wtorek, 18 stycznia 2011

obiektyw. ność.



Są takie wtorki, kiedy człowiek czuje się niczym wyjęty z pralki, ustawionej uprzednio na największą z możliwych ilość obrotów. Wypluty, wytargany z łóżka przemocą. Zewsząd szaro, zewsząd zimno i ponurość taka. I inni też - przemieleni.

Detale rzeczywistości zlane w jedną, papkowatą całość, w coś na kształt treści wypadającej z elektrycznej maszynki do mielenia mięsa. I chęć, by ten jazgoczący mechanizm na moment wyłączyć.

Postrzeganie...

Ograniczone, pomimo tak genialnie rozbudowanej sieci zmysłów. Bo bywa, że we wtorek ludzie są brzydcy, ponurzy, głupi i śmieszni, podczas gdy dnia następnego uderza ich jaśniejsza, lepsza strona. I nie chodzi o to, że zmieniają się modele.

Człowiek działa trochę, jak aparat fotograficzny. Jedno i to samo "dookoła" utrwala na milion różnych sposobów. Zmień mu tylko obiektyw i poprzestawiaj parę drobiazgów w nim samym. Na zewnątrz wszystko pozostaje, jak było - krzesło w rogu, lampa na stole, okno otwarte, ulice niezmienne i ludzie ci sami.

Diabeł tkwi w szczegółach, w soczewkach, a obiektywowi do obiektywności najdalej na świecie. Stąd całe to bogactwo - mozaika człowieczych postrzegań, składana nieustannie z tylu maleńkich elementów, ilu ludzi funkcjonuje na ziemi. Wbrew temu, że czasem ma się tej całości dość, a jeszcze częściej nijak nie można znaleźć sobie weń własnego kawałka czasoprzestrzeni. Bo na mozaikę popatrzeć trzeba z góry, całościowo - dopiero wtedy dech zapiera.

Z tego samego powodu mnie tutaj, w szarym wtorkowym grajdołku, czasem wzdychanie z podziwem nie idzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz