sobota, 8 stycznia 2011

czekając na


Długo śpi, dużo słucha (monotematycznie Możdżera i spółki), trochę czyta.

Czytuje Hołownię - w książce i w Newsweeku, ponieważ postanowiła przekonać się wreszcie, co to za typ, co za jegomość. Tak już ma, że kiedy obserwuje powszechny zachwyt tą, czy inną osobowością, odpycha ją od tejże na drugi biegun. Mija odpowiednia chwila, łagodnieje niechęć względem jednostki i jej kultu i wówczas sięga się po książkę, albo inne coś. I poznaje.

Jakoś tak kultów jednostki mam już po uszy, by nie rzec inaczej (troska o język mój i oczy Wasze). O mdłości przyprawiają mnie ochy i achy ku czci tych i tamtych elokwentnych. Jedyny kult, jaki szanuję i na jaki się godzę, a któremu równocześnie podołać ciągle nie umiem, jest ten najsłuszniejszy - Boski. Kult Jednostki Potrójnej, która nie szuka poklasku.

Czytam więc. To dobra aktywność na te buro-szare dni rozpoczynające się najwcześniej o dziesiątej. Wychodzenie średnio wychodzi, ale jeszcze jakoś idzie. Ludzie, kościół, łabędzie, Pani Babcia. I podążająca za mną krok w krok myśl, że życie to jest ten cały zlepek na zewnątrz. Nie w środku.

A ja mam się gdzieś pomiędzy. I z każdej strony chaos. I myśli, które mimowolnie gonię, ale łapać nie chcę. Tak nie źle i nie dobrze. Tak, jakby czekając na...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz