środa, 1 maja 2013

poniekąd o maju

Tak się sprawy mają, że nie mogę się uwolnić od Mumfordów - różnych, teraz towarzyszy mi to-to-tutaj. Za co można ich lubić? Za głosy, za poszczególne instrumenty, za teksty, za całokształt jednym słowem. Za co można ich nie lubić? Nie wiem. Czekam na sugestię. 

Poza Mumfordami nie może się odczepić także jakieś niedorozwinięte przeziębienie, którego istoty wprost pojąć nie mogę. 

Oprócz zaś tego wszystkiego wiosna jest piękna - dzieci wychodzą na place zabaw, wraz z rzeszą rodziców. Mamy - z brzuszkami, wózkami i kilkulatkami prowadzonymi za rękę - to wiosenna plaga. Plaga całkiem przyjemna, gdy patrzysz, jak dzieci się cieszą i mamy się cieszą, a i ojcowie nierzadko także. 

Pomijając natomiast całokształt powyższy... kiedy byliśmy dziećmi, to o tej porze roku sezon na rolki, rowery i granie w "wykopca" na osiedlowej ulicy był już - zdaje się - otwarty. Swoją drogą, dawno nie spotkałam człowieka, który wiedziałby, co to "wykopiec" i któremu nie trzeba byłoby tego tłumaczyć. Może też nie szukałam, ale mimo wszystko jest to chyba specjał lokalny i to specjał nie byle jaki. Taka zabawa w chowanego, tylko od chowanego lepsza o piłkę i możliwość jej wykopania - stąd nazwa. Wykopania, by szukający musiał po nią biec, a reszta (nawet ta już odnaleziona) mogła się schować na nowo. Zabawa naprawdę dobra, pod warunkiem, że jest z kim i gdzie grać. Rekomenduje się przestrzeń pełną zakamarków, nie poleca wskakiwania do dołów na cudzych posesjach, gdyż można za to otrzymać ochrzan z balkonu... 
Później był też śledź (należy uważać na rosnące w ogródkach kwiatki!).  
I wbrew towarzyskim niesnaskom, tak charakterystycznym dla wieku szkolnego, to był naprawdę dobry kawał wiosennych i letnich wieczorów. Takie hałasowanie pod cudzymi oknami do zmroku, albo i po. Fajna sprawa.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz