czwartek, 31 stycznia 2013

lewa-prawa

Z przyzwyczajenia patrzę pod nogi - błoto, lody, śniegi, cokolwiek. I moje brudne buty. Lewa-prawa, naprzemiennie, bo nie potrafię chodzić inaczej. Ruszyło się wreszcie powietrze, zerwał wiatr - świat oddycha, a więc żyje. Prawdopodobnie. Wyszło też słońce. Lewa-prawa. Czasem też skok przez kałuże. Tydzień układa się w litanię, w której każde wezwanie zwieńczone jest krótkim, ale szczerym: dziękuję. Poruszam się alejkami permanentnej niepewności, starając minimalnie skupiać się na niepewności krótkotrwałej, do przodu zaś nie wybiegać w ogóle. Bo mi z tyłu zabraknie. Lewa-prawa. Na tym odcinku drogi jest to dobry sposób. Dzień-noc-dzień-noc-dzień-noc. Ale już nie noc-noc-noc-noc-dzień-noc-noc. Nie jestem nietoperzem. Lewa-prawa. Fruwać nie potrafię. 

Jakkolwiek, dokądkolwiek, w jakikolwiek sposób, z jakąkolwiek szybkością, złością, niepewnością, rozpaczą, żalem, butą, rezygnacją, szaleństwem, głupotą, bezmyślnością... to Ty i tak:
Jesteś przy mnie [nawet] gdy się w Szeolu położę. 

Lewa-prawa.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz