niedziela, 20 stycznia 2013

podróż sentymentalna

Pola, pola, pola. I domki - jak pudełka z zapałek. Ciepłe od środka, ze światłem w oknach. Kiedy widzisz daleko, w zasypanej śniegiem przestrzeni dom, który spod czapy śniegu wydostaje się światłem z okien i dymem, snującym się z komina, myślisz, że właśnie w nim, właśnie tam - tam jest bezpiecznie. Tam człowiekowi nic nie grozi - w świetle, w cieple, w ciszy zasypiającej już okolicy. Tam można podejść do okna, by stwierdzić, że zimno jest na zewnątrz, że ciemno jest za szybą, że ja jestem tu i nie dotyczy mnie mrok, ani mróz, mogę zasnąć w tej ciszy.  Spokojny.

Każda podróż jest sentymentalna, o ile jest to podróż za miasto. Może dlatego, że sentymenty pozostają właśnie tam - poza ciasną i nieprzytulną urbanistyką. Nie wchodzą do miasta, zasypiają pod bramami, pod murami i dopadają człowieka, gdy zrobi krok poza granice miejskiego ekosystemu. Niczym głodne psy. Głodne łagodnej przychylności i zrozumienia. Czasem dają się ugłaskać. Można wtedy spojrzeć w ich psie, wierne oczy.  

Wracają. Wywłóczone, nie wiadomo gdzie, ani w jakich okolicznościach. 

Rosną razem z tobą, w swojej psiej skórze. Rośniesz z nimi - najpierw cię bawią, potem stają się twoim psem-przewodnikiem, kiedy ślepniesz.

Droga za miasto jest wciąż taka sama. I ty też wciąż taki sam - niezmiennie marzną ci stopy - ot, cholerna tradycja. Constans. I gdybyś miał rozpisać wzór na samego siebie, stałych jest znacznie więcej. Ot, choćby - zawsze tak samo patrzysz przez wszystkie szyby wszystkich nieekskluzywnych środków transportu, którymi przemieszczasz się nieskończenie wiele razy tam i tyleż samo z powrotem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz