niedziela, 6 stycznia 2013

Jest.Biało.

Biało, jak w bajkach. Przystanek. Nie masz rozmienić dziesięciu złotych i może nie jest ci przykro, ale pani miła i chętnie by się jej poszło na rękę. Spotykasz T., a może T. spotyka ciebie, w każdym razie wsiadacie do jednego tramwaju. Jedziecie. Tramwaj na Cichy, Podchmielony Pan do końca, wy nie na Cichy, niepodchmieleni i nie do końca. Może czasem myślałaś, że spotykać ludzi to najstraszniejsza rzecz na świecie - znowu coś musisz, bo oni oczekują i oni też muszą, bo ty oczekujesz. Dziś myślisz, że gdyby nie ludzie, człowiek umarłby szybciej, niż przez głowę przemknęłaby mu myśl, że umiera. Swobodnie, bo nikt niczego by nie oczekiwał, ale tak okrutnie w pojedynkę. I oczekujesz, podczas gdy inni są bezradni. Okrutnie bezradni. A mimo wszystko dobrze, że są. 

Śmiejesz się we śnie. Budzisz i przedłużasz i sen i śmiech. Z całych sił. Potem nie wiesz, czy aby na pewno się wtedy ocknąłeś, czy wciąż było to śnienie - o tym, że śpisz i że się budzisz. Czasami nie chcesz się obudzić, czasami bardzo byś chciał. 

A śnieg pada. Mokry, przylepny, cichy i opanowany. Może pada z Nieba na ziemię właśnie wtedy, gdy z ziemi do Nieba nie może się już unieść żadna modlitwa. Żeby być bliżej, blisko, by przylgnąć. Byś znów sobie przypomniał, że nie ty jeden patrzysz, że żyjesz także w Spojrzeniu. W oczach Stwórcy, który nie musi paplać, by dać tobie dowód, że Jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz