wtorek, 6 maja 2014

andiamo na Syjon

Kiedyś byłam w Italii pierwszy raz. Podobało się, ale pomyślałam, że nie mogłabym tam żyć w sposób przewlekły. Teraz byłam drugi (tak, drugi - nie jestem znawcą tego szanownego Patchworku) i pomyślałam, że może mogłabym tam żyć, a raczej na pewno mogłabym tam umrzeć. Najlepiej leżąc na rozgrzanym, białym kamieniu jakiegoś włoskiego miasteczka, ze wzrokiem wlepionym w wiszące nad moją głową pomarańcze. W otoczeniu gór i włoskiej flory, z kieliszkiem dobrego wina w ręku. Ohooo - show me heaven! 

Przywiozłam trochę zdjęć, z kilku jestem naprawdę zadowolona, trochę przemyśleń, które na razie przybrały postać wiśni, lub rodzynek wsadzonych troskliwie i uważnie w naczynie wypełnione alkoholem, w celu napęcznienia, nabrania kształtu, smaku i treści, trochę prania, ładnych pocztówek, odrobinę wina oraz infekcję górnych dróg oddechowych. I czuję się jak Boży Zdechlaczek, który, gdyby odebrać mu jego przynależność do Stwórcy, pozostaje już tylko Zdechlaczkiem.

Do wczoraj podejrzewałam, że siebie odnajduje się w samotnych wędrówkach, prywatnych wycieczkach i godzinach ciszy. I dalej tak uważam, ale wiem już, że są takie fragmenty Zdechlaczej natury, których nie złapiesz, nie dotkniesz, nie zauważysz i nie uświadczysz sam na sam ze sobą. Nie tyleś jest witrażem, co szkiełkiem - jednym z wielu, ale i jedynym takim. 

Uwielbiam mozaiki - teraz już nie tylko te z Soboru Sofijskiego w Kijowie, ale także te rzymskie, np. Anzelmowe. Im więcej w takim arcydziele brakuje kosteczek, które były weń pierwotnie wlepione, tym bardziej jest ono wybrakowane, tym mniej jest spójne i piękne. 

Kościół - Kościół jest jak mozaika. Każdy kawałeczek jest niezbędny i nietrudno zauważyć jego brak. 

Dużo pytań. O stworzenie, o Stwórcę i o to Dzieło, którego jestem częścią, choćby nawet czasowo zainfekowaną... 


 
Więcej zdjęć z Włoch: tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz