poniedziałek, 6 czerwca 2011

rano będzie poniedziałek

Tak - praca zaliczeniowa. Tak - noc czerwcowa. Tak - ćmy wariatki rozbijają się o przestrzeń między lampą, ścianą i oknem. Tak - chyba stopy puchną przy ciąży, ale na pewno nie tylko wtedy. Tak - czarno na białym, nie pierwszy już raz, ukazuje mi się drzemiący gdzieś na spodzie mojego niecnego jestestwa duch antyspołeczny. Że kocham Was, ludzie, ale chwilowo trzymajcie się ode mnie z dala. A może raczej ja od Was. Nie permanentnie, nie od wszystkich, nie na wieki wieków, pewnie nawet nie na długo, ale jednak pozwólcie, że zostanę za swoim murkiem, drucikiem kolczastym, płotkiem z deseczek zbitych mniej lub bardziej starannie, i to dla Waszego dobra. No i dla mojego chyba egoizmu.

Są takie chwile, że 87,7% ludzkości drażni mnie. Nie biorę za to odpowiedzialności, gdy tak się po prostu dzieje, nie do końca z woli, czy wbrew. Nie do końca też wiadomo, skąd to zjawisko. Śmiem przypuszczać, że każdy człowiek tak czasem ma i że trzeba to przetrwać po prostu. Choćby w towarzystwie dennych prac zaliczeniowych, choć sympatyczniej byłoby z dobrą książką w ręku i muzyką w uszach.

Tak - czasem czuję się jak lud o twardym karku. Uparty niecnie i krnąbrnie. I nic na to nie poradzę i nauczona doświadczeniem patrzę na to z boku i myślę: nie poświęcaj temu zbyt dużej uwagi i poczekaj. Przejdzie. Czyż to pierwszy lub ostatni raz? I don't think so. Really.

Jest późno, lub wcześnie. W zależności. Myślenie na średnim poziomie. Kingdom of Heaven działa uspokajająco. Rano będzie poniedziałek.

Na koniec dodam, że:
-cieszę się, że żyję, że ruszam rękami, nogami, widzę, słyszę, jem, piję, śpię, jak to się działo dotąd. Że każdy dzień mogę zacząć od zwyczajnego umycia zębów. Że zwyczajnie chodzę po ulicach. Że czytam książki. Że otwieram okno, kiedy jest cholernie duszno. Że chodzę do kościoła, kiedy chcę. Że rozmawiam z ludźmi i że nie zawsze muszę z nimi rozmawiać. Że są rzeczy ode mnie niezależne, jak pogoda, czas, rytm dnia, tygodnia, miesiąca, roku. Że jest lato, ciepłe wieczory i noce. Że czasem znienacka pojawiają się ludzie, trochę jakby mimo woli i że pozwalają nie zdziczeć. Że czasem też można się od nich wyalienować, zamknąć gdzieś, jak w leśniczówce. Że się można powkurzać. Nawet z tego się cieszę. Codziennie jest milion możliwości, by stracić to, co się ma. Kolejny dzień nie przyniósł tej straty. Znaczy - jest dobrze. Znaczy - dziękuję. Dziękuję nawet, jeżeli się wkurzam, łażę rozdrażniona i nie mam ochoty na dialogi i polemiki.

Dziękuję Tobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz