wtorek, 18 września 2012

nawias muzyczny

Całkiem niedawno wysłuchałam koncertu w Oliwie. A właściwie to jednego z koncertów. Po organach biegał - bo dopiero wtedy uświadomiono mi, jak gra na tym instrumencie angażuje całe ciało człowieka - Maciej Zakrzewski. (Nawiasem, mój równolatek). Godzinę, czy też godzinę trzydzieści wypełnili: Johannes Brahms, Sigfried Karg-Elert, Marco Enrico Bossi oraz Louis Vierne. Podobało mi się i gdyby ktoś trafił na możliwość wysłuchania Pana Zakrzewskiego - polecam. 
Nie mniej szczerze polecam Oliwę i katedralne organy.

 
Dziś, z dala od Gdańska i oferowanych przezeń rozrywek kulturalnych próbowałam wziąć się za sprzątanie. Zawsze, ilekroć próbuję to robić, na coś się napataczam. Tym czymś mogą być nalepki z kodem maturalnym, stare kartkówki z matematyki (o, Dżordż, że też nie wylądowało to w śmieciach we właściwym czasie!), albo - jak przed paroma godzinami - zdjęcia i filmiki z 2007 roku. Wszystko, co znajduję w szafkach, pudłach i kopertach owocuje jedną myślą: byliśmy dziećmi!
Za dziesięć lat wykopię skądś radosny ślad swojej egzystencji z 2012 roku i pomyślę dokładnie to samo, co teraz o roku 2007 i latach go poprzedzających.

I ciągle zadziwia mnie, jak bardzo może się zmienić człowiek na przestrzeni lat pięciu...

Ucho osiadło mi dziś na Mai Kleszcz. Polecam choćby to. Nieśmiertelne.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz