środa, 5 grudnia 2012

pośród przegięć, skoków i zaburzeń

Czas wyraźnie przegina. 
Pozornie jest go dużo, a w rzeczywistości wcale nie. Ucinasz sobie godzinną drzemkę regenerującą, wstajesz przekonany, że minęły dwie godziny, by okazało się, że położyłeś się dokładnie trzy temu. Znów zrobiono cię w balona i zaczynasz podejrzewać jedenastą, że wypchnęła dziesiątą z grafiku. Nic to. Pół na południe - trzeba zjeść śniadanie, obiad, deser - właściwie nie do końca wiadomo, jak to nazwać. I chyba dziś także nie położysz się zgodnie z planem, ale odespałeś, a to pozwala ci cieszyć się porankiem/południem/dniem, a za chwilę oby i wieczorem.

Wychodzisz z domu - nawet nie tak zimno, za to całkiem ciemno jeszcze i ten księżyc, majaczący nad dachami, tak samo wczorajszy, jak krzyczący na dwie sąsiednie ulice ludzie pod pijalnią piwa (i wódki). Bo choć o tej szóstej prawie wszystko, co ośmiela się wydawać dźwięki, zdaje się krzyczeć, to jednak oni rozdzierają się naprawdę. Może uszy mają pełne piwa - gdy masz uszy pełne piwa, to nie słyszysz nic.

Wracasz. Jest mlecznie-mglisto-biało-buro-sennie. 

Wstajesz - (tak, tak, pomimo, że już wyszedłeś i wróciłeś, wstajesz dopiero teraz) - słońce! Po długiej absencji tegoż, naprawdę cieszysz się na jego widok. Bo człowiekowi potrzeba koloru i światła. 

Nowy rytm jest nieco derytmizujący. Bo kiedy po południu się lekko zdycha, trudniej jest myśleć o tym, o czym jednak myśleć trzeba. Dlatego też próbujesz te klocki poskładać, by nie brakło siły na życie, na wszystkie te prozaiczne i niezbędne kwestie, które wiszą ci nad głową. 

A humor z nastrojem huśtają się w najlepsze. A niech im tam, dobrej zabawy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz