piątek, 3 czerwca 2011

najlepszy


Już jest, już się zaczyna. Coś, co kocham absolutnie, całym sobą. Najlepsza na świecie pora roku. Najlepszy miesiąc. Miasto latem też jest lepsze, niż w dni od mrozu pękające. Jednak nigdy w życiu żaden wieczór nie będzie tu taki, jak choćby jeden zza 30 kilometrów na zachód stąd. Zeszłoroczna sesja była w porządku, choć pewnie marudziłam, że nauki za dużo. Nieprzespane noce, przysypianie w dzień. Praca w zawieszeniu. A mimo to powietrze dobre. Spało się krótko, pod oknem otwartym najszerzej, jak tylko można. O drugiej w nocy piał kogut, chwilę później było już widno. Po południu siadało się na parapecie i machało nogami za oknem. Po zmroku patrzyło na świetliki. W długie i ciepłe wieczory słychać wszystkie dźwięki z południa. Całą dziwaczną harmonię samochodowych silników, kół. Gwizdanie i szumy.

I nawet modlitwy ludzi - w każdym miejscu na ziemi wznoszą się inaczej...

Dodatkowo w czerwcu uwielbiam patrzeć na burze. Nie z ulicy, rzecz jasna, a z perspektywy zaokiennej. Na błyski wertykalnie przecinające przestrzeń. Na moment, w którym pęka niebo, niczym słabe szkło. Cudowny widok. Rysa z góry na dół - ostra, mocna, wyraźna. Można poczuć ciary na plecach i patrzeć dalej. W burzach nie lubię tylko tego, że człowiekowi może stać się krzywda. Tylko tego. Reszta jest przerażająco-zachwycająca.

Czerwiec, czereśnie, truskawki, egzaminy, ale co tam i znowu chęć ucieczki samniewieszdokąd. A chciałbyś.

Dobry jest świat latem.

2 komentarze:

  1. też lubimy burze. Czerwiec. :)

    Ściski Maniakowi co ma piękne oko :)

    OdpowiedzUsuń
  2. :) ściski Kiślowi, co najpierw ją słychać, a potem widać i zawsze jest radość z tego :)

    OdpowiedzUsuń