Gdybym miała ma pokładzie żywą świnię, bez wątpienia nazwałabym ją magisterka. Powód tegoż jest nader błahy, a mianowicie sympatia względem wieloznaczności różnorakich zwrotów językowych. Uświadomiłam sobie, jak uroczo brzmiałoby wówczas stwierdzenie: magisterka leży i kwiczy. (Dla rozwiania mogących się pojawić wątpliwości: zdanie poprzedzające nawias nie ma nic wspólnego ze stanem obecnym. Nie może leżeć i kwiczeć coś, co nie śmiało jeszcze powstać - kolejna dwuznaczność, ukryta w słowie powstać(!). Chyba, że wyróżnimy kategorię o nazwie prakwik, czyli kwik przed powstaniem, w znaczeniu: przed początkiem).
Warto zauważyć, że bytowanie świni w ludzkim życiu jest bardziej powszechne, niż zdawać by się mogło. Nie ogranicza się bowiem do przestrzeni językowych, czy hodowlanych. Jak mawiają mędrcy i pseudomędrcy: Nawet Prosiaczek ze stumilowego lasu może się okazać zwykłą świnią. Od siebie dodam, że zdarza się (i to chyba nie tak rzadko, jak byśmy tego chcieli), że w człowieku siedzi taka wewnętrzna świnia i całkiem dobrze się ma. Wypasione, wredne zwierzę, którego najchętniej byśmy się wyparli, daje o sobie znać w różnych momentach, niejednokrotnie z zaskoczenia. Pseudomędrcy zwykli także mawiać, że: Lepiej mieć tasiemca, niż żadnego życia wewnętrznego, z czym bez wątpienia można polemizować. Czegokolwiek jednak nie myślałoby się o tasiemcu, wewnętrzna świnia nie sprawdza się w tym kontekście na pewno. Wieprza w sobie trzeba tępić. Konsekwentnie i stanowczo.
"Raz śmiała się z świni i szydziła sowa, że jest zacofana i bezideowa.
OdpowiedzUsuńA świnia jej na to, pół żartem niby to:
Ty masz ideały, a ja mam koryto.
I liczą się ludzie z tą właśnie opinią, że w życiu czasami też warto być świnią"
taką piosnkę znam.
:D o! jakże trafiony tekst, niestety ;) a skąd to? w sensie - czyje?
OdpowiedzUsuńpozdrowienia!