poniedziałek, 27 stycznia 2014

aby byli jedno

Dziś, a właściwie, zważywszy, że jest już poniedziałek - wczoraj, skończył się tydzień modlitw o jedność chrześcijan - jakby ktoś nie wiedział. Na półce leży niedokończony Lewis - niejeden. Przeczytany, nieprzeczytany, napoczęty. W kontekście zamykającego się tygodnia znaczenie ma ten napoczęty, a może bardziej - będący w trakcie - zatrzymałam się bowiem na rozdziale o przebaczeniu. Już dawno. Dziś natomiast powrót do "Prawosławia" E. Przybył, a właściwie do samego początku książki, opisującej relacje między Rzymem, Bizancjum itd. Na przestrzeni lat i w pigułce. W telegraficznym niemalże skrócie - bo to długa historia jest.

Nie brałam udziału w tym tygodniu modlitw, jak i w sumie w żadnym poprzednim. Ale temat jedności chrześcijan od jakiegoś czasu lekko kolebie się na falach podczaszkowego chaosu, uderzając burtą o brzeg z małym łomotem. Przede wszystkim bracia Prawosławni (o Grekokatolikach w ogóle nie wspominam, bo - jak sama nazwa wskazuje - są to KATOLICY, trudno mówić więc o jakimś rzeczywistym podziale między nami - katolikami obrządku łacińskiego - i nimi). No, ale właśnie - Prawosławie. Wierzymy przecież w Tego Samego Boga. Dobra, dobra - pogryźliśmy się trochę o to i owo w przeszłości, granicą między nami jest np. polityka, ale Bracia, patrzcie jeno - wierzymy naprawdę w Tę Samą Trójcę, nawet, jeżeli inaczej pojmujemy Filioque. Nie twierdzę, że różnice są nieistotne, nie czuję się kompetentna do formułowania takich twierdzeń. Tylko nie bardzo wiem, dlaczego nie możemy modlić się razem? Bo jesteśmy uprzedzeni, czy bo nam się nie chce? A może to nieistotne i wolnoć Tomku w swoim domku...?

I tylko coś mówi mi, że warto próbować przekraczać te granice. Nie po to, aby zmieniać tożsamość - ani swoją, ani tych drugich. Nie po to, aby się wynosić, czy pomniejszać swoją wartość. Raczej, aby się lepiej nawzajem zrozumieć, by móc się od siebie uczyć i zobaczyć, że można żyć Bogiem i wiarą nie będąc katolikiem oraz - w drugą stronę - nie będąc prawosławnym. Można. Choć osobiście - powtórzę to - chrześcijaństwo w jego katolickim wydaniu to najlepsze, co mi się w życiu przytrafiło. W ubiegłe wakacje zaś dotarło do mnie bardzo dobitnie, że, pomimo całej sympatii do Prawosławia, jaką w sobie noszę, ja zawsze będę Polakiem Katolikiem, bo moja mentalność jest do szpiku kości i polska i katolicka, czyli całkiem inna, choć wciąż staram się, by nie brakowało w niej miejsca na zdrową samokrytykę i otwartość. 

A wspomniana na początku książka C. S. Lewisa to "Chrześcijaństwo po prostu". No właśnie - po prostu. I choć autor nie zaprzecza, że są pomiędzy chrześcijanami różnice, to jednak próbuje pokazać, że COŚ nas przecież łączy. Może warto czasem o tym pomyśleć? 

Trochę marzy mi się wspólnota chrześcijan, która byłaby ponadpodziałowa, a równocześnie daleko mi do utopii, że się wszyscy (katolicy, prawosławni, protestanci...) stuprocentowo zjednoczymy. Ale może możemy robić coś, by się do siebie zbliżyć, nie zatracając równocześnie poczucia kim jesteśmy, ale też nie wciskając drugiego na siłę w skafander własnej tożsamości i rzeczywistości. 

Gdzie miłość wzajemna i dobroć, tam znajdziesz Boga Żywego.  

Czy Bóg nie wysłuchałby tych, którzy mieliby odwagę modlić się o jakieś dobro wspólnie, ze świadomością, że ich Ojciec Jest Jeden? I czy nie byłaby Mu miła modlitwa zanoszona razem, bez wzajemnych uprzedzeń? Czy Duch Święty działający w poszczególnych Kościołach nie jest Tym Samym Duchem i czy nie ma mocy wlać pomiędzy nas miłości i jedności wbrew podziałom? Czy On może nie mieć takiej mocy? No i przecież "gdzie dwóch, albo trzech"...

Tak, trudno jest być jednomyślnym w kwestiach Prawdy przez wielkie "P". I tak - nie jest obojętne, w co wierzymy. Nie jest nieistotne, że Trójca to Trójca, że Bóg Jest w Relacji, bo to, Kim On Jest, określa moją naturę, z racji stworzenia mnie "na obraz i podobieństwo". Ale nie umiem sobie tego wyobrazić, by Bóg mógłby zamknąć swoją miłość dla kogoś, kto naprawdę Go szuka i pragnie. A ten, kto Go szuka to niekoniecznie katolik, choć jako katolik ciągle myślę, że dobrze jest szukać tutaj (w Kościele Katolickim) i że tutaj On rzeczywiście Jest i daje wiele środków, aby ułatwić spotkanie z Nim. Tylko czy "Duch nie wieje kędy chce"?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz