czwartek, 27 stycznia 2011

ramuma zmęczenie


Orlova nadaje dniowi barwy. Ma tę zdolność, którą i ja posiąść pragnę, choć trochę już wątpię... Bo chyba rzecz nie w ciągłym entuzjazmie. Wryło mi się w pamięć hasło z zajęć brodzących w tematyce około kulturowej - pogoń za ciągłym orgazmem (postmodernizm, jak się zdaje). Ja tak nie chcę. Ba, nawet siły na to nie mam.

Permanentne ataki zmęczenia. Odpowiedzialnością obarczam pogodę, bo nic godnego tegoż obarczenia poza nią nie znajduję, a i szukać nie chcę. Sama nie wiem...

Muzyka jest jak kawa, tylko trochę inaczej. Też wchłania się ją z przyjemnością, na dobry początek dnia i po przyjściu skądś do mieszkania/domu. I biega ona za człowiekiem, niczym zapach kofeinowych ziarenek. I idę sobie i gwiżdżę i nucę i śpiewam i na moment mam w poważaniu szare chodniki i całe to zmęczenie uliczne, przed którym bronię się, jak tylko umiem najlepiej.

Jest granicznie, takie stanie w rozkroku nad równikiem. I dwie różne półkule i stos myśli, który czasem ma się ochotę podpalić.

Niepokojące zakręty pomiędzy spaniem, a jedzeniem. Chęć znalezienia jakiejś obwodnicy, słonecznej drogi szybkiego i zdecydowanego ruchu. A póki co polepione dziury w asfalcie. Ale jedzie się, jedzie, dziwnym jakimś prawem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz