wtorek, 10 listopada 2009

3, 2, 1...

...start.

i...?

Mam takie poczucie, że bloga, jak maturę, powinno się zacząć od wstępu, zanim się przejdzie do rozwinięcia. Ciąży na mnie licealne myślenie... Nie, już nie. Tak naprawdę od sierpnia duuużo się zmieniło. Na lepsze oczywiście. Taka moja ukraińska rewolucja... Bo wszystko zaczęło się na Wschodzie. Stąd te moje niepohamowane sentymenty, tęsknoty za przestrzenią, za bezkresem, pociąg do pociągów i inne takie. Dużo by mówić.
Wrzesień powiał więc świeżością. Nowe horyzonty, punkty widzenia, że to moje bycie to jest jednak coś! Takie trochę karykaturalne, dziwne, nieprzewidywalne, czasem radosne, nieraz smutne, nierzadko pozbawione racjonalności, ale coś. Moje coś. Niepowtarzalne.
Wiosna tej jesieni, jeśli miałabym to ująć w skrócie.
Wrzesień, październik i spora część listopada - mijają. Niepoprawnie szybko. Często śmiesznie (nie mylić z głębszą radością, choć taka też się zdarzała, we wrześniu i na początku października zwłaszcza), często pusto, czasem smutno, dzisiaj wściekle.
Ale...wciąż staram się starać, by z tej rewolucji sierpniowej coś mi zostało.
To był bodziec. Takie odGórne: "no, ruszaj, do dzieła!"
Więc tak pędzę od września, przez październik, po dziś.
Różnie bywa... ale staram się starać.
I dziś np w ogóle nic mi nie wyszło. Taki mój podły wtorek.

Ale jutro będzie środa. Mam nadzieję.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz