wtorek, 25 września 2012

od bajki do bajki

Boli głowa.
Ni z gruszki, ni z pietruszki i - jak się okazało - nie z głodu - boli głowa. 
Oglądam więc moją ulubioną bajkę. Wszystkie dostępne odcinki już znam i czekam na nowe. Najbardziej lubię rodzinne oglądanie bajek, na przykład ze starszym bratem. Dużo starszym. W latach już nieco odległych, kiedy (jak trudno dziś w to uwierzyć!) było się dzieckiem, w kino przeobrażała się najzwyklejsza, pokojowa ściana. Nie, nie istniało wtedy jeszcze kino domowe (a przynajmniej nie na tej szerokości geograficznej) i naprawdę wcale tego nie żałuję. Wystarczyła żółta skrzynka, w której montowało się kliszę z odpowiednią bajką, by - klatka po klatce - śledzić różne historie. Najbardziej w pamięć zapadła mi chyba złota rybka i stoliczku nakryj się. Grafika - bardzo średnia, podobnie jak i jakość obrazu. A jednak nie zamieniłabym tych chwil na żadne 3D. W takich bajkach nie chodziło przecież o zachwycające obrazki i efekty specjalne, o zawrotnie szybką animację i powalający dubbing. Najlepszy w tym wszystkim był czas. Czas, który ktoś poświęcał tylko tobie - uruchamiał sprzęt, przewijał kliszę, a przede wszystkim - opowiadał, czytał podpisy pod obrazkami. I nieważne, że czytać umiałeś już sam. Ważne, że ktoś chciał ci to wszystko na nowo opowiedzieć. Zupełnie nieistotne też, że wiedziałeś, co będzie na kolejnym obrazku... Tak naprawdę nie zależało to od ilustracji, ale spoczywało w rękach i fantazji narratora. I choćby ta fantazja była najbardziej minimalna ze wszystkich istniejących na świecie - nikt nie mógł jej odebrać niepowtarzalności. Niepowtarzalności człowieka, który siedział obok i do znudzenia streszczał młodszej siostrze historię starego rybaka...
Dobry czas. Czasem trochę szkoda, że taki bezpowrotny. 
Choć z drugiej strony... Teraz oglądamy Maszę i Mied'wiedia. To mój ulubiony odcinek. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz