Święta, cóż... nie wymarzone. Jasne. Mogę odpoczywać ile chcę i spać ile chcę. Przywilej chorego. Ale... ominęła mnie jakoś radość pasterki, radość Narodzenia. Śpię, leżę, nic nie robię. Li i jedynie zwlokłam się na mszę. Dobre i to. Nie spotykam ludzi, nie odwiedzam rodziny... takie chore świętowanie-nieświętowanie. Ale cieszy kilka rzeczy. Życzenia. Przemyślane. Kilka dobrych słów, gdy ktoś zagada do ciebie po powrocie z pasterki, bo jesteś dostępna na czacie.
W ogóle ludzie. Blisko. Ich obecność. Więc i Obecność Narodzonego.
W kościele, w ławce przede mną siedziała mama z dwójką maluchów. Ten młodszy (na oko mniej więcej dwulatek) wisiał uczepiony szyi swojej mamy i patrzył tak spokojnie drobnymi oczkami. Wyglądał jak mały miś koala. Uroczo. I pomyśleć, że Bóg też był kiedyś takim małym dzieciaczkiem. I że to dla nas... :)
no... że dla nas....
OdpowiedzUsuńDobrej nocy Maniaku i zdrowiej! :)
dzięki :) dziś już lepiej. noc była niezła. coś tam bredziłam w półśnie. pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńdobrze. ja też czasem bredzę przez sen. także się nie przejmuj :))
OdpowiedzUsuń