końca z woli, czy wbrew. Nie do końca też wiadomo, skąd to zjawisko. Śmiem przypuszczać, że każdy człowiek tak czasem ma i że trzeba to przetrwać po prostu. Choćby w towarzystwie dennych prac zaliczeniowych, choć sympatyczniej byłoby z dobrą książką w ręku i muzyką w uszach.

Tak - czasem czuję się jak lud o twardym karku. Uparty niecnie i krnąbrnie. I nic na to nie poradzę i nauczona doświadczeniem patrzę na to z boku i myślę: nie poświęcaj temu zbyt dużej uwagi i poczekaj. Przejdzie. Czyż to pierwszy lub ostatni raz? I don't think so. Really.

Jest późno, lub wcześnie. W zależności. Myślenie na średnim poziomie. Kingdom of Heaven działa uspokajająco. Rano będzie poniedziałek.

Na koniec dodam, że:
-cieszę się, że żyję, że ruszam rękami, nogami, widzę, słyszę, jem, piję, śpię, jak to się działo dotąd. Że każdy dzień mogę zacząć od zwyczajnego umycia zębów. Że zwyczajnie chodzę po ulicach. Że czytam książki. Że otwieram okno, kiedy jest cholernie duszno. Że chodzę do kościoła, kiedy chcę. Że rozmawiam z ludźmi i że nie zawsze muszę z nimi rozmawiać. Że są rzeczy ode mnie niezależne, jak pogoda, czas, rytm dnia, tygodnia, miesiąca, roku. Że jest lato, ciepłe wieczory i noce. Że czasem znienacka pojawiają się ludzie, trochę jakby mimo woli i że pozwalają nie zdziczeć. Że czasem też można się od nich wyalienować, zamknąć gdzieś, jak w leśniczówce. Że się można powkurzać. Nawet z tego się cieszę. Codziennie jest milion możliwości, by stracić to, co się ma. Kolejny dzień nie przyniósł tej straty. Znaczy - jest dobrze. Znaczy - dziękuję. Dziękuję nawet, jeżeli się wkurzam, łażę rozdrażniona i nie mam ochoty na dialogi i polemiki.

Dziękuję Tobie.

piątek, 3 czerwca 2011

najlepszy


Już jest, już się zaczyna. Coś, co kocham absolutnie, całym sobą. Najlepsza na świecie pora roku. Najlepszy miesiąc. Miasto latem też jest lepsze, niż w dni od mrozu pękające. Jednak nigdy w życiu żaden wieczór nie będzie tu taki, jak choćby jeden zza 30 kilometrów na zachód stąd. Zeszłoroczna sesja była w porządku, choć pewnie marudziłam, że nauki za dużo. Nieprzespane noce, przysypianie w dzień. Praca w zawieszeniu. A mimo to powietrze dobre. Spało się krótko, pod oknem otwartym najszerzej, jak tylko można. O drugiej w nocy piał kogut, chwilę później było już widno. Po południu siadało się na parapecie i machało nogami za oknem. Po zmroku patrzyło na świetliki. W długie i ciepłe wieczory słychać wszystkie dźwięki z południa. Całą dziwaczną harmonię samochodowych silników, kół. Gwizdanie i szumy.

I nawet modlitwy ludzi - w każdym miejscu na ziemi wznoszą się inaczej...

Dodatkowo w czerwcu uwielbiam patrzeć na burze. Nie z ulicy, rzecz jasna, a z perspektywy zaokiennej. Na błyski wertykalnie przecinające przestrzeń. Na moment, w którym pęka niebo, niczym słabe szkło. Cudowny widok. Rysa z góry na dół - ostra, mocna, wyraźna. Można poczuć ciary na plecach i patrzeć dalej. W burzach nie lubię tylko tego, że człowiekowi może stać się krzywda. Tylko tego. Reszta jest przerażająco-zachwycająca.

Czerwiec, czereśnie, truskawki, egzaminy, ale co tam i znowu chęć ucieczki samniewieszdokąd. A chciałbyś.

Dobry jest świat latem.

czwartek, 2 czerwca 2011

każdy człowiek jest wyjątkowy - każdy denerwuje mnie w inny sposób



Nie jestem lekarzem i nie zanosi się na to. Co do owej kasty społecznej mam swoje własne zdanie, a mianowicie, że jak wszędzie wśród ludzi - są lekarze świetni i niekoniecznie. Kompetencji medycznej, jako totalny laik, nigdy nie ocenię - to jasne. Natomiast zachowanie tychże wywiera konkretne wrażenie. I tu też jest różnie. Lubię kiedy rozmawia się z pacjentem, jak z człowiekiem. I wcale nie trzeba być mdląco słodkim. Wystarczy trochę kultury. Jasne - lekarz też człowiek - ma prawo mieć zły dzień, ma prawo być poirytowanym, zmęczonym itd. Niemniej ja też mam takie prawo, a wtedy nic dobrego z tego nie wychodzi. Naprawdę dużo daje normalna rozmowa z człowiekiem - krótko, zwięźle, na temat, ale kulturalnie. A ja mam wrażenie, że bywają ludzie po prostu bezczelni i niestety - tak, jak przemoc rodzi przemoc, tak z bezczelnością jest podobnie. Wciąż się zastanawiam, czy to ze mną jest coś nie tak? Przewrażliwienie sezonowe, czy co? Jeżeli tak, to przepraszam, zwracam honor.

Żeby nie było, że marudzę na cały świat, jak to mi źle i niedobrze. Nie. (Ja się akurat dobrze mam). Jak wspomniałam - są także lekarze cudowni po prostu, od których wychodząc chętnie podziękujesz i powiesz do widzenia, zamiast trzaskać drzwiami. I cała ta różnorodność w ramach NFZu, niekoniecznie w prywatnych gabinetach. I wcale nie wymagam nie wiadomo czego - głaskania po główce, częstowania cukierkami, słownej słodyczy - NIE. Niech tylko rozmawiają, jak z człowiekiem i robią swoje. Są tacy. I to jest fajne.

Inna rzecz, że system opieki zdrowotnej w tym kraju wcale lekarzowi roboty nie ułatwia - takie odnoszę wrażenie, kiedy patrzę na to z boku. Pacjentowi z resztą też nie. Ale po co więcej narzekać. Fakt ten jednakże tłumaczyłby frustrację naszej służby medycznej, bo podejrzewam, że ludzie ci mają wystarczająco dużo absurdów i kłopotliwych formalności pod ręką, by czuć się zmęczonymi, czy rozdrażnionymi. Do tego dochodzi konfrontacja z pacjentem, który - jak to człowiek - też potrafi zaleźć za skórę.

Wniosek jest chyba taki, że wszędzie tam, gdzie człowiek spotyka się z człowiekiem i rodzi się między nimi jakaś relacja (choćby służbowa), nie ma lekko. Zaznaczyć chciałam także, że doceniam pracę tych, którzy chcą innym pomagać, bo z różnych przyczyn nie jest to łatwe. Ludzie są w ogóle trudni. (Tu odwołam się do sentencji, z której ostatnio korzysta Irenka N., a która to fraza zachwyciła mnie dogłębnie - parafrazując brzmiało to mniej więcej tak: każdy człowiek jest wyjątkowy - każdy denerwuje mnie w inny sposób).

I jeszcze jeden wniosek dni ostatnich: ludzie są bardzo sobie potrzebni. Tak nawzajem. Czasem zadziwia mnie, jak bardzo nie jesteśmy samowystarczalni, choć pewnie tak by się chciało. Ciągle jednak trzeba się o kogoś wesprzeć, żeby się nie wykoleić, żeby nabrać sił i być podporą dla innych na kolejnym odcinku, kiedy już mknie się stabilnie po prostej. Do następnego upadku... na głowę :P

Dobrego wszystkim !

PS - Dziękuję panu doktorowi z soru, panu okuliście, lekarzowi interniście, pani okulistce, Joannie i Eli C., Szczepanom, Joannie D., Panu rowerzyście, Pani ze sklepu, sanitariuszowi, Gosi Rz., Jarkowi, Zuzi, Hani, Jackowi i wszystkim, wszystkim, bo z moją amnezją na pewno o kimś zapomniałam.
A, i Panu Bogu, że tak dobrze się skończyło :)

środa, 1 czerwca 2011

powietrze staje się lżejsze


Ja przepraszam, że to powiem, ale powiem. Są takie dni, kiedy człowiekowi cisną się na język wszystkie podłe słówka na k, p, s i tak dalej. Bynajmniej nie chodzi o k jak krnąbrność, p jak podłość i s jak ... ? Wiadomo w czym rzecz. I przystopować tak trudno, chyba cały język trzeba byłoby sobie zgryźć, żeby przełknąć te wszystkie kpsy, nie wyrzucając ich na świat.

Środa nie jest wtorkiem, choć po wtorku następuje, co oznacza dokładnie tyle, że nosi w sobie jego ślady. Taki syndrom dnia następnego, niekoniecznie w kontekście alkoholowym. Bardzo niekoniecznie.

Lekarze są jak ludzie. A raczej są ludźmi chyba. Nie no jasne, że są. Czytaj: mogą cię wkurzać i ty także możesz ich wkurzać, a kiedy się tak powkurzacie razem to jest burza w powietrzu, która prędzej, czy później musi się rozładować. Inna rzecz, że czasem burza pojawia się ni stąd, ni zowąd i żadnego lekarza, czy innego homosapiensa do tego nie trzeba. Skrzy się po prostu ile wlezie bez przyczyny z grubsza.

Nic to, trzeba dopełnić wszystkich formalności i brać się za pisanie jakichś pierdołowatych i nudnych niczym tona flaków prac zaliczeniowych, choć wciąż się siebie pytam: po co?

Chyba dlatego, że coś robić trzeba. Do czasu, gdy nie zacznie się robić czegoś bardziej trafionego.
Bo tak całkiem poważnie: doceniam i szanuję pracę nauczycieli, bo jeżeli ktoś się do tego przykłada, to wcale nie jest to miód na ustach. Raczej rutyna, wymagająca ogromu cierpliwości i serca. Dlatego też potrzeba ludzi, którzy chcą dać coś z siebie innym w ten właśnie sposób. Bardzo potrzeba. Ale, wybaczcie państwo, z moimi kpsami, choleryctwem ponad normę i znudzeniem okołopedagogicznymi frazesami, nie będę to ja. Dla dobra wszystkich.

Dobrej środy, we wciąż jeszcze trwającym sezonie na czereśnie.