wtorek, 11 stycznia 2011

kiełbie we łbie


Przywoływanie słonecznych minut, bo jakże słońca brak ! Prawo do użalania niemiłosiernie żadne, bo brak wszystkim. Jak za starej dobrej babci komuny...

Ledwie dzień się zacznie, a już ciemno. Z łóżka się wyłazi, bo musi. Pociągi wciąż i wciąż trąbią niemiłosiernie pod oknem. Zastanawiam się, czy ludzie naprawdę muszą biegać po torach wte i wewte ? Ukradkiem muszę jednak przyznać, że szalone i pośpieszne przecinanie szlaków komunikacyjnych nie jest mi obce. Tyle, że nie lezę pod rozpędzony tramwaj - resztki instynktu samozachowawczego przetrwały. Znaczy to, że może nie wymrę.

Jeszcze jeden sms o treści "wygrałeś 50 szans na milion złotych" i wypuszczających te lukrowane informacje w świat, do ludzi takich, jak ja, a więc będących na co dzień oazą spokoju, wypcham po uszy wyżej wspomnianym milionem. W gotówce rzecz jasna.

Kawa. Taka mała rzecz. Ostoja funkcjonowania, rozumianego jako proces przeciwstawny do snu, letargu, apatii, bezwładu.

Kupiłam jabłka. Komunikat tak głupi, że aż wart umieszczenia. Nafaszeruję się witaminami spod hali targowej, znaczy z sąsiedztwa. Z sąsiadami dobry kontakt mieć należy.

W kalendarzu radosna w treści uwaga: naucz się do kolokwium, baranie !
Bo wciąż nie wiem, jak mam siebie samą przekonać. W chwili obecnej testuję małe obelgi.

Wracam do mieszkania poprzez cały ten uliczny syf. Ot, smaczek okresu przejściowego między zimą, a wiosną. Nie-smaczek.

Wracam sobie i wyobrażam, że jestem dzieckiem w latach 40. Straszne czasy, wiem. Ale tak już pachnące legendą, że moje myślenie ukradkiem wymyka się w tamtą stronę. Trochę, jak w stronę smoka z pieczary wawelskiej, choć w jego rolę nie wcielam się nawet w najśmielszych i najbardziej pokręconych fantazjowaniach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz