środa, 28 maja 2014

już ziemia rozgrzana

"Załatwiwszy" lekarza bardzo szybko i "mawszy" dużo czasu, pojechałam przed siebie, może dlatego, że nie lubię ostatnio do siebie dochodzić, a może bez żadnej przyczyny. Póki co wciąż jeszcze gorący i słoneczny dzień był idealny, aby popedałować sobie gdzieś. Gdzieś niedaleko całkiem, gdzieś na niedługą chwilę, tak po prostu, po-woli, czyli bez pośpiechu i dobrowolnie oraz całkiem świadomie. Ujechałam zaledwie kawałek, za miedzę rzec by można i uradowało się serce moje - z tych pagórków leśnych, z tych łąk zielonych, szeroko, nie nad Niemnem (i nie nad błękitnym) rozciągnionych i choć nie było gryki i dzięcielina nie pałała ani panieńskim, ani żadnym innym rumieńcem,  dojechałam do jakiegoś pola uprawnego i czegoś na kształt lasu i poczułam się dobrze. Wjechałam w jakąś małomiasteczkową ulicę Prądnika Białego - po jednej stronie rośliny uprawne, po drugiej domy, w głębi jakiś mały kościół. Za polem drzewa, może las i wszędzie spokój, taki sielsko-miejsko-wiejski spokój. Jak w domu. Jak w różnych lipcowych i sierpniowych wioskach w tym kraju. Boże - dziękuję Ci, że nie wszystko jeszcze zabetonowano. 


Powrót wypadł przez park, ten park, który znam, tylko od drugiej strony. Okazało się bowiem, że jestem bliżej, niż sądziłam, że poniekąd kręcę się w kółko. Kiedyś pojadę dalej i dalej i dalej... 

Od drugiej strony park zaczyna się kapliczką. Jakoś tak jest, że mam (nawet nie wiedziałam, ale od dziś już wiem) słabość do tego rodzaju małych przejawów pobożności ludu. Może dlatego, że kojarzą mi się również z miejscem rodzinnym, dzieciństwem oraz rozgrzanymi, letnimi polami, na których puchną ciężkie, rozpalone kłosy zboża. Chyba tęsknię za wiochą. To już ta pora roku, ta, w której koguty pieją bardzo wcześnie, a późnym wieczorem robaczki świętojańskie dławią się swoją owadzią wolnością.


I jeszcze maki. I jeszcze chabrów brak...



Maj i czerwiec są najlepsze. Najulubieńsze. Ale i lipiec i sierpień, kiedy ziemia rozgrzana i możesz leżeć w trawie i słuchać świerszczy, albo żab... I patrzeć w rozgwieżdżone niebo. Tęskno do tego wszystkiego. Do odrobiny dziczy dziko się tęskni. Takiej dziczy, w której jestem ja, upał, ciche noce z odgłosami z południa i jeszcze Ktoś Taki, Taki Ktoś, Kto patrzy i można już nic nie mówić, tylko być i to wystarcza. 

Latem tęskni się bardziej. Nie za słońcem, bo ono już jest. Za Stwórcą tego, co nasyca i podsyca głód równocześnie. 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz